konto usunięte
Temat: Rozstanie z dziewczyną
Witam wszystkich.Jestem 18letnim chłopakiem z dużego miasta. Czytając to forum i przeglądając ogólnie internet natrafiam na podobne tematy do tego, który zaraz opiszę. Zazwyczaj takie problemy mają osoby starsze ode mnie i być może traktują je podobnie jak ja. Teraz próbuję dosłownie wszystkich sposobów żeby postawić się na nogi. Postanowiłem napisać też tutaj (nie jest to pierwsze miejsce gdzie wylewam swoje smutki) i będę niezwykle wdzięczny za pomocne dla mnie rady i jednocześnie przepraszam za mój chaotyczny sposób pisania, ale jest we mnie tyle myśli, że w momencie kiedy tak piszę udaje mi się szybko je przełożyć na ekran. Tak czy siak żebym mógł opowiedzieć wszystko o sobie musiałbym z kimś pogadać tak normalnie i to kilka godzin.
Nigdy nie miałem zbyt wielu znajomych. Praktycznie od lat cały czas trzymam się z tymi samymi ludźmi, których można zliczyć na palcach i jednej ręki i pewnie ze 2-3 palce zostaną jeszcze wolne. W sumie zawsze mi to odpowiadało z tego względu, że wolałem mieć jednego porządnego kumpla niż kilku idiotów. Niestety, mimo że często mam swoich kolegów za kretynów z powodu jak traktują niektóre sprawy to, i tak są to jedyne osoby, z którymi mogę wyjść pogadać i czuję się swobodnie. Kiedy chodziłem do gimnazjum pojawił mi się ten problem, że nie mogłem odnaleźć się w towarzystwie. Często łapałem jakieś dołki kiedy moi koledzy się ode mnie odwracali np. przestali po mnie wpadać, a ja sam musiałem spędzać wolny czas. To było cholernie męczące i dołujące. Często to się odwracało, bo praktycznie ja robiłem coś z jednym, a umawialiśmy się razem przeciwko drugiemu. Takie akcje były bardzo częste. Zawsze sobie myślałem, że jak pójdę do średniej szkoły to poznam nowych, wartościowych ludzi. Fakt, poznałem trochę osób. Wiadomo, że znaczną większość to moja klasa, która jest czysto męska. Dogaduję się z większością klasy i ogólnie jestem lubiany. Co prawda nie przez każdego, ale myślę, że z większością potrafię jakoś się dogadać. Tym bardziej, że już ich znam, bo jak poznaję nowe osoby zupełnie mnie zamurowuje, robie się sztywny i nie wiem co mam mówić kompletnie. Nie potrafię nawiązać jakiegoś wspólnego tematu. Ze wszystkimi raczej jestem na "cześć" i "co tam?". Nie nawiązałem żadnych bliższych kontaktów żebym mógł jakoś spędzać wolny czas itp. Jeśli chodzi o sport to nie jest w żadnym wypadku moja mocna strona i unikam tego jak ognia. Co prawda w wakacje jeżdżę sobie na rowerze i gram w tenisa, ale to tylko tak amatorsko i nie widzi mi się żebym zabrał się za to jakoś konkretniej. Na imprezy też nie chodzę, bo mam wrażenie, że będę tam się mega źle czuł. Jak już to jakaś domówka z najbliższymi kumplami. Domówka mam na myśli popijawa, ale i tak kiedy oni sobie robią jakieś jaja, wychodzą na miasto czy coś ja czuję, że w ogóle nie pasuję do tego towarzystwa, ale z drugiej strony tak bym chciał.
Mam przeczucie, że w moim ciele są 2 różne osoby. Jedna taka szalona co chciałaby mieć full znajomych robić zwariowane rzeczy, a z drugiej strony ułożona, konkretna i spokojna. Ja jednak jestem typem tej drugiej strony, bo mam jakąś taką wrodzoną sztywność i ciężko mi się jest na cokolwiek otworzyć.
Ogólnie nie o tym chciałem pisać, więc już przechodzę do rzeczy. Ważną kwestią jest to, że mam bardzo niskie poczucie własnej wartości i wydaje mi się, że nie wkręcam tego sobie tylko rzeczywiście taki jestem i odbiegam od innych.
Sedno sprawy. Jak pisałem doskwierał mi zawsze brak jednej fajnej osoby. Nie myślałem o dziewczynie, bo wydawało mi się, że mam na to sporo czasu. Pewnego razu, dokładnie rok temu, zupełnie przypadkiem poznałem dziewczynę przez internet i nigdy bym się nie spodziewał, że tak to się potoczy. Godziny niewinnych rozmów o byle pierdołkach przerodziły się w codzienność. GG od rana do nocy. Było mi super, miałem zajęcie, miło spędzałem czas i rozmawiałem z osobą, z którą miałem masę wspólnych tematów i świetnie się rozumieliśmy. Po miesiącu, dwóch zacząłem odczuwać coś, czego nigdy nie czułem. Bardzo dziwna sprawa, ale zrozumiałem, że się zakochałem po uszy. Ciężko mi było w to uwierzyć, ale podzieliłem się tym z nią, że coś czuję. Ona mi napisała, że czuje podobnie. No i tak zaczęła rozkręcać się moja pierwsza miłosna przygoda w dodatku przez komputer. Gorzej trafić nie mogliśmy. Odległość jaka nas dzieliła to 700km. Tak się złożyło, że ja bardzo blisko niej mam dziadków i co roku tam jeżdżę. Mieliśmy okazję dzięki temu przez rok znajomości widzieć się jeden tydzień. Codziennie po parę godzin. Najlepsze dni jakie w życiu miałem. Wiem, że to mało, ale jednak mi to nie przeszkadzało. Zapewne nie mógłbym za bardzo w to się wkręcić gdybym wiedział, że nic z tego nie będzie. Jednak plany były inne. Ona miała tutaj przyjechać do szkoły i mieszkać w internacie. Praktycznie wszystko było zaplanowane na ostatni guzik. Wspólne plany, godzinne rozmowy przez telefon co będziemy robić jak już tutaj będziemy itp. Jestem przekonany, że rozmawialiśmy więcej niż nie jedna przeciętna para, która ma możliwość widywania się na co dzień.
Mieliśmy swoje kłótnie, podzielone zdania, ale dzięki temu mieliśmy olbrzymią liczbę tematów, na które mogliśmy zawsze rozmawiać. Jak się kłóciliśmy po godzinie max wszystko wracało do normy i znów było super. Ja miałem to do siebie, że jestem bardzo zazdrosny i nie potrafię obdarzyć kogoś maksymalnym zaufaniem. Wiem, że taka nie jest miłość, ale ja tak po prostu mam. Ona doskonale o tym wiedziała i zawsze mi mówiła co robi, gdzie idzie itp żebym tylko się nie martwił. Dla mnie zrezygnowała z widywania się z jakimiś tam kolesiami. Pisaliśmy dziennie dziesiątki smsesów, do tego widzieliśmy się na kamerce internetowej i przed snem rozmawialiśmy parę godzin przez telefon (jeden operator daje za parę złotych nielimitowaną liczbę rozmów z jednym numerem). Bardzo często zasypialiśmy nawet z telefonem. W sumie to prawie codziennie. Rozmawialiśmy i zasypialiśmy. Naprawdę nie brakowało mi niczego oprócz dotyku, ale wiedziałem ,że wkrótce to się zmieni jak przyjedzie do szkoły. Nie potrzebowałem mieć jakiś tam kolegów, mógłbym z nią zamieszkać na bezludnej wyspie i sobie spokojnie żyć. Nie chciałbym żeby ona robiła coś beze mnie, a ja bym odwdzięczył się tym samym.
Tak było cały rok. Fajnie itp.
Nadszedł czas ferii. Miała do mnie przyjechać na ferie. Wszystko pozałatwiała, zgodę od matki na wyjazd, która mieszka w Holandii i ułożyła sobie nowe życie. Wszystko było zaplanowane, zarezerwowane itd. Niestety matka obiecała jej pieniądze na wyjazd, których w końcu nie wysłała. Wyłączyła telefon i przestała się do niej odzywać. To było dla nas mocne przeżycie. W sumie oboje zwątpiliśmy, że ona w ogóle przyjedzie tutaj do szkoły, bo wiadomo rodzice itp. muszą jednak pomóc, a matka tylko ją ze wszystkim zawsze zwodziła i złote góry obiecywała. Głównie ja traciłem wiarę, że to się uda. Mówiłem jej otwarcie, że wątpie w to wszystko. Ona jednak mimo to zapewniała mnie, że wszystko się uda. Nie wiem co mi odwaliło, ale zacząłem być dla niej agresywny chociaż wiedziałem , ze to nie jej wina, ale na niej się odgrywałem. Jej wciąż zależało, bo pisała dlaczego taki jestem itd. Próbowała wszystko naprawić, żebym ja jej tak nie traktował no i poskutkowało. Zrozumiałem swój błąd i starałem się robić jak najwięcej żeby mi to wybaczyła i zapomniała.
Po pewnym czasie zaczęła do mnie mniej pisać, odzywać się i nie zachowywała się już jak zawsze. W końcu mi powiedziała, że ona tak dalej nie chce. Próbowałem ją przekonać, źle robi, że wszystko się uda. Na początku myślałem, że to chwilowe zwątpienie, ale jednak tak nie było. W sumie od tego czasu podała mi 3 różne wykluczające się powody dla których to zrobiła. Pierwszy to ten, że nie czuje już do mnie tego samego, że nie czuje takiej ciągłej potrzeby rozmawiania i pisania ze mną. Potem, że ja zasługuję na kogoś lepszego, a ona miała straszne dzieciństwo i musi sobie sama radzić i nie może wiązać się z tak wspaniałą osobą jak ja. Ostatni powód, że ona się do szkoły tutaj boi, że to 700 km i ona tak nie chce.
Od tego wszystkiego minęły 2 tygodnie. Jest mi cholernie źle, nie moge spać, jeść ani skupić się na niczym innym. Ostatnio częściej chodzę ze starym kumplem na piwo i uciekam w alkohol, bo przynosi mi chwilową ulgę. Zaniedbuję wiele obowiązków. Po pijaku napisałem do niej parę rzeczy, których po sobie bym się nigdy nie spodziewał. To już pomogło zakończyć sprawę. Ona zresztą wróciła od razu do swojej starej miłości , gdzie w ogóle wcześniej się z nim nie spotykała i zarzekała się, że nigdy nic z tego nie będzie. Nie wiem czy ona coś do niego czuje większego, takiego jak wcześniej do mnie, ale wydaje mi się, że jest z nim tylko dlatego żeby zapełnić sobie pustkę po mnie.
Czuję, że z moim charakterem , wyglądem i wrodzoną sztywnością nie poznam nigdy takiej osoby jak ona. Pięknej, ułożonej, inteligentnej z którą mogłem pogadać o wszystkim. Ja wiem o niej wszystko, ona o mnie też.
Strasznie mnie to wszystko zadręcza. Nie moge normalnie funkcjonować i straciłem chęć życia. Znów wraca wszystko po staremu. Brak znajomych, brak wszystkiego. Czuję się jak 70 dziadek, z dziwnymi poglądami nie pasującymi do obecnej rzeczywistości i ludzi. Widzę jacy są ludzie, jakie są dziewczyny, jacy są ogólnie kolesie. Nie pasuję do żadnego towarzystwa. Zreszta ja nawet nie chce. Wiem już co to znaczy kogoś kochać i chciałbym teraz poznać kogoś lepszego, ale wiem, że w moim przypadku to niemożliwe.
Odważyłem się nawet iść do psychologa i wyskrobać ostatnie grosze na tą wizytę. Nie wiele jednak mi ona dała. Dowiedziałem się wszystkiego co już wiedziałem. Wykasowałem ją z telefonu, z gg ale to i tak mi nie daje spokoju. Wciąż mam ochotę zobaczyć chociaż jaki ma opis. Ona zawsze potrafiła zmieścić wiele w jednym opisie na gadu gadu. Nie daje mi to normalnie żyć, przyszłość widzę w czarnych barwach. Nie potrafię za nic nawiązać bliższego kontaktu z ludźmi. W ogólenie spotykam tych normalnych, którzy mi odpowiadają.
Ja już wiem czego chcę. Nie potrzebuję sportu, masy znajomych, imprez. Wystarczy mi jedna dziewczyna, z którą będę mógł spędziać praktycznie każdą możliwą chwilę. Nie chciałbym żeby ona chodziła gdzieś beze mnie. Chciałbym żeby jej to odpowiadało. Spacery, kino, wszystko co moglibyśmy robić razem i co by odpowiadało mi i jej. Akceptowała by mój wygląd, charakter. Niestety w moim wieku nie ma takich osób.
Czuję, że jestem wariatem i mam nieźle zaburzoną psychikę co jest już nieodwracalne. Z jednej strony chciałbym się zmienić, a z drugiej tak mi jest dobrze. Potrzebuję tylko kogoś mieć.
Jak na razie nie potrafię zapomnieć, dręczy mnie to non stop, zawsze i wszędzie. Nie widzę dla siebie żadnej przyszłości. Proszę o pomoc i o poradę jak mogę postawić się na nogi.
Liczę, że ktoś to przeczyta i napisze mi coś konkretnego. Nie planowałem w żadnym wypadku rozpisać się aż tak, ale jakoś tak wyszło...
Dziękuję.Smutny Anonim edytował(a) ten post dnia 11.03.10 o godzinie 21:44