Krzysztof
Górski
konsultant Public
Relations, Public
Affairs, lobbyingu,
s...
Temat: Waglewski & Maleńczuk
Hej, hej!Wczoraj niezły, ba znakomity wieczór!
Waglewski & Maleńczuk. W Dekadzie.
To, co lubię w temacie blues: dwu podstarzałych facetów, z doświadczeniem, po przejściach, przepitych i wymęczonych a jednak ciągnących dalej przygodę z życiem.
Zgorzkniałych tyle, ile trzeba.
Ale jeszcze z pałerem.
Ja wiem - dla muzycznego purysty to niekoniecznie blues.
Ale dla mnie tak.
Blues to dla mnie bardziej nastawienie, mentalność, „filozofia”, poezja, teksty.
Muzyka też, ale dopiero na drugim miejscu.
Wczorajszy repertuar to był totalny miks.
I klasyczny Waglewski (m. in. „Koledzy”, „Bo Bóg dokopie”), i klasyczny Maleńczuk (m. in. „Antoni Radwan”, „Diabeł w wiosce”).
Ale też Grzesiuk i Johny Cash.
Było po polsku (dużo), było i po angielsku.
Takie warszawsko-pijackie standardy jak „Bal na Gnojnej” czy „Komu dzwonią temu dzwonią” obok perełek country z repertuaru Casha, np. „Ring of Fire”.
Była antywojenna piosneczka jeszcze sprzed II Wojny (niestety z niepotrzebnie przegiętym ideologicznie intro Maleńczuka) - „Niech żyje wojna” śpiewana swego czasu m.in. przez Grzesiuka.
Była i aktualna (i dość banalna) satyra polityczna o Kaczorach.
Były wzdychania Waglewskiego do Kobiety (to lubię).
I Maleńczuka przestrogi o tym, że „praca ma saksach szkodzi na maksa” (mogę się pośmiać, ale publicystyki za bardzo bym nie chciał).
Ale było i coś, co - pamiętam - śpiewaliśmy w tajemnicy przed przedszkolanką, gdzieś w latach sześćdziesiątych - polski rokendrol „Niedziela będzie dla nas”.
Była, wreszcie i stylizowana na średniowiecze pieśń o cudownym uzdrowieniu łucznika, co strzelił sam sobie w oko.
A na koniec był też - a jakże – „St James Infirmary Blues” po polsku!
W części numerów do dwójki przekomarzających się gitarzystów dołączył młody harmonijkarz Bartosz Łęczycki.
Kawał niezłego bluesowego przeżycia!
Choć – powtarzam – muzykolog nut bluesowych znalazłby pewnie niewiele.