Temat: Kościół Katolicki – Organizacja Przestępcza…
Sposób na załatwienie Rydzyka i innych katabasików.
Bardzo lubię jak ktoś opowiada historię o dawnych ziemskich stworach, które dawno już wymarły. Mam wiele czasu, szczególnie jesienią i zimą, więc się zwyczajnie lenię i oglądam w TV filmy o Ziemi i stworzeniach prehistorycznych, które ją kiedyś zamieszkiwały. Ostatnio oglądałem film o życiu i przyczynach wymarcia tygrysa szablozębnego. Wniosek jest jeden. Przeważnie jest to śmierć głodowa, bo zmienia się klimat, a co za tym idzie warunki życia. Niektóre wysoce wyspecjalizowane zwierzaki nie mogły sobie dać rady w nowych warunkach i niestety wymarły. I coś mi się chyba zdaje, że może dotyczyć to również naszego zwierzaka toruńskiego ojczusia „Tediego” z gatunku pazerniak, odnoga głabiące, naczelne pasożyty. Nazwa łacińska totus tuus.
Zadajmy sobie pytanie, dlaczego np. wymarł taki tygrys szablozębny - smilodon. Zwierzę potężne o wielkich kłach wystających z paszczy. Spotkać takiego w lesie to mamy pewność, że ciśnienie w pampersie urywa nam nasze okrągłe przedmioty z wielkim hukiem. Smilodon swoje ofiary traktował bardzo brutalnie i przy „pocałunku śmierci” tak dla dowcipu przegryzał im tętnicę szyjną. Ofiara, np. prehistoryczny bizon wykrwawiał się natychmiast, a on nie czekając, jeszcze wierzgającego kopytami pożerał. Miał jednak pewną słabość. Biedaczyna był bardzo powolny. Jego wyspecjalizowanie do życia w ściśle określonych warunkach paradoksalnie było jego wadą, która doprowadziła go do zguby. Przystosowany był mianowicie do życia w terenie leśnym, gdzie polował zza drzewka, pagórka, czy krzaczka, czyli z zasadzki.
Niestety kończyły się czasy obfitości, ponieważ pan „bober” urzędujący w niebiańskiej kotłowni chyba cóśkolwiek za wiele sobie pozwolił ze spirytualiami i zasnął na taborku. W niebiańskim piecu zgasło. A tu zima. Zrobiło się przeku……nie zimno. Wskutek ochłodzenia się klimatu, zaniku wielkich lasów, przeniesienia się stołu szwedzkiego z daniami bizonów na prerię, dotychczasowy obiad smilodona rozpierzchł się w terenie, czyli w prerii. Bizon i inni trawożerny szybko dostosowali się do zmieniających się warunków. Nasz wielki drapieżnik niestety stracił atut polowania z zasadzki. Przyszedł na niego ciężki okres. Jak niedorajda w terenie płaskim nie był w stanie skutecznie zapolować i zwyczajnie wziął i wykitował z głodu. Nawet nikt po nim nie zapłakał, nie postawił krzyzyka, nie wykrzyczał „tu jest Polska”, nie zażądał pomnika, ani ulicy na cześć.
Dlaczego o tym piszę? Żeby zastanowić się nad tym jak w naturalny sposób może wymrzeć ktoś taki jak nasz „Tedi” i inne pośrednie katabasiki. No może niecałkiem naturalny, ale przy delikatnej pomocy. Przy czym nie chodzi mi o wymarcie fizyczne, czyli przeniesienie się „Tediego” na łono Abrahama, tylko w sensie wymarcia ich pasożytniczej natury. Jako ludzie niech sobie żyją, bo to zdrowa siła robocza - do wykorzystania jest. Mają z czego schudnąć, na co jak wiemy zwrócił ostatnio uwagę „adwokat diabła” nijaki Januszko z Palikotowa. Zapas tłuszczu to tak jakby zapas energii do wykorzystania.
Trzeba tylko ustawić ten proces tak jak to robi czasem natura. Fałszywy jeden klocek w rzędzie z kostek domina i obraz mordy naszego doktora ku rozpaczy wiernych owieczek się nie ułoży. Trzeba stworzyć do tego odpowiednie, a raczej nieodpowiednie warunki klimatyczne, czyli odciąć dopływ pożywienia. Jednym słowem odciąć „Tediego” od forsy i koniec. Pozostając przy temacie wymierania gatunków nazwijmy ten okres jak chcemy, ochłodzeniem, ociepleniem, zadymieniem, wkur……em, otępieniem bałwankowym i sraczką. Obojętne.
I co najsamprzód należ zrobić? Najsamprzód trzeba zapukać, a jak ktoś otworzy, to trzeba zapytać „czy tu mieszka pan Zabłocki? A nie, coś mi się pokićkało, to nie z tego filmu.
Mój pomysł jest taki:
Socjotechnika, jak to mówi pan jk.
Czy ZUS to instytucja charytatywna? Nie. Czy ZUS ma kłopoty finansowe? Ma. Czy państwo to instytucja charytatywna? Nie. Czy państwo ma kłopoty finansowe? Tak. Trzeba więc zawiesić wypłaty emerytur dziadkom i babkom moherowym np. na pół roku. Można powtarzać to aż do skutku. Wyobraźmy sobie, że wtedy klimat nagle ulegnie ochłodzeniu. Rzeka pieniędzy zamarznie i przestanie płynąć do naszego spin doktora. W ten sposób odcięte zostanie zasilanie obrokiem naszego „Tediego”. „Tedi” jak stary ryży koń fuknie, puknie, krztuśnie, straci swoją naturalną wesołość i kitę odwali.
Zapytacie, co zrobią przez te pół roku dziady i baby moherowe? Czy oni też nie wymrą z głodu? Na to oczywiście nie można pozwolić. Powiem więcej, owi moherzy wyjdą na tym bardzo dobrze. Zyskają na zdrówku. Otóż w zimnym klimacie bardzo dobrze czują się wszelakie stwory morskie, takie jak ryby. Ryby dają nam miedzy innymi tran, przez Eskimosów bardzo ceniony. To samo zdrowie i życie. Półroczna kuracja tranowa połączona z mroźnym klimatem podobnym do panującego w kabinie kriogenicznej, sił moherom doda. Po ustąpieniu zlodowacenia i powrocie wypłat emerytur, moherki przystąpią do życia z jeszcze większą energią i będą żyć sto lat, a może nawet wzrośnie im libido i inne chucie.