Temat: Jak system 112 oplecie Polskę
http://krakow.naszemiasto.pl/artykul/1105911,malopolsk...
"6 września zmarł 77-letni mieszkaniec Zakopanego. Gdy zasłabł w domu, jego bliscy przez kilka minut próbowali dodzwonić się na pogotowie. Bezskutecznie. Wybierali numer 999, ale tam odzywała się automatyczna sekretarka.
Próbowali się dodzwonić na pogotowie także poprzez straż pożarną. Jednak i tam dyspozytor nie był w stanie połączyć się z pogotowiem. Marek Sowa, marszałek województwa, nie ukrywa, że mógł nie zadziałać nowy system informatyczny, wdrażany od lipca w 19 stacjach pogotowia w Małopolsce.
Zwłaszcza że szefowie jednostek wielokrotnie zgłaszali problemy. Dlatego zgłosił tę sprawę do prokuratury. Ta prowadzi na razie postępowanie sprawdzające.
Dzięki projektowi Urzędu Marszałkowskiego jednostki pogotowia mają efektywnie zarządzać swoimi zasobami. System umożliwia dyspozytorowi m. in. zlokalizowanie karetek za pomocą GPS, wymianę informacji na bieżąco np. o stanie zdrowia pacjenta między ambulansem a szpitalem. Poza tym karetki zostały wyposażone w mapy cyfrowe z ulicami, budynkami i punktami adresowymi. Wszystko po to by jak najszybciej dojechać do pacjenta.
W praktyce jest inaczej. Szefowie stacji przyznają, że odetchnęli z ulgą, gdy wojewoda zakazał używania nowego systemu. Mieli z nim same kłopoty. - Już w pierwszych dniach po włączeniu systemu zauważyliśmy, że dzieją się dziwne rzeczy - mówi dr Marian Papież, wicedyrektor zakopiańskiego Szpitala im. T. Chałubińskiego. - Mimo że pacjenci dzwonili na centralę, nasze telefony były głuche. Dlatego w Zakopanem przywrócono stary system. Podobnie jak w Nowym Targu.
Problemy były też w Nowym Sączu. Wystarczyło, że karetka znalazła się w terenie poza zasięgiem sieci komórkowej, a cały system się zawieszał. - Nie informował m.in. dyspozytora, czy jego polecenie wyjazdu dotarło do załogi ambulansu - zdradza Józef Zygmunt, szef nowosądeckiego pogotowia.
Dyspozytor był pewien, że załoga już jedzie do pacjenta, a tymczasem sygnał wysłany z centrali do ratowników krążył w sieci, nie znajdując połączenia z konkretną karetką. - Dla ludzi czekających na pilną pomoc były to prawdziwe dramaty - zaznacza Zygmunt. Wyszło także na jaw, że system nieracjonalnie wysyła karetki. Do wezwań w jednej części Sądecczyzny jeździły karetki z przeciwległego jej krańca. Te stacjonujące bliżej stały na parkingu. - Miałem dość tych chorych sytuacji - nie kryje zdenerwowania Zygmunt. - Przeprowadziliśmy testy i okazało się, że winne są… muchy.
Wystarczyło, że któraś usiadła na ekranie dotykowym, który jest sterownią dyspozytora, i cały system wariował - mówi dyrektor.
Marszałek Sowa informuje, że jego urzędnicy wszczęli kontrolę systemu. Zlecił ponadto audyt firmie zewnętrznej. - Firma "Wasko", która wygrała przetarg na realizację projektu, stara się usuwać usterki. Mam nadzieję, że znajdziemy ich przyczynę - mówi."