Katarzyna
S.
ekspert,
Laboratorium
Kryminalistyczne
KWP, grupa Tybet
Temat: Zakaz reinkarnacji bez rządowego pozwolenia ;)
"Zachodnie liberalne media miały ubaw w sierpniu, kiedy to Chińska Państwowa Administracja ds. Religijnych ogłosiła Rozporządzenie nr 5, dotyczące "zarządzania reinkarnacją żywych Buddów w buddyzmie tybetańskim". Ten "ważny krok na drodze instytucjonalizacji zarządzania reinkarnacją" w zasadzie zakazuje buddyjskim mnichom powrotu zza grobu bez rządowego przyzwolenia: nikt poza granicami Chin nie może mieć wpływu na proces reinkarnacji; wniosek o zezwolenie mogą składać jedynie klasztory w Chinach.Polityczny wymiar religii
W przeciwieństwie do powszechnie panującej opinii, rząd Chin nie jest antyreligijny. Niepokoi się natomiast o społeczną "harmonię" - czyli o polityczny wymiar religii. Aby zahamować rozpad więzi społecznych związany z gwałtownym rozwojem kapitalizmu, rząd stara się wspierać wyznania, które przyczyniają się do umocnienia stabilizacji społecznej, od buddyzmu po konfucjanizm - te same ideologie, które znajdowały się na celowniku Rewolucji Kulturalnej. W zeszłym roku Ye Xiaowen, czołowy przedstawiciel chińskiego rządu ds. religijnych, powiedział chińskiej państwowej agencji informacyjnej Xinhua, iż "religia jest jednym z ważnych źródeł, z których Chiny czerpią swoją siłę", wskazując buddyzm jako wyznanie odgrywające "wyjątkową rolę w budowaniu harmonijnego społeczeństwa".
Chińskim władzom nie podobają się natomiast sekty, takie jak Falun Gong, walczące o niezależność od kontroli państwa. Podobnie, problem z buddyzmem tybetańskim tkwi w oczywistym fakcie, o którym starają się nie pamiętać jego orędownicy z Zachodu. A mianowicie, tradycyjna struktura polityczna Tybetu oparta jest na teokracji, w której centrum znajduje się Dalajlama. To właśnie on skupia w sobie władzę religijną i świecką, a zatem mówiąc o reinkarnacji Dalajlamy, mówimy w rzeczywistości o wyborze głowy państwa. Zabawnie jest słuchać samozwańczych bojowników o demokrację, potępiających prześladowanie przez Chiny zwolenników Dalajlamy, przywódcy wybranego w trybie najmniej demokratycznym z możliwych.
W ostatnich latach chińskie władze zmieniły swoją strategię wobec Tybetu: oprócz wymuszania posłuszeństwa poprzez działania armii, coraz częściej wykorzystują kolonizację etniczną oraz gospodarczą. Stolica Tybetu, Lhasa zamienia się powoli w chińską wersję kapitalistycznego dzikiego Zachodu, z barami karaoke oraz buddyjskimi parkami rozrywki przypominającymi Disneyland.Krótko mówiąc, za medialnym wizerunkiem brutalnych chińskich żołnierzy terroryzujących buddyjskich mnichów kryje się o wiele bardziej skuteczna transformacja społeczno-gospodarcza w amerykańskim stylu: za 10 lub 20 lat rdzennych mieszkańców Tybetu uda się zredukować do statusu Indian w Stanach Zjednoczonych. Pekin wreszcie się nauczył: ciemiężenie ludu przez tajną policję, obozy pracy czy też niszczenie starożytnych zabytków przez czerwonogwardzistów nie może się równać skuteczności niczym nie skrępowanego kapitalizmu w podważaniu wszelkich tradycyjnych więzi społecznych.
Różnice w rozumieniu kultury
Łatwo jest wyśmiać pomysł kontrolowania przez ateistyczne władze czegoś, co w ich przekonaniu przecież nie istnieje. Ale tu pojawia się pytanie: czy my wierzymy, że istnieje? Kiedy w 2001 roku Talibowie w Afganistanie wysadzili w powietrze starożytne posągi Buddy w Bamianie, na Zachodzie rozpętała się burza - ale ile z tych osób faktycznie wierzyło w świętość Buddy? Powodem oburzenia był raczej fakt, że Talibowie nie okazali należnego szacunku "spuściźnie kulturowej" swojego kraju. W przeciwieństwie do nas, wyrafinowanych światowców, oni naprawdę przestrzegali wytycznych własnej religii, a w związku z tym nie mieli poszanowania dla kulturowej wartości posągów innych wyznań.
Istotną kwestią dla mieszkańców Zachodu nie są Buddowie i lamowie, lecz to, co mamy na myśli mówiąc o "kulturze". Wszystkie dziedziny nauki stają się powoli gałęzią studiów kulturowych. Chociaż na Zachodzie również można znaleźć bardzo wielu wyznawców religii, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, to jednak ogromna większość społecznych elit przestrzega (niektórych) rytuałów oraz obrzędów religijnych przypisanych do tradycji wyłącznie ze względu na szacunek dla "stylu życia" społeczności, której są członkami: choinki w centrach handlowych w grudniu, pisanki wielkanocne, Pascha obchodzona przez niepraktykujących Żydów.
Pod mianem "kultury" kryją się dzisiaj wszystkie te tradycje, które kultywujemy, lecz nie traktujemy serio. I właśnie dlatego gardzimy fundamentalistami, określając ich "barbarzyńcami" o "średniowiecznej mentalności" - bo mają czelność poważnie traktować swoją wiarę. Dzisiaj jako największe zagrożenie dla kultury postrzegamy tych, którzy mocno osadzeni są we własnej kulturze i którym brak właściwego dystansu.
Być może nasze oburzenie wywołane chińskimi rozporządzeniami na temat reinkarnacji nie wynika z tego, że urażają one nasze poczucie przyzwoitości, lecz dlatego, że zdradzają prawdę o tym, co już od dawna stało się powszechną praktyką na Zachodzie: okazujemy szacunek i tolerancję wobec tego, czego nie traktujemy do końca poważnie, a polityczne konsekwencje zbyt żarliwych przekonań ogranicza prawo."
Źródło: New York Times