Temat: Okazywanie złości, granice i szacunek w związku
Drodzy,Byłam już tu parę miesęcy temu i bardzo mi wtedy pomogła rozmowa z Wami. Chciałabym Was prosić ponownie o pomoc w 'rozebraniu na czynniki pierwsze' tego, co się u mnie dzieje, żebym mogła spojrzeć szerzej na moją sytuację, zobaczyć ją z różnych punktów widzenia i odciąć się trochę od emocji, które mną targają, a w konsekwencji dojść do korzeni sytuacji, zobaczyć gdzie tkwią błędy i czy to ja je popełniam oraz co mogę zrobić, żeby to naprawić.
Aż nie wiem od czego zacząć. Chyba nie zacznę od początku, bo musiałbym się cofnąć do mojego dzieciństwa (tak, widzę związki pomiędzy dniem dzisiejszym a dzieciństwem, bo ostatnio taką 'bezsilność w złości' czułam w dzieciństwie), ale zacznę od dzisiaj i wczoraj. Tracę nad sobą kontrolę. Nie umiem ogarnąć złości. Staje się ona niekontrolowana, nie wiem jak nad nią, a właściwie nad sobą zapanować. Nie, przepraszam, dzisiaj zapanowałam. Pokłóciłam się z mężem przed jego wyjściem do pracy. Zaczęło się od obierania ziemniaków. Zwykle zaczyna się od pierdoły, a robi się z tego prawie III wojna światowa. Pokłóciliśmy się również wczoraj. Ponieważ po jego wyjściu czułam się zostawiona z nierozwiązanym problemem i emocjami, złapałam pierwszą lepszą rzecz ze stołu, była to szklanka, rozbiłam ją o podłogę (i zrobiłam to z ogromną siłą, bo szklanka z dość grubego szkła rozbiła się w drobny mak), potem poleciał pilot od tv o ścianę. Dzisiaj się opanowałam i postanowiłam coś tym zrobić. W ostatnich tygodniach zniszczyłam w podobnych okolicznościach kilka rzeczy (jeśli on wychodził z domu), jeśli był, było - hm, chciałam napisać "łagodniej", ale nie wiem czy to właściwe słowo - zdarzyło mi się rzucić jakimś przedmiotem (np. widelcem do zlewu, jeśli akurat trzymałam go w ręce - nie jest to rzucanie czymś w partnera, raczej uzywanie przedmiotu, jako obiektu, któremu nie może stać się krzywda, a który ma odebrać tę złość i energię); raz też wyciągnęłam walizkę i wszystkie rzeczy z szafy, zaczęłam ją w tej kłótni i złości pakować, ale ponieważ nie sposób wszystkiego tak nieposkładanego z wieszakami i w ogólnym nieładzie spakować, zostawiłam to na środku pokoju i wyszłam z domu. On to nazywa show albo zachowaniem z meksykańskiej telenoweli. "Oczywiście" wszystko to rozpoczynam ja i to moja wina, że się kłócimy, bo ja jestem zbyt wrażliwa, nieodporna na krytykę, wszystko biorę do siebie i zaczynam płakać, jestem niedojrzała, zachowuję się jak mała dziewczynka i mam kompleks niższości. Dla mnie jest gigantyczna różnica pomiędzy krytyką, a uderzaniem w czuły punkt, dla niego, wszystko to są tylko słowa, on może powiedzieć, co mu się podoba, a jeśli mnie to zaboli, to tylko dlatego, że ja sobie na to pozwalam, bo to ja to tak odbieram, to jest w mojej głowie i ja się powinnam uodpornić. I generalnie wszystko, co robię, powinnam robić dla siebie, bez oczekiwania, że ktoś (nawet on, osoba mi najbliższa), to doceni. I tak jest ze wszystkim, od sprzątania, prania i gotowania poczynając, na mojej pracy skończywszy. Nie należy mi się żadne uznanie, żadne słowa pochwały i docenienie, bo sama powinnam znać wartość swojej pracy i to, że sama się doceniam i czuję się dobrze, z tym, co robię, powinno mi wystarczyć. Problem w tym, że nie czuję się z tym dobrze, bo jak jest coś zrobione, to jest dobrze, bo "tak powinno być", a jak nie jest, to są pytania: kiedy wreszcie zrobisz to czy tamto, i to ja działam na niekorzyść związku, bo powinnam robić to "dla nas". On, fakt, często gotuje, bo to lubi, ja nie, co lubi podkreślać mówiąc, że on gotuje i nie oczekuje za to słów uznania, chociaż za każdym razem, kiedy nic nie mówię, zaczyna się dopytywać czy smakuje itp., co jest naturalne wiedzieć, czy komuś smakuje, ale już nie jest tak naturalne powiedzieć, że jest np. super wysprzątane, bo to przecież jest normalne, że trzeba sprzątać.
Boszsz, piszę to i sama się zastanawiam, jak to możliwe, że pisząc o moim życiu małżeńskim, piszę o sprzątaniu i gotowaniu, czymś, co nie powinno zajmować w ogóle mojego czasu i głowy, a tymczasem jest czymś, co urasta do problemu, który mnie przerasta.
Utknęłam. Nie mam już nawet siły o tym pisać. Będę wdzięczna za jakikolwiek feedback. Tylko nie wysyłajcie mnie do psychologa, bo tu (mieszkamy za granicą) kosztuje to krocie i on absolutnie jest na 'nie' w sprawach porad psychologicznych, bo "problem trzeba przenalizować na zimno i wyciągnąć wnioski, do tego nie potrzeba psychologa". Sęk w tym, że czasem problemu nie da się rozwiązać, jeśli nie widzi się tej części problemu, którą się samemu tworzy. Także chcę to przegadać z kimś ja, naprawić to, co mogę i co dotyczy mnie, i zobaczyć czy jest sposób, żeby wypracować lepszą strategię porozumiewania się.
Z góry dzięki.