Marzena K. nic
Temat: najtrudniejsza jest szczerość wobec siebie samej
Witajcie, przechodzę głęboki kryzys emocjonalny i szukam pomocy, stąd moja obecność tutaj.Miesiąc temu dowiedziałam się od męża o jego zdradzie, jesteśmy małżeństwem 13 lat i mimo, że jestem świadoma, że ostatnio bardzo się od siebie oddaliliśmy to był ogromny szok i zaskoczenie - nie sądziłam, że jest aż tak źle. Mąż przyznał się po kilu ostrzejszych kłótniach - wyczułam, że coś jest na rzeczy, że zachowuje się inaczej ale nigdy nie podejrzewałam go o zdradę, oskarżyłam go o coś innego i w końcu "przyciśnięty do muru" wyznał prawdę. Powiedział, że od jakiegoś czasu spotykał się z dziewczyną, że się zakochał - poczuł "motyle w brzuchu", powiedział, że tylko rozmawiali ale była dla niego bardzo miła, czuła, uśmiechnięta, a tego tego mu bardzo brakuje w naszym zawiązku. Twierdzi, że było tylko kilka spotkań i sprawa jest już zakończona, że zrozumiał swój błąd, żałuje i mnie bardzo kocha. To wszystko w dużym skrócie, bo przez ten czas zdążyliśmy wiele razy porozmawiać i szczerze i kłócić się o tym co się stało i co będzie dalej, wylaliśmy żale i pretensje, było rozstanie (mąż się wyprowadził) i powrót. Ostatecznie obydwoje stwierdziliśmy, że się kochamy i chcemy zawalczyć o naszą wspólną przyszłość, niemałe znaczenie ma w tym wszystkim fakt, że wychowujemy 13 letnią córkę...
Nasze małżeństwo przypomina chyba bardziej układ przyjacielski - znaliśmy się 3 miesiące kiedy zaszłam w ciążę, założyliśmy rodzinę i po prostu dawaliśmy radę, ja kończyłam powoli studia on poszedł do pracy - szybko musieliśmy dorosnąć ale zawsze byliśmy dumni, że jesteśmy razem we trójkę- rodzina w nas nie wierzyła a my z roku na rok umacnialiśmy się w naszym związku. Oczywiście, że na początku była namiętność i miłość, bez tego nie dali byśmy rady, ale problemy dnia codziennego i lata spędzone razem trochę to wszystko przyćmiły i teraz po prostu każdy robi swoje, staramy się sobie nawzajem po prostu nie przeszkadzać. Mi się wydawało, że to jest właśnie dorosłość - zarabiamy i realizujemy się - gdzieś w tym wszystkim się jednak trochę pogubiliśmy. Ja skupiłam się na wychowywaniu córki, dbaniem o "gniazdo rodzinne" jak to nazywaliśmy - po prostu lubię jak jest ugotowane i przypilnowane, mąż natomiast ma swoja pasję- sport - której krok po kroku poświęcił się prawie całkowicie. Nasza codzienność wygląda tak, że ja po pracy wracam do domu gdzie mam swoje obowiązki natomiast mąż po pracy spędza popołudnia na siłowni, treningach koszykówki itp, w weekendy też stara się organizować w ten sposób czas i kończy się tak, że po prostu spędzamy czas oddzielnie - my z córką np. w teatrze on na treningu.
Córka powoli wyrasta, spotyka się z przyjaciółmi, coraz mniej czasu chce ze mną spędzać, ja zaczęłam zwracać się trochę w stronę męża, który nie ma dla mnie jednak czasu... Od jakiegoś czasu zaczęłam się zastanawiać nad sobą co lubię, co chciałabym robić, kim jestem i stwierdziłam, że.... NIE WIEM
Kompletnie nic o sobie nie wiem, mam poczucie winy, czuję się gorsza w związku z tym, że porównując się do męża, który ma pasję, zadowolenie - ja jestem nikim, nic mnie nie cieszy. Wiem trochę to pogmatwane - po prostu doszłam do tego, że wykonując swoje obowiązki domowe realizowałam jakąś wizję, oczekiwania... czyje? Nie wiem może rodziny, świata, męża? Jestem bardzo dumna z córki i uważam że dobrze się sprawdziłam w roli matki, natomiast mam poczucie, że jako człowiek i żona poległam na całej linii.
Zawsze podziwiałam, można powiedzieć, że zazdrościłam mężowi jego zapału do sportu, nigdy nie robiłam mu problemów z tym, że poświęca temu tyle czasu - cieszyłam się, że ma z tego radość. Nie chciałam go zmuszać do czerpania radości z bycia w domu z nami- tłumaczyłam sobie, że mamy inne charaktery. Oczywiście z czasem jego nie było coraz częściej a ja coraz bardziej się zamykałam w swoim świecie, czasem chciałam wprowadzić jakieś zmiany- zapisać się na basen albo do psychologa ale porzucałam to bo nie było kiedy i jak -nigdy nie mogłam się zgrać z zajęciami męża i córki, . Gdzieś z tyłu głowy rósł we mnie niepokój, pojawiały się niewygodne pytania, gdzie jestem ja w tym wszystkim? W pracy również osiadłam na laurach, nie rozwijałam się po prostu nie miałam ochoty na jakiekolwiek działanie i wysiłek. Miałam momenty, że płakałam pół nocy w samotności ze strachu i wstydu przed sobą, że wycofałam się z życia, że nie ma we mnie pasji.
Teraz po wyznaniu męża wszystkie strachy i obawy wróciły ze zdwojona siłą i to jest problem z którym się zwracam do was po tym dłuuuugim wstępie....
Zdrada męża nasiliła moje złe myśli do tego stopnia, że nie potrafię sobie z tym poradzić. Oczywiście pojawienie się innej kobiety obniżyło moją samoocenę ale nie tylko - uświadomiło mi, że tak na prawdę zawsze czułam się gorsza, słabsza, bezwartościowa w naszym związku. Najgorsze jest przyznanie się sobie samej, że stało się tak na moje własne życzenie, że po prostu nie walczyłam o siebie tylko dawno się poddałam.
Kompletnie sobie z tym nie radzę, co gorsza blokuje mnie to do dalszej pracy nad naszym małżeństwem. Zauważyłam, że stosuję mechanizm spychania winy, żeby ukryć swoje problemy - to on zdradził i to jest tylko i wyłącznie jego wina, to że wycofałam się z życia, że ma we mnie radości nie upoważnia go do takich zachowań!
Są dni kiedy jesteśmy dla siebie dobrzy, widzę zaangażowanie męża w poprawę naszych relacji i w końcu wybucham! Dlaczego staram się być miła dla niego skoro zrobił mi coś takiego? dlaczego znów robię coś dla innych zamiast dla siebie? Nie potrafię tego zatrzymać - później żałuję i pogrążam się głębiej - nie potrafię panować nad swoimi emocjami, on chce sytuację naprawić a ja wszystko rozwalam - znów jestem ta zła, najgorsza.
To strasznie boli, zaczęłam uciekać do starych sposobów radzenia sobie z takim bólem - okaleczam się, co znów pogarsza sprawę.
Od miesiąca słabo kojarzę co się dzieje dookoła mnie - w mojej głowie jest tylko jeden temat: jestem nikim, wiedziałam to już od jakiegoś czasu - a mąż mi to teraz boleśnie potwierdził.
Jak dalej żyć?