Karolina K. wizażysta-stylista
Temat: Studia
Witam wszystkich :)Od tego roku zaczęłam studia dzienne, dokładniej studiuję filologię angielską spec. tłumaczeniową na jednej z lepszych uczelni w Polsce jeśli chodzi o anglistykę. Przeprowadziłam się do większego miasta, mam paru znajomych chociaż z moją grupą nadal się zapoznaję. Pragnę nadmienić, że dostałam się na studia w II turze (zabrakło mi 0,2 pkt w pierwszej). Na specjaliazję była osobna lista która brała pod uwagę wyniki matury (40 miejsc na 110 chętnych), dostałam się z listy rezerwowej jako druga pod progiem. W mojej grupie jestem jako jedyna osoba z listy rezerwowej.
Już po pierwszym tygodniu studiowania zaczęłam mieć wątpliwości, czy aby dobrze trafiłam. Lubię angielski, dobrze go zdałam na maturze i mam z nim obeznanie na co dzień (praca i media zagraniczne, znajomi itp) jednak czasami mam przeczucie, że... może się zwyczajnie nie nadaję na studia? Czasami myślę, że wolałabym już pracować te 8h w galerii i mieć spokój, ale wiem że na to przyjdzie jeszcze czas. Wszyscy mówią że studia to najlepszy okres w życiu a ja chyba wolałabym to przeskoczyć i pracować. Mam takie dni i zajęcia że się zwyczajnie cieszę że tu jestem bo robię coś, co mnie interesuje ale mam też i takie, gdy powątpiewam w to co robię. Żadne inne kierunki mnie nie interesowały, dlatego nawet nie brałam pod uwagę innych.
Po drugie - nie wiem czemu, ale zwyczajnie czuję się jako ,,ta gorsza". W mojej grupie są osoby które się dostały się z marszu, ja jako ta poza magiczną 40 czuję się nieco gorsza/głupsza. Mam problemy na wymowie - to akurat wiem że muszę przysiąść i nadgonić grupę, ale nie działa to na mnie motywująco (znowu gdzieś w tle mam myśl ,,ta gorsza''). Wiem, że przecież nie jestem głupia i nie jestem tutaj przypadkiem (w końcu się dostałam), ale od samego początku widzę, że otaczają mnie ludzie bardzo ambitni. To mnie raz ciągnie w górę, raz w dół - dzięki temu staram się być równie ambitna i zdysyplinowana jak oni, jednak z drugiej strony wszelkie porażki odbieram dwa razy mocniej. Rozmawiam z większością grupy i mam z nimi dobre stosunki, jednak wydaje mi się to wszystko takie ,,sztuczne" - wiadomo jak to zawsze bywa na pierwszym miesiącu w nowym środowisku, każdy chce zrobić dobre wrażenie i być miłym. Dodatkowo siedzę z dziewczyną, która może i jest inteligentna ale bardzo leniwa i wszystko olewa w myśl że ,,jakoś to będzie". Mam z nią projekt i wiem, że będzie ciężko go zrobić a nie chcę pisać do prowadzącego, że mam problemy z innymi i wolałabym zrobić to sama.
Dzisiaj właśnie miała miejsce moja pierwsza porażka - nie zaliczyłam quizu. Nie ma wielkiej tragedii bo mogę nie zaliczyć 3 w ciągu semestru, ale źle się z tym czuje. Inne osoby też nie zaliczyły i miały gorsze wyniki - również z mojej grupy kilka osób nie zaliczyło, które radzą sobie lepiej ode mnie chociażby w tej nieszczęsnej wymowie. Mimo wszystko jest to moja osobista porażka i ta myśl nie daje mi spokoju, a mówiąc to rodzicom rozkleiłam się jak małe dziecko. Mam zamiar spiąć pośladki i tym razem dać z siebie więcej niż dotychczas, ale nie wiem ile ta chwilowa ,,motywacja" potrwa.
Na chwilę obecną chce się jakoś ,,dokulać" do pierwszego semestru i zobaczyć jak to wyjdzie - jeśli niestety nie pozostaje mi praca i zaoczne, chociaż nie jestem przekonana. Niestety te myśli nadal nie dają mi spokoju a moi rodzice stwierdzili, że nie umiem się zaklimatyzować w nowym środowisku i być może powinnam wrócić do domu jeśli nadal tak będzie. Wiem że to nie są jakieś straszne problemy a pierwszy rok jest najgorszy ale skoro mam takie przemyślenia już po pierwszych 3 tygodniach studiowania boję się, że może to zajść dalej i zupełnie zniechęcę się do studiowania, które przecież opłacają mi rodzice. Nie chodzę na imprezy i mam czas na naukę, ale czuję się bardzo samotna (jako jedynaczka zawsze miałam rodziców, teraz zaledwie kilka osób w mieście). Czytałam już kilka wątków o zawalonym roku, semestrze, kilku latach spędzonych bez sensu i nie chcę podzielić losu tych osób - z drugiej strony nie widzę siebie na innym kierunku a czuję presję (nie tyle rodziców co otoczenia) by mieć wyższe wykształcenie.