Jack Berg

Jack Berg maintenance
technician

Temat: prawda o zbrodni smolenskiej

Teraz, gdy ciała Prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego i jego
współtowarzyszy spoczywają w ziemi, jest najwyższy czas, aby wymienić
tych, którzy zorganizowali rozbicie się samolotu, dobijanie w miejscu
upadku samolotu ocalałych Polaków i nieustannie dezinformują światową
społeczność co do wyników tak zwanego „śledztwa”. Wiadomo, że
„śledztwo” katastrofy przebiega pod kierownictwem tych samych osób,
które organizowały rozbicie się samolotu i posłały komandosów do
„oczyszczenia terenu” z tych, którzy przeżyli. Wiadomo, jaki będą
„wyniki śledztwa” przeprowadzonego przez osoby, których głównym
zadaniem jest zatarcie śladów zbrodni. Gdy ci sami zabijają i ci sami
prowadzą śledztwo, sprawcy zazwyczaj pozostają niewykryci. Jednakże
istnieje światowa społeczność. Potomek jednego z naszych kolegów
znajdował się na stanowisku, przez które przechodziło duża ilość
pierwotnych informacji z miejsca katastrofy. Wiele szczegółów znamy z
pierwszej ręki. Porównanie tekstów rosyjskiej propagandy z materiałami
pochodzącymi ze źródeł pierwotnych umożliwia wniesienie poprawek do
powszechnie znanych informacji. Niech będzie to naszym wkładem w
śledztwo jednej z najbardziej bezczelnych zbrodni 21 wieku. Poprawka
pierwsza. Powszechnie wiadomo, że od pierwszych minut po katastrofie
zamiast informacji płynących z lotniska „Północne”, w eter poszła
pośpiesznie sklecona dezinformacja kiepskiej jakości. Dezinformowano
dokładnie o wszystkim, co się działo naprawdę. O gęstości mgły, o
dźwiękach, jakie słyszeli spotykający. O czterech podejściach do
lądowania. O rzekomym rozkazie samego Kaczyńskiego posadzić samolot w
Smoleńsku. O tym, że w ten sam sposób omal nie doprowadził do rozbicia
samolotu w Gruzji. O zachowaniu różnych służb oraz rzekomej „barierze
językowej”. O tym, o czym naprawdę zeznawali miejscowi mieszkańcy,
przede wszystkim lotnicy i pracownicy lotniska. O każdy drobiazg.
Mieliśmy możliwość odtworzenia procesu powstawania czekistowskiego
kłamstwa w trybie on line. Wyraźnie zarysowały się dwie tendencje.
Jedna polega na przeinaczaniu wiadomości tak, że dane wyjściowe stają
się zupełnie różne od danych wejściowych. Często są wręcz
przeciwieństwem informacji, która rzekomo była podstawą ogłoszonych
oficjalnych komunikatów. Zestawienie wiadomości na wejściu i wyjściu w
trybie online pozwala na stwierdzenie, że wszystkie materiały bez
wyjątku były poddawane przeróbce według jednej konkretnej
„odgórnej” wytycznej. Taka przeróbką zajmowali się nie tylko
dziennikarze poszczególnych czasopism (choć oni także), ale przede
wszystkim oficjalne rosyjskie agencje informacyjne. Wszystkie rosyjskie
agencje informacyjne i mass media – „przekaziory” musiały przekonać
swoich czytelników, słuchaczy i widzów, że „samolot rozbił się z
winy załogi, która nie sprostała swojemu zadaniu w trudnych warunkach
pogodowych”. Drugą tendencję tworzenia czekistowskiego kłamstwa w
trybie online można określić następująco: na wejściu całkowity brak
jakichkolwiek informacji z miejsca zdarzenia. Natomiast na wyjściu –
niewiadomo skąd pojawiają się „wiarygodne wiadomości”, w tym
rzekome informacje z ostatniej chwili z miejsca katastrofy. Informacje te
oczywiście nie pochodzą z miejsca upadku samolotu. Chyba nie ma potrzeby
wyjaśniać, że najczystsze wymysły na wyjściu preparowano według
wspomnianej już dyrektywy – „samolot rozbił się z winy załogi,
która nie sprostała swojemu zadaniu w trudnych warunkach pogodowych”. Z
pierwszej poprawki wynika, że wytyczna, według której zbierano się do
kłamania po katastrofie, została opracowana jeszcze przed rozbiciem
samolotu Lecha Kaczyńskiego. Natomiast zamieszanie i rozbieżności były
spowodowane przede wszystkim przesadnym wysiłkiem kremlowskich
propagandystów, którzy starali się ze wszystkich sił, by skłamać jak
najbardziej wyraziście i przekonująco. W pierwszych minutach zdarzenia
nie mogą pojawiać się jasne i jednoznaczne informacje. Dla porównania
przypomnijmy sobie przynajmniej jeden przykład, jak zachowują się
kremlowskie agencje informacyjne i mass media, gdy nie ma żadnej zawczasu
przygotowanej wytycznej. Gdy zmarł pierwszy prezydent Rosji Borys Jelcyn,
wszystkie rosyjskie mass media przez kilka godzin milczały, jakby
wepchnęły języki w jedno miejsce. Wszystkie duże zachodnie już dawno
ogłosiły tę wiadomość, gdy na Kremlu dopiero opamiętano się i wydano
wskazówkę, jak i co ogłaszać. Po katastrofie samolotu Lecha
Kaczyńskiego wskazówka „jak i co ogłaszać” pojawiła się od razu.
Oznacza to, że były osoby odpowiedzialne, które zawczasu wiedziały, że
samolot spadnie. Poprawka druga. Nasi eksperci obejrzeli wszystkie
dostępne materiały wideo i doszli do następującego wniosku. Nawet gdyby
straż pożarna w ogóle nie przyjechała i wszystkie te fragmenty
samolotu, które żarzyły się w pierwszych minutach filmowania (materiał
wideo Andrieja Mienderieja), spłonęły całkowicie, nie mogło być mowy
o żadnych „dwudziestu nierozpoznawalnych zwłokach”. Nawet przy tym
stromym stopniu kątowym, pod jakim zwalono samolot prezydenta Polski. Nie
mówiąc już o tym, że pożar szybko zgaszono (widać to na
późniejszych zdjęciach tych samych fragmentów samolotu) oraz że traf
chciał, iż większość „nierozpoznawalnych” to wojskowi i
ochroniarze prezydenta. Nie da się zwrócić bliskim ciała „ofiary
katastrofy lotniczej” z rosyjską kulą w głowie, jak w 1940 roku. Takie
zwroty jak „uspokój się!”, „nie zabijajcie nas!”, „patrz mu w
oczy!”, „dawaj pistolet!” w języku polskim mogły zostać
wypowiedziane tylko przez pasażerów samolotu. Natomiast komenda w języku
rosyjskim: „Wszyscy z powrotem, wychodzimy stąd!” mogła być oddana
przez dowódcę oddziału specjalnego, który rozstrzeliwał rannych
Polaków. O innych momentach w filmie nawet nie ma co mówić. Kto jeszcze
wczesną wiosną – 10 kwietnia, rankiem, mógł stać w samej białej
koszuli w zimnych smoleńskich lasach, obok samolotu, który przed chwilą
runął, oprócz członka załogi? Inne znane i bezpośrednie dowody
Katynia – 2 każdy zdrowy człowiek może zobaczyć sam. Swoją drogą,
nasz kolega – w przeszłości starszy oficer oddział specjalnego
Ministerstwa Obrony, twierdzi, że po zawaleniu operacji (wideo, które
zdążył sfilmować Andriej Mienderiej) jej wykonawcy już nie żyją. Tak
samo jak i strzelcy drugiego eszelonu – ci, którzy brali udział w
likwidacji nieudolnego oddziału specjalnego. Polacy, którzy przeżyli
katastrofę, zrozumieli, że komandosi „w czarnych ubraniach” (w
filmie) przyszli ich zabić i odstrzeliwali się. To słychać w filmie.
Wykonawcy dyspozycji Putina „pracowali” z tłumikami. Ale nagranie
wideo z dźwiękiem i widokiem zarówno atakujących jak i ocalałych
zdemaskowało wszystkie ich wybiegi. Dlatego jedne „rosyjskie osoby
oficjalne” przez dwa tygodnia nie mogą podrobić treści „czarnych
skrzynek”, a drugie, pojąwszy, że sprawa pali się, puściły do mass
mediów balon próbny na temat „kaukaskiego śladu” w rozbiciu się
samolotu prezydenta Polski. Ciąg dalszy nastąpi, rosyjskie i polskie
„osoby oficjalne” dopiero rozpędzają się. Jednakże nie zdołają
już zatrzeć śladów. Z drugiej poprawki dochodzimy do wniosku, że
„oficjalne dane” na temat „materiału genetycznego” zamiast ciał
21 Polaków nie są zgodne ze stanem szczątków samolotu. Oznacza to, że
zginęli z innej przyczyny. Przyczynę tę wyjaśnia film Andrieja
Miendierieja. Poprawka trzecia. Wszyscy eksperci jednogłośnie przytoczyli
paralelę z niedawnego upadku samolotu przy lądowaniu na lotnisku
Domodiedowo w Moskwie. Ale warunki tam były zupełnie inne. Załoga
samolotu Ту-204 lecącego z Egiptu była na nogach od wczesnego ranka,
czyli prawie całą dobę. Po odlocie z Moskwy do Hurghady nastąpiło
krótkie spięcie kabla i pojawiło się dymienie. Po przebyciu sporej
odległości trzeba było zawracać. Oczywiście nerwy wszystkich były
napięte. Po wymianie instalacji załoga tym samym samolotem, z tymi samymi
pasażerami znowu poleciała do Hurghady. Trzeba było namawiać i
uspokajać pasażerów, że nie ma więcej żadnego niebezpieczeństwa.
Bezpośredni lot do Hurghady trwa, w zależności od typu samolotu, około
5 godzin. Przylecieli do Egiptu. Z uwzględnieniem awaryjnego powrotu i
remontu, załoga Ту-204 miała już przepracowane 9 godzin. Norma godzin
lotu została wyczerpana. Normalnie należało iść odpocząć. Co robić
– zamawiać hotel i płacić za postój samolotu? Strata tym większa,
że planowych pasażerów już wywieziono na lot powrotny. Kompania
lotnicza za to nie podziękuje. Zgodzili się więc lecieć z powrotem.
Niedaleko od Moskwy popsuł się sprzęt nawigacyjny. W odróżnieniu od
polskiego samolotu panowała głęboka noc, i 21-22 marca nad całą
Moskwą stała gęsta mgła. Lądowanie według przyrządów
„koszących” nie udało się, załoga zmęczona i rozdrażniona, a tu
jeszcze radiowy wysokościomierz zawył. Dokucza, że niby to ziemia jest
blisko – a idź ty…! W rezultacie – typowy błąd zaufanego do siebie
doświadczonego pilota, który setki razy sadzał samolot w podobnych
warunkach. Prawie na lotnisku macierzystym. Na smoleńskim lotnisku
„Północny” nic podobnego nie miało miejsca. Nie była to noc, nie
było takiej mgły, załoga nie była zmęczona, nie musiała spędzić
całego dnia w napiętej i nerwowej atmosferze. Sytuacja normalna, załoga
wypoczęta i czujna. Sprzęt nawigacyjny pracuje doskonale, aż do
postronnej ingerencji w sterowanie samolotem na małej wysokości. Z
trzeciej poprawki dochodzimy do wniosku, że warunki pogodowe i stan
załogi w danym przypadku nie mogły być główną przyczyną katastrofy.
Poprawka czwarta. Oba samoloty, których wypadki były porównywane przez
ekspertów, są podobnego typu. W Smoleńsku ТU-154, w Domodiedowo
ТU-204. Samolot, który leciał z Hurghady, też spadł do lasu, i także
oderwało mu skrzydła. W efekcie – dwie osoby w oddziale reanimacji,
reszta odniosło rany różnego stopnia ciężkości. Po upadku w lesie
samolotu podobnego typu w chwili znalezienia szczątków Tu-204, który
leciał z Hurghady, wszystkie osoby żyły! Rzecz jasna, jest różnica
między upadkiem samolotu z kilkoma członkami załogi (ТU-204 w
Domodiedowo) a upadkiem samolotu z 96 osobami na pokładzie. Ale samolot
polskiego prezydenta był załadowany mniej niż na dwie trzecie. Pokład
ТU-154 może mieścić 163 osoby. Jeśli samolot jest załadowany mniej
niż na 2/3, można nim sterować bez trudu. Następna okoliczność –
polski samolot po zaczepieniu skrzydłem drzew obrócił się. Jednakże
podczas lądowania załoga i pasażerowie muszą mieć zapięte pasy. Nie
ma powodu do przypuszczenia, że tego przepisu nie przestrzegano przy
lądowaniu w niezbyt gęstej, ale jednak mgle. Ostatnia okoliczność
mogąca wpłynąć na liczbę ofiar śmiertelnych to kąt ataku samolotu w
momencie uderzenia o ziemię. Istnieje informacja od doświadczonych
lotników wojskowych, że TU-154 Lecha Kaczyńskiego „schodził do
lądowania, jak myśliwiec”. Czyli pod bardziej stromym kątem niż
zwyczajnie. To faktycznie może zwiększyć liczbę ofiar śmiertelnych.
Świadczą o tym także szczątki samolotu oraz ich rozmieszczenie. Wersja
oficjalna – „podczas katastrofy zginęli wszyscy”. Orzeczenie
ekspertów: prawdopodobieństwo zgonu wszystkich co do jednej osoby w
samolocie polskiego prezydenta jest takie same, jak gdyby woda z
odkręconego kranu poleciała do góry zamiast na dół – prosto do
sufitu. Innymi słowy, prawdopodobieństwo, że w tej katastrofie zginęły
wszystkie 96 osób znajdujących się na pokładzie samolotu TU-154, jest
zerowe. Z czwartej poprawki dochodzimy do wniosku, że w każdym przypadku
ktoś z pasażerów musiał przeżyć katastrofę polskiego samolotu, a
może nawet uniknąć zranień. Wszyscy zginąć mogli tylko w jednym
przypadku: jeżeli oddział specjalny dobił ich już po upadku. Nie
jesteśmy w stanie nawet wymienić liczby dostrzelonych – liczba ta waha
się od 10 do 21 osób. Zgodnie z oceną najbardziej doświadczonych
ekspertów, nierozpoznawalnych (zmasakrowanych lub spalonych) mogło być
najwyżej 10 – 12 ciał. Nie wszyscy podczas katastrofy znajdowali się w
przedniej części samolotu. Płomień szybko zgaszono. Naprawdę nie
rozpoznawalnych zwłok na miejscu upadku zapewne było bardzo mało lub nie
było w ogóle. A więc „jedynie materiał genetyczny pozostały po 21
osobach”, o którym mowa w wersji FSB, w rzeczywistości jest liczbą
osób, którzy przeżyły katastrofę prezydenckiego samolotu Lecha
Kaczyńskiego. Dobili ich rosyjscy komandosi, po czym wywieźli i zamienili
w kawałki spalonego mięsa, aby ukryć ślady zbrodni. Poprawka piąta. W
jaki sposób zorganizowano rozbicie samolotu polskiego prezydenta? Eksperci
nam wyjaśnili, że to bardzo proste. Samolot został strącony przez
rosyjskie specsłużby na małej wysokości, po podmianie parametrów
lądowania. Tego dokonać można kilkoma sposobami. Na przykład, poprzez
sekundowe zmanipulowanie systemu naprowadzania na niedużym wysokości tuż
przed lądowaniem. Albo poprzez impuls elektromagnetyczny skierowany do
bocznych kanałów sterowania samolotem (sterów, lotek) przed lądowaniem.
Piloci wszystko widzieli i rozumieli, ale nic już nie mogli zrobić.
Zabrakło czasu. Właśnie dlatego, aby ukryć ślady zbrodni, ocalałych
członków załogi i tych, którzy mogli słyszeć ich rozmowy, należało
dobić na ziemi. Wykonawcy rozkazu Putina przeliczyli się jednak w tym,
że wśród ocalałych były osoby uzbrojone i odważne, które nawet w tej
sytuacji stawiały czynny opór. Oddział specjalny nie mógł bez
przeszkód powystrzelać rannych Polaków w przewidzianych ramach
czasowych. Musiał zatrzymać się na miejscu kaźni, gdzie ich zastały
osoby, które przybiegły na miejsce katastrofy, przede wszystkim Andriej
Mienderiej, który nagrywał sytuację kamerą. Następnie wszystko
potoczyło się dokładnie według przewidzianego w Kremlu planu. Miejsce
katastrofy zostało otoczone, nikogo nie przepuszczano, a ciała ofiar
katastrofy lotniczej i zastrzelonych na ziemi wywieziono. Ślady
napadnięcia i egzekucji zostały usunięte. Ta poprawka jest kluczem do
zrozumienia, co się zdarzyło; wyjaśnia ona wszystko, i komentarze tu nie
są potrzebne. Poprawka szósta. Dlaczego Putin postanowił popełnić
zbrodnię na swoim terytorium? Zdaniem ekspertów, w ten sposób strącić
samolot i zapewnić wiarygodne przykrycie aktu terrorystycznego można
jedynie na terytorium całkowicie kontrolowanym przez rosyjskie służby
specjalne. Po pierwsze, niezbędnego impulsu elektromagnetycznego nie
można nadać na odległość tysięcy kilometrów. A na system
naprowadzania oddziaływać można tylko ten, kto siedzi za pulpitem
kontrolera lotów lub kontroluje go z zewnątrz. Ale owo „z zewnątrz”
powinno być tuż obok, na niedużej odległości. Po drugie, na swoim
terenie są najlepsze możliwości zatarcia śladów. Co miało miejsce od
pierwszej sekundzie po katastrofie, ma miejsce obecnie i dopiero nastąpi,
gdy zaczną ogłaszać wyniki oficjalnego „wspólnego” śledztwa.
Eksperci wymienili mnóstwo pozycji. Niezbędność dwukrotnej wymiany
fizycznych źródeł zakłóceń – „żarówek” przed przylotem
samolotu Kaczyńskiego i od razu po katastrofie. Dostrzelić tych, którzy
przeżyli, rozerwać na strzępy i spalić ciała zastrzelonych pasażerów
i członków załogi. Zapewnić „tajemnicze zniknięcie” dowodów, na
przykład, broni, z której odstrzeliwali się ochroniarze Lecha
Kaczyńskiego i wojskowi, którzy przeżyli katastrofę. Wyszukiwać naboje
wystrzelone przez oddział specjalny i polskich wojskowych w szczątkach
samolotu i drzewach w miejscu egzekucji. Podrabiać wskazania „czarnych
skrzynek”. Podawać wykaz pogody oraz inne parametry katastrofy
niezbędne do potwierdzenia fałszywej wersji o rzekomej „winie załogi,
która nie zdołała wylądować w trudnych warunkach pogodowych”. Itd. Z
szóstej poprawki dochodzimy do wniosku, że rozwiązanie techniczne
zamachu, a przede wszystkim „środki przykrycia” wymagały, aby samolot
został strącony na terytorium kontrolowanym przez putinowskie
specsłużby. Przechodzimy do poprawki siódmej – „celowości
politycznej” (z punktu widzenia Kremla) tego aktu terrorystycznego. Lech
Kaczyński był względnie bezpieczny, dopóki Putin nie upatrzył sobie
„polskiego Janukowycza” – ciężko myślącego „przyjaciela
Rosji”, polskiego premiera Donalda Tuska. Był to zwrot, po którym
czekistowską wierchuszkę Rosji zajmowało tylko jedno: jak przeczyścić
drogę dla swojej marionetki lub komuś podobnego z tegoż grona
„przyjaciół Rosji”. Wiedząc o zwyczajach i wcześniejszych czynach
Putina, nietrudno domyśleć się, w jaki sposób planowali tego dokonać.
Co i jak oni zrobili, cały świat dowiedział się rankiem 10 kwietnia. Z
siódmej poprawki dochodzimy do wniosku, że stawka Kremla na „polskiego
Janukowycza” – Donalda Tuska, jego towarzyszy i elektorat uruchomiła
mechanizm fizycznej likwidacji Lecha Kaczyńskiego. Najlepiej razem z
najwybitniejszymi jego zwolennikami. Metody – najzwyczajniejsze z
arsenału Putina oraz jego towarzyszy z KGB. Poprawka ósma. Na co liczyli
organizatorzy zamachu w tak ryzykownej sprawie? Przecież skutki naprawdę
mogą być – i niechybnie będą – najbardziej niekorzystne dla Kremla.
Nic nowego: tak samo, jak i w ciągu ostatnich dziesięciu lat, stawiano na
najzwyczajniejszych durniów. Przywódców państw zachodnich na Kremlu
zawsze uważano za nieco głupawych. Takich, którzy przysłuchują się
opinii swojego społeczeństwa i obnoszą się z jakimiś prawami
człowieka, jak kurwa z kapeluszem. Tę tezę ja mogę uzasadnić i
zaświadczyć osobiście. Na Kremlu po dziś dzień uważają, że nikt nie
uwierzy, iż lider Federacji rosyjskiej mógł zdecydować się na coś
takiego. Zobowiązać swoich podwładnych do zorganizowania zabójstwa
prezydenta innego państwa na swoim terytorium! Nie uwierzą także
własnym oczom i uszom. Nawet gdyby politykom i mieszczanom z krajów
dobrobytu zostały przedstawione niezbite dowody – i tak nie uwierzą. W
głowach zachodnich obywateli są własne wyobrażenia na temat granic
kremlowskiego podstępu. Takie ryzyko! Takie okrucieństwo! Po co? Moi
drodzy, przecież to Rosja! Tu nigdy nie było inaczej. Kto nie ryzykuje,
ten nie pije szampana! I nikt z zadowolonych sobą mieszczan nie przypomni
sobie prawdziwej twarzy Putina, gdy ten w porywie nieokiełznanego gniewu
obiecał „powiesić za jaja” prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego.
Mówił to w obecności przywódców krajów zachodnich. Nikt nie przypomni
sobie szczerego żalu Putina, że nie udało się do końca otruć Wiktora
Juszczenki. Prezydenta Ukrainy – państwa, które, zgodnie z publiczną
wypowiedzią Putina, „w ogóle nie istnieje”. Nikt nie przypomni sobie
nadania przez Putina trucicielom prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki
stopni generałów rosyjskich resortów siłowych i specsłużb. A
przecież Lech Kaczyński był trzecim prezydentem sąsiedniego państwa po
Saakaszwilim i Juszczenką, którego Putin nienawidził bardziej od
pozostałych. Nikt nie spodziewał się takiego spotkania? Do tego jest
szkoła rosyjskich specsłużb. Wśród ścian KGB Putin był długo
szkolony do działań zaskakujących i niespodziewanych dla przeciwnika. Z
ósmej poprawki dochodzimy do wniosku, że Putin zawsze mordował ludzi,
których uważał za swoich wrogów. Przy czym zawsze ryzykował,
przeprowadzając najbardziej skandaliczne operacje specjalne, w tym za
granicą. Lech Kaczyński znajdował się w pierwszej trójce wrogów
Putina i był jedynym, do którego mógł dobrać się. A tu jeszcze
„polski Janukowycz” nadarzył się. Co zaś tyczy się liczenia Kremla
na beznadziejne durnie, którzy nie dadzą wiary nawet niezbitym dowodom
popełnionej zbrodni, to na dzień dzisiejszy sprawdza się to nawet w
Polsce. Poprawka dziewiąta. Każdy człowiek posiada swoją „firmową”
cechę określającą jego postępowanie. Posiada ją także Putin. Zachód
tak i nie potrafił prawidłowo odpowiedzieć na pytanie: „Who is Mister
Putin?”. Słusznie zauważono jego skłonność do rozwiązań siłowych,
ale to drobiazgi. Wyróżniająca cecha Putina od razu rzuca się w oczy.
Jest to skrajne okrucieństwo na granicy szaleństwa. Uczniowie w
Biesłanie we wrześniu 2004 roku. Rozkaz Putina – przerwać negocjacje i
zielone światło do spalania dzieci z dział czołgów. W efekcie –
ponad 350 ofiar śmiertelnych, grubo ponad 500 rannych, włącznie z
najlepszymi komandosami rosyjskich oddziałów specjalnych wystawionych na
ogień zaporowy powstańców. Ogromna ilość inwalidów. Zakładnicy w
teatrze muzycznym „Nord-Ost” na moskiewskiej Dubrowce w październiku
2002 roku. Powstańcy zabili trzech osób, na rozkaz Putina otruto co
najmniej 174 widzów spektaklu. To tylko te ofiary śmiertelne, których
rodzinom udało się udowodnić ich nazwiska. Fałszywej oficjalnej liczby
nawet nie warto wymieniać. Od swojego patrona nie odstają zaufani Putina,
na przykład, „mały Kadyrow”. Dzisiaj oni popełniają bestialstwa,
które raz już były poddane ocenie prawnej w Norymberdze. Całe
najbliższe otoczenie Putina to naturalni kandydaci na ławę oskarżonych
Międzynarodowego Trybunału Wojennego. Co jeszcze należy wiedzieć, aby
przewidzieć postępowanie Putina i jego podwładnych przy spotkaniu
zajadle znienawidzonego na Kremlu prezydenta sąsiedniego państwa? Z
dziewiątej poprawki dochodzimy do wniosku, że zabójstwo Lecha
Kaczyńskiego i 95 jego współtowarzyszy pasuje do podstawowej
charakterystyki Putina tak samo dokładnie, jak nabój do komory. Poprawka
dziesiąta. Punkty przełomowe w biografii Putina. Są monotonne, ale
bardzo wymowne w świetle zabójstwa Lecha Kaczyńskiego oraz znacznej
części polskiej elity. Czy pozostały jeszcze jakieś wątpliwości, gdy
jesienią 1999 roku wysadzono domy w Moskwie i Wołgodońsku? Przy czym na
poziomie rządowym zawczasu wymieniono miejsce wybuchu! Nawet Adolf Hitler
nie pozwalał sobie wysadzać spokojnie śpiących Niemców. Ograniczył
się do podpalenia Reichstagu. A nieprzerwany szereg „tajemniczych”
zabójstw poważnych przeciwników politycznych Putina, obrońców praw
człowieka, dziennikarzy, przedstawicieli organizacji młodzieżowych i
publicznych? Od momentu, gdy Putin otrzymał władzę, zabójstwa
polityczne w Rosji i poza jej granicami stały się codziennością.
Bezbronnym kobietom w bramie strzelają w plecy lub mordują prosto w
putinowskiej milicji. Zdrowych mężczyzn wyrzucają przez okna, trują i
strzelają zza rogu. Aby złamać niepokornych, rosyjskie struktury siłowe
spalają ich domy, porywają ich dzieci i mordują ich rodziców. O czym
jeszcze trzeba wiedzieć, aby po kolejnej zbrodni władzy rosyjskiej nie
ględzić: „Tego nie może być! Na to nikt nie pójdzie!” i podobne
głupoty. Z dziesiątej poprawki dochodzimy do wniosku, że cała
dotychczasowa biografia Putina jest nasycona takimi samymi monotonnymi
zbrodniami, jakie popełniono 10 kwietnia na lotnisku „Północne”.
Byłoby nawet nieco dziwne, gdyby Putin nie spróbował przynajmniej otruć
swoich wrogów. Teraz podchodzimy do istoty zagadnienia. Pozycja jedenasta
– styl Putina. Postępowanie każdego zbrodniarza posiada
charakterystyczne cechy i niuanse, które są nie do podrobienia. Nawet
gdyby ktoś bardzo tego chciał – nie da rady. Przyjrzyjmy się
przykładom. Akt terrorystyczny w lutym 2004 roku w stolicy Kataru
Ad-Dauhy. Wysadzono znienawidzonego przez Kreml Zelimchana Jandarbijewa
oraz jego 13-letniego syna. Źle przygotowani dywersanci z Moskwy wpadli
jak frajerzy. W wynajętym samochodzie zostawili skrawki kabli i kawałki
taśmy izolacyjnej. Zostali schwytani , jak należało. Putin dopiął, aby
zwrócono ich Moskwie. A teraz uwaga! Podchodzimy do najważniejszej
rzeczy. Przekazanych z Kataru bandytów średniej rangi na lotnisku
spotykano jak głowy obcych państw. Są teraz bohaterami i przykładem dla
kremlowskiej młodzieży. Tu właśnie kryje się charakterystyczny
wykrętas jego stylu. Jest to, można rzec, podpis Putina pot tymi
zbrodniami, których ideowym inspiratorem on był, jest i będzie, aż
zasiądzie na ławie oskarżonych Międzynarodowego Trybunału. Jest to
styl Władimira Władimirowicza Putina. Ta właściwość stylu
rozszyfrowuje się następująco: oficjalnie nic wspólnego z tym nie mamy,
ale wszyscy muszą wiedzieć i rozumieć, że tylko my mogliśmy uczynić
coś takiego! I tak będzie ze wszystkimi, kto wystąpi przeciwko nam!
Przykładów są tysiące. Znane są przeważnie te zbrodnie, w sprawie
których prowadzono śledztwa w innych krajach. Na przykład, sprawa
otrucia Saszy Litwinienko. Jego truciciela nazwiskiem Ługowoj
demonstracyjnie mianowano do Państwowej Dumy. Macie wy wszyscy,
Europejczycy i inni Anglicy! Żeby wszyscy wiedzieli, kto naprawdę zabił
swojego wroga i za co. I tak będzie z każdym, kto ośmieli się
sprzeciwiać majorowi rezerwy KGB. Nie odstają jego ulubieni mianowańcy.
Czy mógłby „mały Kadyrow” bez wiedzy Putina organizować serię
zamachów za granicą? Śmiech pomyśleć. W Rosji wszystko jest o wiele
prościej. Sami zabijają i sami „poszukują”. Wszystkie bez wyjątku
„zamówienia” Putina nie zostały wyjaśnione. Przebrzmiało publiczne
porwanie Magasa na lotnisku i demonstracyjne rozstrzelanie – prosto w
milicyjnym samochodzie – właściciela inguskiej witryny internetowej
Mahometa Jewłojewa. Drodzy blogerzy! Nawet jeżeli zostaniecie
demonstracyjnie, na oczach dużego skupiska ludzi zastrzeleni przez
usłużnego pułkownika putinowskich specsłużb, odpowiadać będzie
szeregowy gliniarz – „zwrotniczy”. I ten więcej niż rok w
zawieszeniu nie dostanie. Szczególnym przypadkiem było zabójstwo Anny
Politkowskiej. Tu Putin pozwolił sobie nawet publicznie zakpić, mówiąc,
że „jej zabójstwo spowodowało nam szkodę o wiele większą niż to,
co ona napisała. Zarozumiała forma tegoż przesłania – drżyjcie, my
możemy nie tylko zabić, ale także zabić, splunąć i nie zauważyć! Ta
matryca jest nie do podrobienia. Wylazła ona od razu po zabójstwie Lecha
Kaczyńskiego. Od nagłówków „Wszyscy nieprzyjaciele Rosji znajdą
swój koniec pod Smoleńskiem” do form bardziej zakamuflowanych –
„czy teraz przyjaciele Rosji wezmą górę?”. Ten sam styl –
oficjalnie była to katastrofa, ale wszyscy powinni wiedzieć i rozumieć,
kto i dlaczego zakatrupił prezydenta Polski oraz jego współtowarzyszy. I
tak będzie z pozostałymi, w razie czego. A poza tym – ubolewamy i
jesteśmy pogrążeni w żałobie razem z przyjacielskim narodem polskim po
strasznej katastrofie lotniczej”. Z jedenastej poprawki dochodzimy do
wniosku, że Putin zawsze umieszczał swój autograf pod organizowanym i
przeprowadzonym aktem terrorystycznym. Umieścił i teraz. Ostatnia uwaga
– dwunasta. Jak będą reagować oficjalne osoby innych państw?
Nietrudno przewidzieć. Bardzo wielu postara się przemilczeć oczywiste i
niezbite fakty. Będą zamykać oczy, zatykać uszy, nie widzieć, nie
wiedzieć, i nie słyszeć. Dlaczego? To bardzo proste. Jak w świetle
dzisiejszych wydarzeń muszą wyglądać wszyscy ci kozły tudzież,
przepraszam za neologizm, koźlice polityczne, które przez lata całowały
się i zadawały z majorem rezerwy KGB? Kto zapraszał tego czekistowskiego
chłopca do swojego stołu obiadowego, wygadywał pochwalne peany, prawił
komplementy i namawiał do odpoczynku na prywatnej wyspie wśród ciepłego
morza? Kto po dziś dzień walczy za „dobre stosunki” z taką
putinowską Rosją i taką jej władzą, wszelcy budowniczowie rurociągów
i inni „pragmatycy”? Przecież teraz poły ich galowych marynarek i
mankiety spódnic są splamione krwią Lecha Kaczyńskiego i polskiej
elity. Nie zdziwię się, jeżeli Putina i „polskiego Janukowycza” –
Donalda Tuska – dwóch głównych partnerów w sprawie zabójstwa
prezydenta Polski – w najbliższym czasie znowu zobaczymy razem. I obaj
będą w dwa gardła będą opowiadać jedna i te samą kremlowską
fabułę na temat „osiągniętych wyników wspólnego śledztwa” i
nierozłączną przyjaźń między narodami rosyjskim i polskim”. A w
dalszym planie usłużni komentatorzy, niby ot tak, napomkną, że przed
pewnym czasem niejaki Lech Kaczyński i jego kamraci próbowali skłócić
dwa „brackie narody”. Ale im się nie udało. Dlatego zabójstwo
prezydenta Polski oraz znacznej części jej elity politycznej obecnie
staje się poważną próbą dla wielu krajów zachodniej demokracji.
Jednak są na tym świecie tacy politycy i przywódcy państw, którzy nie
są niczym zobowiązani wobec Putina. Co więcej, są tacy, którzy już
wcześniej widzieli istotę Putina i jego reżimu. Znali prawdziwe poglądy
majora rezerwy i dlatego wcale nie są zdziwieni tym , co zaszło. Są
widzący parlamentarzyści, organizacje pozarządowe i prasa. W tych
krajach Europy, których elity polityczne dokarmia rosyjski „Gazprom” i
inne deripaski, jest opozycja. Są zachodnie służby specjalne, NATO i
światowa społeczność. Wreszcie jest wideo nakręcone przez Andrieja
Miendiereja, zawodowi eksperci oraz mnóstwo uczciwych, porządnych i
odważnych ludzi. Dlatego zbliża się wasz koniec, kremlowskie małpy.

konto usunięte

Temat: prawda o zbrodni smolenskiej

To jest ewidentnie zamach - co widać po tym jak "śledztwo" jest mataczone.
Prawda pewnie wyjdzie po jakichś 100 lub więcej latach.

konto usunięte

Temat: prawda o zbrodni smolenskiej

Obawiam się Pawle, że masz rację co do mataczenia...taka ilość błędów popełniona w toku śledztwa smoleńskiego jest nie do pomyslenia w cywilizowanym świecie...a na dodatek oddanie śledztwa Rosjanom to już zupełnie brak szacunku dla nas jako narodu.
Ciekaw jestem czy gdyby w Polsce rozbił się samolot z amerykańskim badz rosyjskim prezydentem to czy USA badz Rosja oddałoby śledztwo Polakom.

Do momentu kiedy polscy politycy nie zaczną szanować siebie i kraju który reprezentują nie ma co liczyć na to ze Polska bedzie powazana w świecie.

Czy był to zamach...z pewnością za naszego życia prawda nie wyjdzie na jaw.Michał Dominiak edytował(a) ten post dnia 12.11.10 o godzinie 15:36

konto usunięte

Temat: prawda o zbrodni smolenskiej

brednie

konto usunięte

Temat: prawda o zbrodni smolenskiej

...to był zamach...i potwierdzi to logika...matematyczna nawet... :-( .... i mam nadzieję , że nie tylko to, że "śledztwo" jest śledztwem...choć na to, chyba za póżno...by mieć złudne nadzieje...ludzie umysłu mają jasne informacje...być głupim jest łatwo...:-)

konto usunięte

Temat: prawda o zbrodni smolenskiej

Paweł Hetmanek:
brednie

...
Martin Sherard

Martin Sherard Arbiter elegantiae

Temat: prawda o zbrodni smolenskiej

Osoby, które ewentualnie mogłyby stać za zamachem to osoby zbyt małe w sensie intelektualnym ( no cóż premier T. czy P. to raczej orły nie są ). Po prostu w głupi sposób przeoczyli kwestie bezpieczeństwa przy lądowaniu oraz w ogóle sprawności technicznej i teraz nie chcą pociągać swoich (np. ministra obrony narodowej) do odpowiedzialności, a może sami także boją się konsekwencji...

Chociaż z drugiej strony rząd rosyjski to zbrodniarze, którzy nie cofną się przed niczym... więc może premier Rosji przyczynił się do tego zamachu...Martin Phillip Harborough-Sherard edytował(a) ten post dnia 25.07.11 o godzinie 11:58

Następna dyskusja:

Prezydent: Prawda o zbrodni...




Wyślij zaproszenie do