konto usunięte

Temat: Depresja - zniszczony związek

post został usunięty Ten post został edytowany przez Autora dnia 26.07.17 o godzinie 17:45

konto usunięte

Temat: Depresja - zniszczony związek

Witam. Zdecydowalam sie napisac o sobie,chociaz nie jest mi latwo,za duzo bolu,za duzo lez,ale moze ktos to przeczyta,moze ktos napisze kilka slow ,moze mnie skrytykuje albo poradzi. Postaram sie dobrac odpowiednie slowa,nie wiem czy dam rade bo pustka i postepujaca wewnetrzna agonia rozdzieraja mnie na kawalki.
Kiedys bylam szczesliwa zona,matka,kobieta.Zylam w swoim swiecie wypelnionym codziennymi troskami,radosciami,ach..bylo normalnie,szczesliwie,z emocjamii bez emocji. Maz zajmujacy sie prowadzeniem interesu w Hiszpanii ( zyjemy w Niemczech) ,wyjezdzal wiecej jak czesto, rozstania te odswiezaly nasze malzenstwo,nie bylo mi przez to zle,nie narzekalam. Sama pracuje,czyli moje zycie jest (bylo) wypelnione i nie nudne. Pomimo ze przekroczylam czterdziesteke,bylam sponsorowana przez pewna firme kosmetyczna ,gdzie dostawalam umowy jako modelka twarzy do zdjec reklamujacych firmy kosmetyczne. Zawsze " wychuchana",elegancka, pachnaca,marzenie kazdej "po czterdziestce". Wolny czas spedzalam na silowni,albo w klubie kolarskim, znajomosci z zaawansowanymi sportowcami,walka byc lepsza,treningi do upadlego-az krew z nosa ciekla. Oplacalo sie,swietna figura ( wtedy,dzis juz nie) , swietna kondycja.Uwielbialam wracac z treningu i wykonczona padac na lozko,czulam sie szczesliwa . Moze moj opis mnie samej jest troche wygorowany,ale brak mi sily myslec nad konstruktywnym opisem siebie i mojego pieprzonego zycia.
Pewnego dnia,po wypadku narciarskim,lezalam w szpitalu gdzie z nudy dalam sie namowic na zalozenie profilu na jednym z portali spolecznosciowych.
Nie trawalo dlugo,jak otworzylam wiadomsc od kogos,kogo znalam i kochalam zanim wyjechalam za granice. To byla krotka wiadomosc "jak Ci leci"? Zamarlam z wrazenia,wiadomosc byla od mojego pierwszego chlopaka,mojej wielkiej pierwszej milosci. Chlopaka z ktorym bylam cztery lata,z ktorym planowalismy slub,moja pierwsza prawdziawa milosc. Dodam,ze wyjechalam do Niemiec sama, On wtedy nie mogl, byl powolany do wojska. Nie chcial opuszczac kraju, ja nie chialam siedziec w kraju w biedzie,w miasteczku wymarlym od mlodych ludzi.
Rozstalismy sie ,a w sumie to ja zakonczylam ten zwiazek. On nie walczyl wtedy o mnie, nie walczyl o nas. Jakos pogodzilismy sie z tym rozstaniem,chociaz calkowita wina spadla tylko i wylacznie na mnie. Ja do dzis jestem swiadoma rozpadku naszego zwiazku,biore wine swiadomie na siebie,bo ja tez nie walczylam,nie potrafilam wtedy z czegos zrezygnowac. Nie potrafilam zrezygnowaac z okazji wyjazdu za granice i z oferty pracy ktora wtedy dostalam,jak rowniez ciekawosc czegos nowego i piecia sie dalej,bez wzgledu na straty,na strate mojego chlopaka.Egoizm nalozyl mi rozowe okulary. Zycie potoczylo sie dalej, ja wyszlam tam za maz ,on trzy lata po rozstaniu ozenil sie z dziewczyna ze swojego miasta. Kazdy z nas zyl w swoim gniazdku uslanym szczesciem,klopotami i codziennymi troskami. Az do tego szczegolnego dnia.
To byl styczen 2011 roku. Dzien moich urodzin.
Odpisalam na te wiadomosc,kilka suchych slow, kilka informacji,bez zadnych emocji,bez nadzieji czy odpisze,czy nie.Pisalam jak z obcym z dawnej szkoly albo miasta. Po kilku dnaich przyszla nastepna wiadomosc,poprosil o moj numet telefonu,chcial bardzo uslyszec moj glos. Za kilka dni zadzwonil do mnie. Rozmawialismy z soba jak kiedys,jak za dawnych czasow. On opowiadal mi o sobie,ja o mnie.Rozmowa mila,nic nie obiecujaca,nie wskazujaca na nic. Wszystko by sie moze dobrze potoczylo,gdyby na tym byl koniec. Ale los chyba zaplaonowal na mnie zemste,moze postawil mnie na szczeblu sprawdzenia mnie,jakim jestem czlowiekiem, czy wogole zasluguje na miano czlowieka.
Dzis wmawiam sobie wine za to ze wogole chodze po tym swiecie..a chyba nie powinnam. Powinna bylam zabic sie na tych nartach,zaoszczedzila bym sobie tego umierania wewnetrznego,ktore rozklada moja dusze na male smierdzace kawalki.
Po tej normalnej nic nie znaczacej rozmowie,( nazwe go K) K jechal w moje okolice. Dodam,ze on ma firme przewoznicza,czesto przejezdzal niedalko mnie."Zawsze Ciebie czulem jak tu jezdzilem"-tak mi oznajmil. Umowilismy na spotkanie na parkingu niedaleko autostrady. Jechalam tam z sercem na ramieniu. Zadawalam sobie pytania kogo spotkam,jak przebiegnie nasza rozmowa, czy bedziemy w stanie rozmawiac patrzac sobie w oczy? Inaczej rozmawia sie przez kom,inaczej siedzac naprzeciwko. I to poczucie winy za moj czyn sprzed lat,za rozpad naszego zwiazku..to mnie obarczalo.
Po przyjezdzie na umowione miejsce.......tak,nie wiem jak ubrac to w slowa. Stanelam naprzeciwko pieknego,przystojnego,wywazajacego slowa mezczyzny- z oczami i wzrokiem z tamtych lat.
Powrocily wspomnienia,powrocily emocje. Podaczas spotkania zauwazylam ze K robil wszystko aby mnie przytulic,moze pocalowac. Przywiozl mi piekny bukiek czerwnych roz. Tak...czerowne roze. Przez cale spotkanie zauwazylam lzy w jego oczach,ale staralam sie zawracac temat,zmieniac pozycje siedzenia tak zeby nie byc za blisko niego. Niestety,kazde spotkanie dobiega konca,tamo tez. Rozstajac sie,K powiedzial mi ze mnie kocha,ze kochal mnie zawsze, ze co prawda zycie ,rodzina, klopty,troski rowniez radosci przyslonily w pewnym sensie moja osobe,ale podswiadomosc robila swoje,dlatego mnie szukal az znalazl.
Bylam przerazona,ale szczesliwa. To byl moj K sprzed lat,te oczy,ten wspanialy uspokajajacy glos, on w calej swej okazalosci. Troskliwy,czuly,no i te lzy w oczach. Wracalam do domu z bijacym sercem,nie bylam w stanie koncentrowac sie nad jazda. Nie wiem jak dojechalam do domu,ale dojechalam. On mnie kochal,to mozna bylo widziec i czuc. Ja jego tez.
Z cala odpowiedzialnoscia moge powiedziec,ze zakochalam sie po raz drugi-albo moje uczucia sprzed lat obudzily sie z kilkunastoletniego snu. Chodzilam jak w transie. Nasz romans nabral dymensjonalnych rozmiarow. Niestety,nasze rodziny staly na pierwszym miejscu. Zadne z nas nie chcialo rozbijac swojego malzenstwa. Nie chcielismy budowac swojego szczescia na nieszczesciu innych. Zbudowalismy sobie nasz maly tajemniczy swiat,w ktorym bylismy tylko MY.
Nie bede oszukiwac nikogo,siebie tez nie. Moje uczucia do meza wygasly. Samo to,ze jego ciagle wyjazdy ,czasem po pol roku poza domem doprowadzily do tego,ze nagle przestalam tesknic za jego powrotem. Na odwrot-nie moglam sie doczekac kiedy ponownie wyjedzie. Bylo mi dobrze z nim,ale jeszcze lepiej bez niego.Nie dawalam po sobie poznac ze jest w moim zyciu inny mezczyzna. Bylam szczesliwa, rozpromieniona, bez problemow rozwiazywalam codzienne klopty.
Mialam sile zyc-mialam dla kogo zyc. Ta nasza milosc,ten moj potajemny swiat o nazwe MY,dawal mi sily,skrzydel. Spotykalismy sie regularnie,ja jezdzilam nawet 200km w jego kierunku,on tez. Spotykalismy sie na polmetku,czasem jak bywalam w Polsce,wiecej gdy on bywal niedaleko mnie.
Minelo trzy piekne lata, przyozdobione w zapinanie klodeczki w Pradze na moscie,wyjazdami w gory,randkami gdzies w hotelach. Codzienne pisanie na portalu, wczesniej codzienne smsy. Rozstajac sie plakalismy. Nie bylo dnia zeby K nie przysylam mi czulych slow,podnosil na duchu kiedy mialam upadki i dolki. Pewnego dnia zmarl moj ojciec. Nie bylo przy mnie meza,byl K.
Zmarl moj brat,maz jak zwykle za granica.Przy mnie byl K. Byl dla mnie zawsze, a ja staralam sie byc dla niego. Jego zycie nie bylo uslane rozami. Dreczyla go tez swiadomosc ze zdradza zone. Postanowil zakonczyc ten zwiazek. Nie dawal sobie rady z psychika. Przyjechal do mnie specjalnie aby mi to oswiadczyc. Plakalm,nie potrafilam sobie wyobrazic zycia bez nego. Kochalam go jak nikogo na swiecie. Postanowilismy zakonczyc ten piekny rozdzial. Niestety, dwa dni pozniej znow wiadomosc."nie potrafie bez Ciebie zyc,jakos damy rade". Dalismy. Znow bylo pieknie. Czulam ze on kocha mnie nie dla odskoczni od codziennosci,ona kochal mnie tak jak ja jego. Szalenie,goraco,jednak bez zobowiazan,bez narzucania swojej woli, swojego "ja".
Tak myslam...okazalo sie jednak inaczej.
Po pewnym czasie zaczely sie akce zazdrosci. Nasz zwiazek zaczal sie chwiac. K zaczal byc coraz bardziej zaborczy, dochodzilo do tego ze zaczal mna manipulowac.Wszystko tlumaczyl swoja goraca miloscia, zazdroscia.Strachem ze oprocz niego moge miec jeszcze kogos innego. Czesto tlumaczylam sie jak dziecko, gdzie bylam,co robilam, posylalm mu nawet zdjecia z lokalizacja,ze nie jestem gdzies z "kims",tylko np.z mezem w restauracji albo z synem gdzies tam. Nigdy mnie nie przeprosil za swoje glupie czyny,wrecz przeciwnie,ja zaczelam miec wyrzuty sumienia ze wogole wychodze z domu,patrze na innych ludzi. W miare jego manipulacji ja zaczelam sie bronic. Nigdy nie chcialam go urazic,ale czulam czasem potrzebe wywolania u niego czegos jak"byc rycerzem",ze jesli chcesz abysmy byli z soba nadal w tym naszym swiecie ,to powinienes o nas walczyc inna bronia,a nie atakami zazdrosci albo pomowieniami i manipulacja.
Stalam sie bardziej obojetna. Przestalam sie spowiadac gdzie jade,co dzis robilam,z kim i co. Zaczely sie awantury. Po pewnej awanturze zerwalismy z soba. Cierpialam okropnie. Z dnia na dzien popadalam w coraz gorszego dola. To nie byl dolek typu zamykanie sie w ciemnym pokoju i lzy..nie. Ja popadlam w jakis krater. Zachorowalam na nerwice serca. W glowie mnozyly mi sie setki mysli.Nie potrafilam sie od nich uwolnic. Kochalam go jak nikogo,kochalam go nadal-a od meza sie odzwyczalilam.Moj maz byl moim swietnym przyjacielem i kumplem-mezem nie. Zaczelam tracic nad soba kontrole. Nie wiem ile razy wsiadalam w auto i jechalam na miejsca w ktorych bywalismy razem.
Jezdzilam tez do niego,chcialam go widziec.Ale nigdy nie podjechalam pod jego dom, ryzyko "wsypania" go bylo za duze,a ja pomimo tego ze szalenie go kochalam i pragnelam,nigdy nie zrobilabym czegos takiego zeby go"wsypac".
Stalam na ulicy,czekalam kiedy on nadjedzie,po godzinach wracalam 400km i nadal plakalam w poduszke. Zaczelam palic . Zerwalam ze sportem,zerwalam ze stara grupa z ktora trenowalam. Przestalam chodzic do silowni,do sauny,dostalam na calym ciele takich dziwnych babli.Lekarz powiedzial ze to jest reakcja ciala na negatywna psychike. Wyjechalam na pare tygodni do meza na poludnie Europy. To byl horror. Nie potrafilam z mezem rozmawiac.Udawalam na kazdym kroku. Odrzucalam kazde jego zblizenie. Wymiotowalam po kryjomu na mysl ze musze z nim spac w jednym lozku.Ja pragnelam tylko zblizen i dotyku K,nikogo wecej. Budzilam sie z mysla o K,kladlam sie z ta mysla spac.
Nie wytrzymalam,wrocilam do domu i od razu popedzilam do miasta gdzie mieszka K. Sprowokowalam spotkanie. To byla tragedia. Ponizylam sie do dna. Wracalam do domu zalewajac sie lzami.Nie prosilam K o nic,chcialm go tylko widziec, chcialam z nim porozmawiac.Nie dalo sie.Jego oczy nie byly te ktore znalam z kiedys,byly przepelnione nienawiscia i zloscia. To zlamalo mi serce.
To pograzylo mnie jeszcze nizej,czulam ze osiagnelam dno. Ale gotowa bylam spasc ponizej dna, kochalam go nadal,chyba jeszcze mocniej..sama nie wiem. Po kilku dniach tego mojego nieszczesliwego wyjazdu do niego ,K zjawl sie niespodziewanie u mnie.Zaczelismy wszystko na nowo,ale to juz byl zwiazek ze skaza, tak jak pekniecie porcelany.Z malego pekniecia robi sie olbrzymia luka,a pozniej rozpada sie na dwie czesci ktorych nie mozna juz skleic.
Jednakze staralismy sie powrocic do dawnych "nas". Znowu bylo cudownie. Znowu spotkania, znowu rzezbienie serc na drzewach,wieszanie klodeczeki na molo w Miedzyzdrojach. Znow nastepny zgon w mojej rodzinie,zmarla mi mama. Przy mnie byl znowu moj K. Maz jak zwykle tysiace kilometrow dalej, umowy,kontrakty,nie mozliwe bylo zdobyc bilet do Pl w ciagu 24 godzin. Nie mialam tego mezowi za zle,mialam przy sobie moja milosc,mojego K.
Minely nastepne dwa lata pelne milosci,uczcuc ale rowniez coraz czestrzych powrotow do staych standartow.Manipulacje,zazdrosc i coraz gorsze slowa. Po pieciu latach padlo pierwsze slowo "rzygam toba". "Jestes pojebana" ..Po tym oczywiscie przeprosiny : " wiesz ze to bylo w nerwach..no wiesz,zazdrosc,a zazdrosc i milosc ida w parze". Zamiast czuc gorycz,ja zaslepiona czulam satysfakcje. On byl o mnie zazdrosny,on mnie kochal...dlatego te cierpkie slowa.Rozumialam,ze jak sie kogos kocha,mozna go szybko slaleczyc.Nie kaleczy sie ludzi ktorzy sa nam obojetni,tak sobie to tlumaczylam. Ale nadal czulam jego milosc, jego troske.Miedzy nami byly cudowne dni,ale byly tez pelne lez. Zaczelam zyc w starchu,ze to co sie dzieje jest pierwszym krokiem do rozstania sie.
Zaczelam nim manipulowac.Za wszelka cene chcialam sprawdzic,czy jego milosc to tylko puste slowa,czy moze wpadamy w pewna rutyne jak malzenstwo.W koncu bylismy z soba juz ponad piec lat.
Piec lat naszego swiata w tajemnicy,swiata wypelnionego smutkiem i radoscia. Niestety,on byl silniejszy. Moje manipulacje wywarcia na mim jakichs czynow,wywalczenia sobie swiadomosci czy nasza milosc jeszcze istnieje-czy ja jestem tylko odskocznia od zony i domu polegly w gruzach. Osiagnelam odwrotnosc tego co chcialam. Zaczely sie zarzuty,ze jade do niego a on tego nie chce,bo akurat w tym momecie ma cos waznego do zalatwienia. Pokonalam 390km,po czym zawracalam,a on po chwili wydzwanial ze chce mnie natychmiast widziec.Chonor nie pozwalal mi aby ponownie zawrocic. Nie reagowalam na jego telefon,na jego krzyki "wracaj bo chce cie pocalowac albo usciskac". Nie moglam sie dac ponizyc.
A jednakze dawalam.Po tym jak nie zawrocilam i nie spelnilam jego rzadan,on zamykal sie w sobie,nie reagowal na moje wiadomosci,blokowal moj numer telefonu,szedl z zonka do lozka,a ja ryczalam dalej w poduszke albo wymiotowalam do toalety. Po kilku dniach przepraszalam go za wszystko i romans toczyl sie dalej. Ale coraz wolniej. Coraz wiecej przykrych slow,coraz mniej emocji z jego strony. Kochalam go tak mocno,ze nawet te slowa ktore czasem na mnie rzucal,zapominalam w kilka minut. Wybaczalam i kochalam dalej. Nie potrafilam inaczej,w kazdej chwili widzialam mojego K,tego sprzed lat,mojego przeznaczonego mi K.tego ukochanego ktory byl mi przeznaczony,a jednakze moja chciwosc lepszego swiata zniszczyla nasz zwiazek.Nie chcialam,aby znowu go stracic. Wolala bym umrzec,niz obudzic sie ze swiadomoscia ze juz go nie mam i nigdy miec nie bede.
Uzaleznilam sie od niego. Tak bardzo,ze pograzylam sie tak mocno,ze nie zauwazylam ze stracilam pozycje w pracy,stracilam prawo jazdy(na szczescie odzyskalam), stracilam przyjaciol,bo kazda chwile inwestowalam w K. Stracilam meza,bo w mojej psychice odgrywa sie cos tak dziwnego,nad czym nie jestem w stanie zapanowac.
Pol roku temu moj ukochany jedyny dla mnie mezczyzna,moj K,oznajmil mi,ze dowiedzial sie ze na poczatku naszego zwiazku zrobilam cos,co wgryzlo sie w jego psychike,wiec z tego powodu nie chce mnie znac.Mam przestac go osaczac,mam przestac do niego pisac,mam sie od niego "od...". To cos,co wgryzlo sie mu w psychike,to bylo tylko niewinne spotkanie na kawe z naszym wspolnym znajomym,ktoremu on nie ufal. Spotkanie mialo miejsce szesc lat temu,wtedy kiedy nasza milosc kwitla.Ne powinnam byla tego robic. To polozylo calkowita kreske pod naszym zwiazkiem.Zaczelam walczyc,tlumaczyc, pokazywac mu dowody ze spotkanie bylo czysto kolezenskie a nie w innym celu. Odpisal mi,ze mnie nienawidzi i kocha.Kocha mnie za wszystko co dalam mu pieknego,za siebie sama.A nienawidzi mnie za moje czyny ktore nie szly po jego mysli,a najbardziej za spotkanie z kolega. Nasz wspolny swiat zakonczyl sie tak bolesnie,jak kwieciscie i romantycznie sie zaczal.
Kocham go nadal,pomimo tych calych przykrosci. Kocham go i wiem,ze nie potrafie juz pokochac kogos innego.Nie ma w moim sercu ani w mojej psychice miejsca dla kogos innego,nie ma miejsca dla meza-a tak bardzo bym chciala aby bylo inaczej.
W tej chwili jestem po burnout-wypalenie organizmu. Walcze sama z soba aby jakos trzymac sie na nogach. Jezdze do psychoanylityka,ale ta mi nic nie pomaga, twierdzi ze moj problem nie lezy w rozsaniu tylko we mnie. Ale co jest tym probleme-nie wiem.
Ta psychoterapia nie pomaga mi nic ,wracama zaplakana i wytracona z rownowagi.za kilka dni wraca moj maz.nie wiem co mam mu powiedziec dlaczego placze,dlaczego nie moge hodzic,dlaczego z kiedys eleganckiej kobiety zrobil sie wrak.
Mecze sie okropnie,nie widze sensu zycia. Ja wiem,ze wczesniej czy pozniej doszlo by do rozstania z K,bo obydwoje nie jestesmy w wieku gimnazjalnym,kiedys nie bedziemy w stanie pokonywac takich odleglosci aby spojrzec sobie w oczy.
Ale meczy mnie to,ze nasze rozstanie nastapilo w takiej nienawisci z jego strony. Czuje sie brudna,bo dwa dni przed ogloszeniem tego wyroku spalam z nim.Przepspalam sie z calym zasobem uczcuc-a on chyba tylko dla rozkoszy cielesnej. To mnie zabija.
Zabijaja mnie obrazki sprzed oczu,ze moj K stal sie kims,pierwszym kims kto powiedzial mi "nienawidze cie".Zabija mnie mysl,ze nie potrfaie na nowo zblizyc sie do meza. Nosze w sobie taki ogromny ciezar,zniszczylam swoje zycie,swoje zdrowie,zniszczylam zycie mojego meza ktory niby zone ma-ale jednak jej nie ma. Zniszczylam kiedys zycie mojemu K, a dzis odplacil mi dobrym za nagodne. Od pol roku nie potrafie sie smiac. Jestem wiecej chora niz aktywna.Narazam swoja prace,nie wiem co bedzie za tydzien,za miesiac. Probuje wychodzic z domu,ale nie daje rady. Nie jestem w stanie spotkac sie z ta ociupinka znajomych ktorzy mi jeszcze zostali.Nie potrafie kryc lez. Padaja pytania dlaczego placze.Co mam odpowiedziec? Mowie ze mam klopty.Pada odpowiedz :mow,podziel sie z nami. Jak mam opowiadac wspolnym znajomym historie swojego podwojnego zycia? Mam wrazenie ze na szyji mam zwiazana petle,ktora z dnia na dzien sie coraz bardziej zaciska. Klade sie spac z prozba do Boga,abym sie juz nie obudzila. Moje zycie nie ma sensu,nie jest nic warte. Nie moge zyc w swiadomosci,ze milosc sie skonczyla,nie moge zyc w swiadomosci ze ktos mnie odrzucil bo mnie nienawidzi. Nie moge poradzic sobie z tym,ze ta milosc ktorej juz nie ma,zrujnowala moje uczucia do meza.... nie chce mi sie nic. Nie wiem jak zyc dalej,jak odlozyc czterdziestego papierosa,jak wyjsc na ulice bez lez, jak przejezdzac obok drzew na ktorych wyrzezbione sa serduszka od K. Nie potrafie sobie dac rady ze swiadomoscia ze bylam kochanka..kiedys szczesliwa-dzis zrujnowana psychicznie kobieta. Najbardziej mecze sie z blyskami w swiadomosci gdzie widze mojego K,kochajacego,troskliwego,tamtego innego,brakuje mi jego dotyku,glosu,jego oczu -jego calego. Kocham go nad zycie,pomimo ze wiem na jakim wozku jade.
Nie wiem co bedzie jutro,nie wiem co bedzie za rok. Dostalam dzis mocne srodki uspokajajace,mocne srodki nasenne.Moze uda mi sie przespac bez snu o nim. Ale boje sie isc spac,poniewaz on sni mi sie w kazda noc. Nie mam juz sily.

Następna dyskusja:

Strach, nerwy => depresja?




Wyślij zaproszenie do