Temat: WYCIECZKA
"Fakt - do Hameryki droga daleka.
Przyznam że dość ciekawie świat postrzegasz i zastanawiam się czy za żyrafę chcesz robić czy jednak jako ten Kojot chcesz kogoś podgryźć.
Mam nadzieję że dziecko kolację też nie tylko sobie przygotuje a jeszcze z tobą się podzieli - no i że nie będzie to żyrafie szyja w sosie beszamelowym hi hi hi
Choć może z drugiej strony - to takie danie by tych leserów znów na łono wycieczkowe ściągnęło
Udanego lotu życzę snów kolorowych na dokładkę zasyłam"
W istocie za Żyrafę robię, ale do Kojotów nic nie mam, żeby nie było. Tylko tak myśl przykra mnie naszła, że nie wszyscy, choćbyśmy się nawet starali, możemy w symbiozie polegiwać. A'propos symbiozy, to wkleję niniejszym fragmencik podróży mej do wód odbytej onegdaj . O polegiwaniu też:
[...]Uwielbiam te urocze wiejskie sklepy „Wszystkomające”; obok płynu do tępienia pcheł i aerozolu na gzy, puszy się dumnie mleko pełnotłuste, sok
z buraków zdrowy i krakersy. W chłodni w doskonałej symbiozie polegują kiełbasy, balerony, szynki i serek pleśniowy. Choć to późne popołudnie, dostępny nawet świeży chlebuś (pokrojony i zapakowany przed niedzielą, ale fason trzyma doskonale). Znajdziesz tu wszystko czego pragniesz. A moje dziecię pragnie tylko wodę, w dodatku „niepitną”, bo bez gazu.
- Dzień dobry. Poproszę butelkę wody niegazowanej, dużą, obojętnie jakiej firmy, byle mokra i zimna – silę się na dowcip - Upał dziś okropny – wdzięczę się do pana sklepowego o obliczu mocno posępnym. Sądząc po jego błyszczącym czole i mokrych plamach na koszuli, chyba rozumie w czym rzecz i jak raz przytaknie.
Nie przytakuje. W ogóle jakby nie żyje. Patrzy tylko, nic nie mówi i sapie. Sapie. Sapie. Coś za długo i za ciężko.
- W porządku wszystko? – pytam lekko zaniepokojona i jednocześnie poirytowana, bo gorąco, bo dziecko w samochodzie pułapce wysycha na wiór bez dostępu do wody, a ten sapie.
- Pani to przejezdna turystka? Sylwek jestem. To mój sklep. W zeszłym roku go otwarłem z żoną, ale teraz jestem sam. Uciekła latawica z takim miastowym, bogaty był, gimelaż, samochody się znaczy ściągał nielegalnie od Niemca. Ona
u niego trochę sprzątała a później to już nie wiem. Bo jak raz pojechała pranie mu zrobić, tu już nie wróciła. Sam jestem i sklep mam. Dzieci też nie mam. Ale jestem młody jeszcze, to może jaka robotna się dla mnie znajdzie i wie pani?... – śmiech ma równie perlisty co potne wybroczyny na czole.
- Przykro mi bardzo z powodu latawicy, przepraszam, żony. A wodę mogę poprosić…panie Sylwku?
- Jasne. Służę. Bo wie pani, do klienta to trzeba z szacunkiem. Ale jak klient, dajmy na to, niekulturalny, to ja mogę i pysk nawet obić. Nie żebym taki wyrywny był i do bitki prędki, ale obrażać się nie pozwolę. A pani to gdzie zanocuje? U nas to za bardzo nie ma gdzie. To znaczy jest taki jeden, co to konie ma, Heniek, i dom noclegowy, ale to łajdak. Żonę do wiatru wystawił, ona do Niemiec uciekła do szkół jakiś chyba. Później o rozwód podała. I już jest z jakimś Czechem. Syn też od niego uciekł…
- Do Niemiec, jak sądzę?
- Tak, skąd pani wie? No nie ważne. Nasza wioska mała, wszyscy uczciwi do miasta pouciekali. Zostali tylko…o widzi pani, element taki – Sylwek cichnie nieco, wskazując palcem na wtaczającego się do sklepu…mężczyznę???
- O Jędruś, pani turystka nowa. Do Heńka jedzie, wiesz?[...]
Ot, takie snu zaklinanie.