Rogers Bobby

Rogers Bobby Manager, PKO Bank
Polski

Temat: Beznadziejny przypadek. Czy mozna liczyc na wasza pomoc?

Moze zaczne opisujac po krotce sytuacje: ja bezdzietna mezatka od 6 lat, on zonaty od 20 lat, starszy ode mnie o 9 lat z doroslym synem. Pracujemy w jednej korporacji, ale dzieli nas kontynent, Poznalismy sie na jednej z podrozy sluzbowych, od slowa do slowa okazalo sie, ze bardzo sie polubielismy, mnostwo wspolnych zainteresowan, czulismy jakbysmy sie znali od wielu lat. Spedzalismy ze soba 2 tygodnie, dlugie godziny rozmawiajac, smiejac sie, az ktoregos razu pocalowal mnie. Wyjechalismy, staralismy sie zapomniec o zajsciu, a kontakt pozostal „oficjalny”. Oboje bylismy zaskoczeni taka sytuacja i sami nie wiedzielismy co z tego bedzie, odpuscilismy (choc on twierdzil ze caly czas o mnie myslal jednak nigdy nie powiedzial). Pol roku pozniej, kolejna podroz i wszystko wrocilo. Dlugi pobyt wspolnie, dlugie rozmowy, smiech, fantastyczny czas razem… wyznal ze sie zakochal, ja rowniez. Nie bylismy pewni co z tym zrobic, czekalismy co czas pokaze. Przez kolejne 2,5 roku wyjazdy byly praktycznie co 6-8 tygodni na 3-5 tygodni, wiec widzielismy sie bardzo czesto, razem nocowalismy w swoich pokojach hotelowych. Ukrywalismy nasz zwiazek przed calym swiatem, ale bedac razem czulismy ze jestesmy swoimi bratnimi duszami. To tak jakby spotkac te sama osobe w ciele faceta i kobiety, stworzeni dla siebie. Postanowilismy, ze chcemy byc razem. On chcial jak najszybciej powiedziec o tym swojej zonie, ja sie wahalam, balam sie reakcji meza. Zaczelo sie odwlekanie tematu, a bo slub przyjaciol, a bo slub siostry a to a tamto. Brzydzilismy sie sypiac z malzonkami, a jednak wiedzielismy ze musimy to ukrywac przez jakis czas. Za kazdym razem wyjezdzajac plakalismy, codziennie w pracy byl kontakt, caly dzien chatowalismy albo spedzalismy godziny na telefonie. Codziennie emaile na nasza tajemna skrzynke pocztowa, codzienne wyznania jak siebei kochamy, planowanie przyszlosc. Wysylanie sobie prezentow na wszelkie okazje itd Gdy tylko pojawial sie w Europie, jechalam go odwiedzic do kraju w ktorym przebywal, po prostu musielismy sie widziec. Dopoki oboje mielismy czeste wspolne wyjazdy, jakos to trwalo, bo przeciez sie ciagle widzielismy, ale 1.5 roku temu przestalismy wspolnie pracowac i zaczelo byc coraz trudniej. Zmiana stanowiska, ograniczenie czasu itd mimo wszystko dalej mowilismy o tym ze juz czas zrobic nastepny krok. Pojawiala sie frustracja z powodu ograniczonego kontaktu, nadmiaru obowiazkow, malo czasu na romzowy w pracy a po pracy nie bylo bezpieczenie by wyslac maila.
Ostatni raz widzielismy sie w te walentynki, plakalismy jak dzieci wyjezdzajac. W hotelowej lazience napisal mi na szybie ze kocha i na zawsze bede w jego sercu, abym to zawsze pamietala. Ja na ktorys tam z kolei preznet kupilam mu gwiazdke z nieba, nazwalismy ja „kochanie” i zawsze sobie mowilismy aby patrzec w niebo co wieczor i mysle co sobie. W czerwcu tego roku ustalilismy, ze mowimy malzonkom o romansie i bierzemy rozwody. Poprosil ochwile czasu by powiedzie co tym jakos zonie i ze zaraz po slubie brata (31 lipca) powie jej o tym, bo nie chce dramatu w rodzinie przed slubem brata. Wyjechalam na wakacje z mezem pod koniec czerwca tego roku, w czasie pobytu oczywiscie emaile, wyznania ze kcohamy, tesknimy itd On tez pojechal na krotki urlop z zona, ale niepokojace staly sie ich wspolne zdjecia na FB.
3 dni temu, pierwszy dzien po moim powrocie do pracy pisze, ze musimy porozmawiac. A wiec dzownimy do siebie i slysze ze jego zona zostala zdiagnozowana z rakiem piersi, a on jest zalamany. Wie, ze ja chce isc do przodu, zyc szczesliwym zyciem, miec dzieci a on nie moze mi tego zagrawantowac i ze nie mozemy byc dluzej razem. Oczywiscie zaplakana zaczelam go wyzywac od najgorszych, ze nie mozna tak po prostu zrezygnowac z prawdziwej milosci, ze rozumiem jego strach i obawy o zone, ze chce ja wspierac ale nie powinien tego w taki sposob konczyc. Mogl mi powiedziec co sie dzieje, moglismy wspolnie pomyslec jak stawic czola tej sytuacji.

Powiedzial ze jest zalamany, ze sam nie wie co ma robic. Ze z jednej strony patrzy w oczy zonie i widzi jej strach przed operacja, chemioterapia, smiercia i widzi zrozpaczonego syna i nie potrafi im tego zrobic, zostawic ich i czuje sie jak ostatnia swinia. Z drugiej strony mysli o mnie i o tym co mamy i tez czuje sie jak ostatnia swinia. Mowi ze patrzy na siebie w lustro i widzi ostatnia swinie i jest zagubiony, rozdarty, ze czuje ze zalamie sie nerwowo niedlugo. Nie wie co czuje.

Powiedzialam mu, zeby sie na spokojnie zastanowil czego tak naprawde chce. Czy chce zostac z zona bo nagle uswiadomil sobie ze ja bardzo kocha i chce odbudowac malzenstwo, czy dlatego ze ma poczucie ze musi sie nia opiekowac. Czy rowniez zrywajac ze mna wie co robi i naprawde chce mnie stracic na zawsze? Ze ja go kocham nad zycie i chce razem z nim przejsc te trudne chwile, jesli on tez tego chce.

Jestem straszliwie rozdarta, z jednej strony rozumiem co przechodzi, wiem, ze nie moze zostawic zony ani syna w tej chwili, a ja powinnam sie natychmiast usunac z jego zycia i dac mu skupic sie na rodzinie. Za sama chec pozostania z nim w tych chwilach powinnam spalic sie w piekle!!!! Wiem o tym i brzydze sie tym. Co ze mnie za czlowiek:(

Ale serce nie sluga, lada chwila mielismy oglaszac naszym partnerom prawde i wkoncu po 4 latach byc razem, planowac zycie razem, doprowadzic do rozwodow i zaczac ukladac nasze zycie. Jeszcze 3 dni temu pisal, ze mnie kocha. Ja tez kocham go, nigdy tak nikogo w zyciu nie kochalam, czuje, ze to moja prawdziwa druga polowa i ze nie moge go stracic.

Nie wiem czy to co on zrobil to wynik strachu, paniki, dzialania w nerwach, czy naprawde chce odejsc bo w obliczu ciezkiej choroby uczucia do zony odzyly. Ciezko z nim w tej chwili nawet porozmawiac, mysle, ze przede wszytkim potrzeba mu czasu. Nie wiem co mam zrobic. Jak to przeczekac?

Dac mu odejsc? A moze walczyc?

W zlosci, gdy zrywal, powiedzialam mu, ze jego zona nie zasluguje na niego ani na mnie i ze juz napewno jego zona zasluguje na to by wiedziec ze tak dlugi czas mial romans i teraz nie moze tak po prostu stac sie kochajacym mezem bo ciezko zachorowala. Ma prawo zadecydowac czy chce z kims takim byc, ma prawo wiedziec, ma takze wsparcie rodziny i syna i jego samego jej tam nie potrzeba bo nie jest warty niczego. On w zamian zmienil natychmiast haslo do naszego maila i wykasowal wszelka tresc (bym nie mogla jej pokazac).

Nie zaprzeczal moim slowom, mowil, ze wie o tym ze nie jest nic warty, ale nie moze teraz zrobic tego zonie. To bylo w poniedzialek. „Chatowalismy” we wtorek i wczoraj i ogolnie widze, ze jest zalamany. Mowi ze myslal o tym wszystkim i nie wie tak naprawde co ma zrobic. Nie wie co czuje i gdy patrzy zonie w oczy widzi jej strach i nie moze jej teraz zostawic.

Moj swiat takze runal. Powiedzialam mu, ze wiem ze kocha zone, tak jak ja zawsze bede kochac meza, w koncu z jakiegos powodu wzielismy z nimi slub. Ale on musi sie zastanowic, czy chce zostac przy zonie w chorobie bo czuje ze musi, czy uczucia wrocily. W pracy sam do mnie nie napisze, ciagle ma rozmowy konferencyjne ale odpisuje na moje wiadomosci.

Nie wiem co robic, walczyc czy dac mu odejsc i ulozyc zycie z zona? A moze powinnam byc wyrozumiala i wspierac go w trudnej sytuacji? Nie chce naiwnie czekac, to wszystko bardzo swieza sprawa, wiec moze czas pokaze?

Czuje wstret do siebie w obliczu choroby jego zony. Ale wiem, ze mysl o tym, ze on sie nia teraz bedzie opiekowal i staral dawac jej szczescie takze mnie zabija. Mielismy plany na zycie a teraz taka tragedia sie wydarzyla. Nie moge stracic go. Moje zycie runelo.

Wiem, ze bede potepiona, prosze badzcie ze mna szczerzy, przyjme wszelka krytyke. Jestem zrozpaczona, zalamana, nie wiem co robic. Z jednej strony serce, a z drugiej rozum i kregoslup moralny (o ile mozna mowic o mornalnosci po 4 latach romansu).

ps. choroba zony jest prawdziwa

Zrozpaczona