Temat: Ateizm - moralność - Dostojewski.
"Jeśli Boga nie ma, wszystko wolno". Jak ktoś chce być konsekwentnym ateistą powinien sam dla siebie stać się Bogiem i stworzyć swoje własne moralne normy. Oczywiście normy takie jakie się danemu człowiekowi podobają, bez względu na opinię innych i dobro innych. Nie ma Boga, nie ma ograniczeń. Ja jestem Bogiem i ja wyznaczam swoje ograniczenia.
Czysty i jedyny prawdziwy ateizm jest taki:
Czy nie jest śmieszne, pytam, twierdzić, że należy kochać innych jak samego siebie? I czy w ustanowieniu tego absurdalnego kontraktu nie dostrzegamy słabości marnego i nikczemnego prawodawcy?! Ach, cóż mnie obchodzi los bliźnich, bylebym tylko ja sam mógł się rozkoszować! Cóż łączy mnie z nimi oprócz formy? Powiedz mi zatem, proszę, czy powinienem kochać kogoś jedynie dlatego, że istnieje lub jest do mnie podobny. Czy z tych tylko powodów miałbym nagle zacząć przedkładać jego nad siebie? Jeśli to właśnie nazywasz moralnością, Justyno, to twoja moralność jest doprawdy śmieszna. I dołączając ją do twej absurdalnej religii, mogę jedynie nią wzgardzić. Istnieje tylko jeden powód, który mógłby naprawdę skłonić człowieka do odejścia od własnych gustów, przyzwyczajeń, skłonności, aby przypodobać się innym. Powtarzam, jeśli z nich rezygnuje, to wskutek słabości lub egoizmu, nigdy zaś się ich nie wyrzeknie, jeśli jest silny. Wnoszę stąd, że ilekroć natura da więcej sił i środków komuś innemu, istota ta postąpi właściwie poświęcając mnie swym skłonnościom, tak jak może być pewna, że i ja jej nie oszczędzę, jeśli będę miał nad nią przewagę, krótko bowiem mówiąc, uszczęśliwianie siebie, niezależnie od tego, co by to miało znaczyć, jest jedynym prawem, jakie narzuca nam natura. Znam dobrze konsekwencje tej zasady, wiem, do czego może ona doprowadzić człowieka. Ale ci, którym nie przypisuję innych ograniczeń oprócz pochodzących z natury, mogą bezkarnie dopuścić się wszystkiego i jeśli naprawdę są rozumni, nigdy nie narzucą swym poczynaniom innych hamulców niż własne pragnienia, chęci i... namiętności. To, co nazywają cnotą, jest dla mnie urojeniem, czymś błahym i zmiennym, zależnym od klimatu, czymś, co nie podsuwa mi idei żadnego wszechmocnego bytu. Cnota jakiegoś ludu może wyrastać tylko z tradycji lub prawodawstwa. Cnotą zaś prawdziwego filozofa powinno być rozkoszowanie się własnymi pragnieniami lub rezultat własnych namiętności. Słowo zbrodnia, równie arbitralne, nie bardziej mnie krępuje. Według mnie zbrodnia nie istnieje, ponieważ wśród czynów nazywanych przez ciebie zbrodniczymi nie ma żadnych, które nie byłyby gdzieś uświęcone. Od kiedy żaden z czynów nie może być uznany za zbrodnię, zbrodnia, zależna jedynie od geografii, staje się niczym, a człowiek, który powstrzymuje się od jej popełnienia wówczas, gdy nakłania go do niej natura, jest tylko głupcem ignorującym pierwotne wrażenia, pochodzące od tejże natury, której zasad nie zna. Och, Justyno! Cała moja moralność polega na robieniu wyłącznie tego, co mi się podoba, na nierezygnowaniu z własnych pragnień. Moje cnoty są twoimi występkami, moje zbrodnie twoimi dobrymi uczynkami. To, co tobie wydaje się szlachetne, dla mnie jest prawdziwie odrażające. Twoje godziwe postępowanie mnie odpycha, twoje zalety przerażają, a cnoty przyprawiają o drżenie. A jeśli nie morduję jeszcze na gościńcach jak Coeur-de-Fer, to nie dlatego, że tego nie pragnąłem, ani nie dlatego, bym dla czystej rozkoszy nie miał tego kiedyś dokonać, lecz dlatego, Justyno, że jestem bogaty i mogę się rozkoszować i czynić przynajmniej tyle samo zła, nie zadając sobie tak wiele trudu i nie wystawiając się na takie niebezpieczeństwo.
de Sade "Niedole Cnoty"