konto usunięte
Temat: choroba afektywna dwubiegunowa
Witam.Mój partner w zeszłe wakacje trafił na 4 tygodnie do szpitala z diagnozą "ostry stan maniakalny".
Zaczęło się niewinnie, najpierw wzmożona praca na kilka etatów, potem bezsenność spowodowana nadużywaniem red bulli i innych wynalazków, potem wszystko potoczyło się podręcznikowo, aż do momentu, kiedy musieliśmy z rodziną wziąć sprawy w swoje ręce i umieścić go w szpitalu, bo zagrażał nie tylko sobie, ale i innym. Dla przykładu pobił na weselu do nieprzytomności ojca panny młodej, wylądował na izbie, potem od razu zabraliśmy go do szpitala, nie chcieliśmy czekać na coś gorszego.
Kilkutygodniowa hospitalizacja przyniosła na szcęście efekty, partner się uspokoił, nie ma wizji, nie słyszy "głosów", nie znajduje w każdym przedmiocie znaku, który mógłby świadczyć o czymkolwiek np. że jutro będzie koniec świata.
Teraz niestety widzę u niego zniżkę nastroju i niechęć do jakiegokolwiek działania. Z manii zwrot ku depresji widoczny. Dodam, że partner przyjmuje regularnie leki, które powinny stabilizować go.
Teraz zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem wcześniejsze zdarzenia z naszego wspólnego życia - np. kompulsywne wydawanie pieniędzy, albo nagły wyjazd i powrót z zakupioną łódka, czy nie płacenie od kilku lat zusów i podatków nie były pierwszymi objawami tej choroby, które niestety zignorowałam.
Do czego zmierzam - po prostu nie radzę sobie już z tym wszystkim. Sytuację opisałam w dużym skrócie. W międzyczasie ze względu na zachowanie partnera odwrócili się kompletnie od nas znajomi, narobiło się długów na firmę na naprawdę duże kwoty i teraz wygląda to tak, że utrzymuję nas, mieszkanie, płacę wszystkie rachunki, a on wszystko co zarobi to oddaje na długi. Ta sytuacja trwa już prawie rok i jestem naprawdę zmęczona już nie samą kwestią finansową, ile życiem z człowiekiem chorym na taką chorobę. Teraz wszystko co pójdzie nie tak jest kwitowane tym, że no przecież jest chory...
Nadmienię, że pół roku temu partner wyprowadził się, poznał kogoś, nie wiem na ile to poważny związek był, wtedy akurat miał napad manii, nic do niego nie docierało, zostawił mnie, bez pracy, bez środków do życia... A teraz ja robię za Matke Teresę i mimo wszystko utrzymuje go, mimo, że dostałam od niego wcześniej kopa w tyłek. No ale przecież był chory...
Istotną informacją może być to, że i ja wiosną zeszłego roku zachorowałam na nerwicę lękową, była ona wywołana w dużym stopniu przez maniakalne zachowanie męża, jego postępowanie, decyzje, do tego akurat straciłam pracę, poumierali mi bliscy, mąż sie właśnie wtedy wyprowadził i to mnie tak dobiło, że nie potrafiłam bez strachu wyjsć z domu, nawet ze strachem nie wychodziłam, nie wychodziłam wogóle, odizolowałam sie od świata.
Teraz znowu zaczynam odczuwać niepokój, ten charakterystyczny uścisk w klatce piersiowej - od rana, od obudzenia się. Nie chcę wracać do leków. Bo wydaje mi sie, że tak de facto nie muszę znosić efektów czyjegoś nieodpowiedzialnego postepowania wynikającego i z choroby i zapewne nie z choroby, przecież do licha teraz nie można wszystkiego tłumaczyć tym, że jestem chory. Nie zajałem sie naprawą pralki od 2 miesięcy, bo jestem chory, nie płacę podatków bo choruję i taki jest charakter mojej choroby - no na litośc boską! Czy ja teraz mam też iść do administracji i powiedzieć, od dziś nie płacę czynszu, bo jestem chora na nerwicę?
Boli mnie to, że ja naprawdę zrobiłam wszystko, żeby mu pomagać, włącznie z wciągnięciem jego rodziców we wszelkie plany pomocy, od roku wypruwam sobie flaki, żeby wszystko ogarnąć, a mi nikt nie pomógł pół roku temu... Tzn pomógł - psychiatra, postawił mnie na nogi lekami, żebym mogła chociaż spokojnie ruszyć do pracy, bo tak jak wspomniałam wyżej zostałam zostawiona sama sobie.
Mam wrażenie, że teraz wegetuję, na nic mnie nie stać, bo płacę za partnera, nie mam na nic kompletnie ochoty, niegdzie nie wychodzę, nie spotykam sie ze znajomymi i wydaje mi sie, że marnuję najpiękniejsze lata życia :( Tata powiedział, że strasznie się ostatnio zmieniłam, że widać, że nie potrafie odczuwać radości, jestem strasznie podejrzliwa.
A z drugiej strony mam wyrzuty sumienia jak tylko pomyślę o tym, żeby wyrwać sie z tego związku, bo przecież żal mi partnera, jest chory, ma długi...
Rodzice mi mówią, żeby wyrwać się z tego, ale oni myśla głównie o mnie i moim dobru, a nie o nim... Jestem w kropce, bo niby mam genialne przykłady i dowody na to, że nie byłam traktowana poważnie przez partnera, ale szkoda mi go, trzeba pomagać potrzebującym, a nie odwracac sie od nich...