Temat: Czuję się coraz gorzej i gorzej...
Czego się wstydzę/obawiam podczas rozmów z ludźmi? (odpowiedz, o ktora prosil Rafal)
Z gory przepraszam, za bledy itp. Chcialem to tak pogrupowac logicznie... zrozumiec, ale jak zaczalem pisac, to stwierdzilem, ze nie dam rady i postanowilem po prostu pisac... nie myslac co z tego wyjdzie...
Te lęki można podzielić na kilka grup:
1) Obawa, że mój głos nie będzie miał odpowiedniej siły, obawa, że mój żart, który chcę wypowiedzieć nikogo nie rozśmieszy, obawa, że mój żart nie jest wypowiadany tak po prostu, ale że jego wypowiedzenie było przygotowane.
Teraz przedstawie sytuacje ilustrujące to:
Pierwsza sytuacja: Sala wykladowa… jestem w grupie studentow (jako student) mam kogos poprosic o to, żeby mi pożyczył notatek… z wykładu… hmmm… najpierw rozwazam jak zapytac… czy zapytam odpowiednio glosno… często po prostu nie pytam… często tez, jeśli już spytam, to po prostu mój glos ginie w jakiejs rozmowie… i ten ktos nie zwraca uwagi na to co powiedziałem… mam nadzieje, ze dosc obrazowo to przedstawiłem…
Druga sytuacja: Jestem w jakiejs grupie ludzie… których jako tako znam… i chce jakos zażartować… czy cos w tym rodzaju… to nie robie tego tak po prostu… bo akurat ktos cos powiedział i moment jest odpowiedni, ale jakos tak… waham się… często tez zmuszam się do wypowiedzenia tego zartu i wychodzi to tak sztucznie… a potem mowie sobie „ale jestes sztuczny”
2) Obrażenie się na caly swiat, bezsilność, bunt…
Jestem w jakiejs grupie ludzi… i obserwuje jak oni dobrze się bawia, jacy oni swobodni… pojawia się cos we mnie wtedy, jakis bunt… smutek… świadomość tego, ze ja tak nie potrafie jak oni… i wylaczam się z walki, o której wspomniałem wczesniej… pozwalam plynac wydarzeniom wokół… ogarnia mnie wtedy blogi spokoj… patrze gdzies… tak jakby mnie tam nie było… na swój sposób… fajnie z nimi przebywac… ale to tak jakby zatopienie we mgle… gdzie czuje się bezpiecznie… często ma to charakter obrażenia się… którego to obrażenia się inni nie dostrzegaja… bawiąc się nadal bardzo dobrze… smieszne… mam nadzieje, ze dosc jasno to przedstawiłem…
3) Chyba Rafal to określił jako strach przed autorytetami…
Mam cos załatwić… o cos poprosic… wchodze… do pokoju tego kogos u kogo to mam załatwić… i rozmowa jest taka nieskladna zupełnie… zdania takie jakies dziwne… niegramatyczne… często się prawie jąkam…
4) strach przed ocena innych…
Taka sytuacja… spotykam kogos… znajomego… i rozmawiamy… przez cala rozmowe czuje jakas presje… obawe, ze co on sobie o mnie pomysli… jeśli będę soba… i staram się chyba być taki jakim sobie wyobrażam, ze widzi mnie mój rozmowca… taki kameleon… ale i to zle określenie…
Podobna sytuacja, o której już pisalem, ze jestem na piwie z kims kogo dobrze znam i z kims nowym… boje się sytuacji kiedy zostane sam na sam z tym kims nowym… najczęściej następują milczenie… albo pytam o jakies głupoty… tak zupełnie sztucznie… to koszmarne…
5) inne…
Jest tez wiele lekow, których nie umiem sklasyfikowac… często nawet nie znam ich przyczyny… Przedstawie tu kilka sytuacji... z zycia… może ktos pomoze znaleźć podloze tych lekow…
W czasie rozpoczęcia tematu… odwiedzil mnie kolega… mimo wszystko, ze znamy się od lat… (ponad 10) to nadal na początku zawsze jest jakas taka sztuczna atmosfera w naszych rozmowach… dopiero jak wypijemy kilka piw, albo jak zaczniemy grac w szachy… to się to zmienia… wtedy jakos zapominam o tym czyms co jest we mnie i mogę żartować, być swobodny… To pierwsze czego nie rozumiem… Drugie… tez na tym samym przykładzie… było tak… ze było mi smutno z powodu swojego zachowania wczesniej podczas jego wizyty (poszliśmy do klubu szachowego… po czym zapomniał o mnie… witając się ze znajomymi… a ja siedziałem… i czulem się tam obco… przez ok. 30 min. rozważałem czy powiedziec mu, ze ide do domu czy nie… nie jego się balem, ale tego, ze mój glos usłyszą inni… albo ze nie zwroci na niego uwagi nikt… albo, ze pomysli, ze robie mu glupie wymowki… a ja byłem nieco chory po prostu… poszedłem wiec nie mówiąc o tym…) potem jak wrócił do mnie… pytal czemu tak wyszedłem… nie powiedziałem prawdy… wymyśliłem, ze wyszedłem do wc, a potem jakos tak… poszedłem na autobus… i przez caly czas odkad przyszedł nie byłem w stanie z nim rozmawiac… myślałem tylko o tym aby sobie już poszedł gdzies…
Inna sytuacja… spotykam się z kims, kto był dla mnie bliski… (była dziewczyna) i jest mi strasznie zle… ale jakos nie umiem jej o tym powiedziec… wiec jak pyta „jak tam u Ciebie?” mowie ok… staram się… hmmm… w sumie udawac to, ze jestem wesoły itp. … I mysle… kiedy się rozstaniemy… i znow zaczne być sam… To bardzo podobne do sytuacji z kolegom, ale jednak inne (z kolega nie byłem tak blisko… i nie ufam mu zbytnio…)
Kontakty z moimi rodzicami… Nie mowie im niczego… Oni nie wiedza zupełnie o mojej sytuacji na uczelni… nie wiedza nawet o tym, ze poszedłem na studia zaocznie… Kiedy wychodze z domu i pytaja „gdzie idziesz tak rano w niedziele?” … „ide się przejść”… podobnie kiedy zacząłem jeździć… do mojej bylej dziewczyny… nic im nie mowilem… dopiero po 6 miesiacach powiedziałem… bo zaprosiłem ja do domu… myślałem… myślałem… i nie doszukałem się zadnej przyczyny tych lekow…
Inna sytuacja… moja dziewczyna i ja… obaj chcieliśmy kogos mieć na sile… obaj byliśmy troszke okaleczeni (jeli można mi uzyc takiego slowa) … (poznaliśmy się w necie… na jakims chacie) … jednak… tak naprawde zupełnie do siebie nie pasowaliśmy… ona jednak była taka towarzyska… lubila imprezy typu wesel i chrzcin… które dla mnie były malo przyjemne… lubila odwiedzac swoja ciocie… plotkowac z nia… ja tam milczałem i się strasznie gburowato zachowywałem… po pewnym czasie… (jak potem się dowiedziałem) oboje czekaliśmy na to… kiedy to się wreszcie skonczy… w koncu ja zdecydowałem się na pewien krok… ale zupełnie nieładny… wstyd mi tego co zrobilem… po prostu przestałem dzwonic… przyjeżdżać… po 3 tygodniach zadzwonila… hmmm… odkad się rozstaliśmy lepiej nam się układa jako kolega-kolezanka… ale ta sytuacja pokazuje, ze unikam trudnych rozmow… ale to nie wszystko… balem się jakos tego… cos w stylu mysli „a może zle robie?” krążyły wtedy w mojej glowie…
Leki związane z tym, ze wyjdzie na jaw jak jestem nieporadny życiowo… np. nie umiem prac… prasowac… moi rodzice praktycznie wszystko robia za mnie… często mam ich dosc z tego powodu… kiedy mowie „ja upracuje sobie ta koszule”… ojciec, czy mama smieje się i mowi „jeszcze przypalisz”… inna sprawa, ze jak tak mysle, to mi to na reke… wstyd mi i teraz o tym pisac… ale jak szczerość to szczerość… no wiec kiedy dochodzi do sytuacji… ze wyjeżdżam gdzies… np. na jakas konferencje… to staram się ukryc to, ze nie umiem pewnych rzeczy… często to bardzo sztucznie wychodzi… np. z wiazaniem krawata… rozwiqazal mi się… i wstydziłem się kolege poprosic… wiec poszedłem na swoje wystapienie bez krawata…