konto usunięte

Temat: Tybet - Polskie informacje

Frekwencyjny sukces dokumentu "Tybet: Trylogia Buddyjska"
17 grudnia 2007

Dokument "Tybet: trylogia buddyjska" Grahama Colemana wprowadzony w ostatni piątek do kin przez Agencję Promocji Manana, w pierwszy weekend grania, zgromadził komplety, a wielu wypadkach nadkomplety publiczności.

Film był pokazywany na ostatniej edycji festiwalu Filmy Świata ale kino! Sukces frekwencyjny filmu na festiwalu, kiedy zabrakło biletów i były nadkomplety, spowodował, że Agencja Promocji Manana (jeden z organizatorów festiwalu) zdecydowała się wprowadzić ten film do kin. Film znów osiągnął sukces frekwencyjny.

Ten niezwykły dokument przez samego Dalajlamę uznawany jest za - Jedno z najważniejszych dokonań filmowych przedstawiających tybetańską kulturę.

[komunikat prasowy/MM]

konto usunięte

Temat: Tybet - Polskie informacje

A to z kolei z Rzepy:

Tybet: Trylogia buddyjska ****
Rafał Świątek 14-12-2007, ostatnia aktualizacja 14-12-2007 00:01

Buddyjska filozofia w trzech odsłonach

Dokument Grahama Colemana, brytyjskiego filmowca i pisarza, pokazuje codzienność, rytuały i duchowe samodoskonalenie mnichów z Tybetu. Film nie ma w sobie nic z reportażu. Jest medytacją.

Niezwykłość „Tybetu: trylogii buddyjskiej” polega na tym, że nie jesteśmy obserwatorami wielowiekowej tybetańskiej kultury. Stajemy się jej uczestnikami.

Coleman sfilmował obraz w 1977 roku (obecna wersja opatrzona jest nowym komentarzem) w klasztorach Nepalu i Indii. W pierwszej części – „Dalajlama, zakony i lud” reżyser nakreślił duchowy portret przywódcy Tybetu. Udało mu się także pokazać, jak wiedza o buddyzmie przekazywana jest z pokolenia na pokolenie wśród tybetańskiej społeczności.

Część druga – „Przekazywanie owocu prawdy” – skupia się na ukazaniu fascynującego starożytnego rytuału związanego z boginią Tarą, który daje wgląd w buddyjską teologię. Ostatnia odsłona „Pola zmysłów” dokumentuje, jak mnisi pojmują śmierć.

Dokument Colemana oddziałuje z podobną siłą jak „Wielka cisza” Philipa Groeninga, w którym pokazane zostało życie kartuzów w niedostępnym górskim klasztorze. Oba filmy skłaniają widza do wejścia w inny czas, zagłębienia się w mistyczny świat.

konto usunięte

Temat: Tybet - Polskie informacje

I jeszcze ostatie info z Życia Warszawy:

Tybet - ostatnie kadry
autor: DOROTA SMELA, mz, 2007-12-13, Ostatnia aktualizacja: 2007-12-13
Odrestaurowany i skrócony o połowę dokument z końca lat 70., który po ponad dwudziestoletniej przerwie trafia na ekrany kin, może być traktowany jako unikalne świadectwo umierającej na naszych oczach rzeczywistości. Ale filmy poświęcone Tybetowi to obok sztuki także element walki politycznej.
Kiedy w 1979 roku Brytyjczyk Graham Coleman po czteroletniej tułaczce z kamerą zaprezentował wreszcie światu swoje dzieło, sprawa Tybetu praktycznie nie istniała na arenie międzynarodowej. Przeciętny bywalec kin jeszcze mniej wiedział na temat niezwykłych rytuałów religijnych Tybetańczyków i Dalajlamy, który nie pojawiał się wówczas w telewizji ani nie przyjeżdżał z wykładami do zbyt wielu krajów.
„Tybet: Trylogia buddyjska” to pierwsze utrwalone spojrzenie na ginącą kulturę Dachu Świata, choć tylko w niewielkiej części nakręcone w Tybecie. Trzydziestotrzylatek Coleman miał szczęście: udało mu się wstrzelić w okres odwilży i sfilmować niezmienione przez wieki praktyki religijne znajdującego się pod chińską okupacją kraju. Właśnie tam powstała jedna z ciekawszych sekwencji filmu, w której mnisi z odbudowanego klasztoru Sera ćwiczą się w sztuce rozwiązywania dylematów etycznych.
Przypomnijmy: po bestialskich czasach rewolucji kulturalnej nowe władze w Pekinie odpuściły mieszkańcom Krainy Śniegu, a I sekretarz Partii przeprosił nawet za fiasko trzydziestoletnich rządów chińskich. Pozwolono na odbudowę części zrównanych z ziemią klasztorów, praktyki religijne, a nawet przywrócono język tybetański w szkołach. Ale już lata 90. to nowe represje i powrót terroru. Zsyłka do przypominających oflagi obozów lao-gai i lao-
-jiao, wieloletnie wyroki więzienia, tortury, egzekucje i łamanie praw człowieka stały się chlebem powszednim Tybetańczyków. Nawet zaszczepiany siłą postęp służył planowemu wyniszczaniu rdzennych mieszkańców Tybetu. Dwa lata temu, po uruchomieniu trakcji kolejowej na odcinku Qinghai – Tybet, ich los został ostatecznie przypieczętowany. Z miesiąca na miesiąc Tybetańczycy stają się coraz bardziej marginalizowaną i zanikającą mniejszością we własnym kraju.
Ranga „Trylogii buddyjskiej” jest więc niepodważalna – to pierwszy film, dzięki któremu Tybet zaistniał w wyobraźni ludzi Zachodu.
Dziś liczba obrazów dokumentalnych i fabularnych z Tybetem w tle zdaje się mnożyć bez liku. Jest to w równym stopniu efektem pokojowej działalności Dalajlamy, jak i swoistej, wypromowanej przez gwiazdy filmowe, mody. Goldie Hawn jest buddystką od ponad trzech dekad, Steven Seagal uważa się za reinkarnację tybetańskiego lamy, Sharon Stone i Harrison Ford nie raz wsparli finansowo amerykański tour Dalajlamy, a Richard Gere uważany jest za spiritus movens wszelkich buddyjskich inicjatyw w Hollywood. Keanu Reeves, Uma Thurman, a nawet Tina Turner pilnie studiują nauki Buddy, a za ich przykładem podążają tłumy fanów. Z końcem lat 90. doszły duże filmy fabularne: „7 lat w Tybecie” Jean-Jacques’a Annauda i „Kundun” Martina Scorsese. Obydwa skrajnie różne i zakazane w Chinach za promowanie tybetańskiego nacjonalizmu, traktowały o życiu Dalajlamy i inwazji na Dach Świata. Mimo iż obraz Scorsesego kręcony był w Maroku, tak dobrze oddawał atmosferę Tybetu, że sam Dalajlama, który od chwili ucieczki do Indii w 1959 r. nie widział ojczyzny, wzruszył się podczas seansu.
Wpływu produkcji hollywoodzkich nie można przecenić, m.in. dzięki nim na ekranach jest dziś miejsce na dokumenty w rodzaju „Trylogii buddyjskiej”. Na festiwalowe pokazy filmu w kinie Muranów bilety wyprzedane były dwa dni wcześniej, a publiczność w dużej mierze rekrutowała się z warszawskiej sanghi buddyjskiej.
Mimo iż niezaangażowany politycznie film pachnie zakłamaniem, nawet niewolna od uproszczeń historia górskich koczowników – „Himalaya” czy „Puchar Himalajów” – portret zwariowanych na punkcie piłki nożnej mnichów – też robią dobrą robotę.
Jednak edukacyjną rolę przejęły dziś przede wszystkim filmy dokumentalne, które odkłamują chińskie mistyfikacje. Obok filmów o wymownych tytułach „Krzyk śnieżnego lwa”, „Oddanie i opór. Buddyzm i walka o wolność religii w Tybecie” czy „Królestwo zaginionego chłopca” zdarzają się też obrazy realizujące źle pojęty schemat walki o Wolny Tybet. W głośnym dokumencie „Co z nas zostało”, pokazywanym trzy lata temu podczas festiwalu Watch Docs, młoda Kanadyjka tybetańskiego pochodzenia jeździ po Tybecie z nagranym w laptopie przemówieniem Dalajlamy, które pokazuje napotkanym Tybetańczykom i rejestruje ich reakcje.
– Ten film w ogóle nie powinien był powstać – mówi Adam Kozieł z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Tybetańczycy, którzy świadomie lub nie pomagają w powstawaniu filmów uznawanych przez władze w Pekinie za szkodliwe dla wizerunku ChRL, narażeni są na prześladowania i długoletnie kary więzienia, bicie i tortury.
Ale w pewnym sensie szkodliwe są też lukrowane i przekłamane chińskie filmy o Tybecie, jak choćby pokazywane na ostatnim festiwalu „Ale kino!” „Milczące kamienie Lhasy”. W tym uroczym obrazie mnisi wzdychają do zdobyczy technicznych i prawdziwej oświaty, które to w domyśle mogą im podarować tylko Chińczycy.
– Lansowana przez Chiny wizja Tybetańczyków ulega zmianom – zauważa Kozieł. – Przeszliśmy od „ciemnych barbarzyńców” i „feudalnych niewolników”, wyczekujących pomocy chińskiego wyzwoliciela, do egzotycznych przedstawicieli „mniejszości etnicznej” w wielkiej rodzinie komunistycznego państwa. Nawet z „Górskiego patrolu”, jak dotąd najuczciwszego chińskiego filmu o Tybecie, usunięto Hanów, obsadzając w roli zdeprawowanych kłusowników i złoczyńców inną „mniejszość”: muzułmańskich Ujgurów z Turkiestanu Wschodniego.
Tym bardziej wartościowa jest „Buddyjska trylogia”, która choć dla nieprzygotowanego widza może być filmem przydługim i męczącym, z pewnością będzie duchową ucztą dla każdego buddysty. Obszerna część filmu to bowiem zapis związanego z boginią Tarą rytuału ochronnego zwanego Pięknym Klejnotem. Reżyser, który spędził 15 lat na tłumaczeniu „Tybetańskiej księgi umarłych”, chciał uchwycić moment buddyjskiego objawienia. Stąd utrzymany w stylistyce cinema-verité, czyli zapisu spontanicznych wywiadów, dokument niejako poprzetykał buddyjskimi wizualizacjami. Dalajlamie taki zabieg bardzo się podoba. – To jeden z najważniejszych filmów przedstawiających naszą kulturę – stwierdził Jego Świątobliwość.
A niedawno dorzucił a propos powstającego właśnie w Hollywood fresku biograficznego o Buddzie, że celem filmów buddyjskich jest nie tyle promowanie samej religii, ile raczej współczucia, które zdaje się być we współczesnym świecie towarem deficytowym. Zaprzeczyć nie sposób.
Marta Lewandowska

Marta Lewandowska Szukam swojego
Miejsca na Ziemi

Temat: Tybet - Polskie informacje

Obejrzałam dokument.Rzeczywiście zgadzam się z opiniami choć uważam, że sama jeszcze nie dojrzałam na tylko, by zrozumieć wszystko

Temat: Tybet - Polskie informacje

ja obejrzałem polską trylogie, była też pełna emocji!Szkoda,że Dr Tenzin Jangczub nie ma "Agar35".Filmy to fabryka snów!Trzeba tam być!
Monika Bankowska

Monika Bankowska Ten kto ma zaufanie
do samego siebie,
nie potrzebuje dumy

Temat: Tybet - Polskie informacje

Macku,
ten film brzmi bardziej niz ciekawie, i z ogromnym zainteresowaniem obejralabym go, ale zastanawiam sie czy jest jakas inna droga zeby zobaczyc ten film poza kinem? nie mam dostepu do kin a kraju, a nie bardzo wiem czy na moim koncu swiata jest zapotrzebowanie na tego rodzaju filmy. nie wiem, nie sprawdzam, ale pytam na wszelkie wypdek.
pozdrawiam
monika z konca swiata :-)

>

Maciej Wojtkowiak:
I jeszcze ostatie info z Życia Warszawy:

Tybet - ostatnie kadry
autor: DOROTA SMELA, mz, 2007-12-13, Ostatnia aktualizacja: 2007-12-13
Odrestaurowany i skrócony o połowę dokument z końca lat 70., który po ponad dwudziestoletniej przerwie trafia na ekrany kin, może być traktowany jako unikalne świadectwo umierającej na naszych oczach rzeczywistości. Ale filmy poświęcone Tybetowi to obok sztuki także element walki politycznej.
Kiedy w 1979 roku Brytyjczyk Graham Coleman po czteroletniej tułaczce z kamerą zaprezentował wreszcie światu swoje dzieło, sprawa Tybetu praktycznie nie istniała na arenie międzynarodowej. Przeciętny bywalec kin jeszcze mniej wiedział na temat niezwykłych rytuałów religijnych Tybetańczyków i Dalajlamy, który nie pojawiał się wówczas w telewizji ani nie przyjeżdżał z wykładami do zbyt wielu krajów.
„Tybet: Trylogia buddyjska” to pierwsze utrwalone spojrzenie na ginącą kulturę Dachu Świata, choć tylko w niewielkiej części nakręcone w Tybecie. Trzydziestotrzylatek Coleman miał szczęście: udało mu się wstrzelić w okres odwilży i sfilmować niezmienione przez wieki praktyki religijne znajdującego się pod chińską okupacją kraju. Właśnie tam powstała jedna z ciekawszych sekwencji filmu, w której mnisi z odbudowanego klasztoru Sera ćwiczą się w sztuce rozwiązywania dylematów etycznych.
Przypomnijmy: po bestialskich czasach rewolucji kulturalnej nowe władze w Pekinie odpuściły mieszkańcom Krainy Śniegu, a I sekretarz Partii przeprosił nawet za fiasko trzydziestoletnich rządów chińskich. Pozwolono na odbudowę części zrównanych z ziemią klasztorów, praktyki religijne, a nawet przywrócono język tybetański w szkołach. Ale już lata 90. to nowe represje i powrót terroru. Zsyłka do przypominających oflagi obozów lao-gai i lao-
-jiao, wieloletnie wyroki więzienia, tortury, egzekucje i łamanie praw człowieka stały się chlebem powszednim Tybetańczyków. Nawet zaszczepiany siłą postęp służył planowemu wyniszczaniu rdzennych mieszkańców Tybetu. Dwa lata temu, po uruchomieniu trakcji kolejowej na odcinku Qinghai – Tybet, ich los został ostatecznie przypieczętowany. Z miesiąca na miesiąc Tybetańczycy stają się coraz bardziej marginalizowaną i zanikającą mniejszością we własnym kraju.
Ranga „Trylogii buddyjskiej” jest więc niepodważalna – to pierwszy film, dzięki któremu Tybet zaistniał w wyobraźni ludzi Zachodu.
Dziś liczba obrazów dokumentalnych i fabularnych z Tybetem w tle zdaje się mnożyć bez liku. Jest to w równym stopniu efektem pokojowej działalności Dalajlamy, jak i swoistej, wypromowanej przez gwiazdy filmowe, mody. Goldie Hawn jest buddystką od ponad trzech dekad, Steven Seagal uważa się za reinkarnację tybetańskiego lamy, Sharon Stone i Harrison Ford nie raz wsparli finansowo amerykański tour Dalajlamy, a Richard Gere uważany jest za spiritus movens wszelkich buddyjskich inicjatyw w Hollywood. Keanu Reeves, Uma Thurman, a nawet Tina Turner pilnie studiują nauki Buddy, a za ich przykładem podążają tłumy fanów. Z końcem lat 90. doszły duże filmy fabularne: „7 lat w Tybecie” Jean-Jacques’a Annauda i „Kundun” Martina Scorsese. Obydwa skrajnie różne i zakazane w Chinach za promowanie tybetańskiego nacjonalizmu, traktowały o życiu Dalajlamy i inwazji na Dach Świata. Mimo iż obraz Scorsesego kręcony był w Maroku, tak dobrze oddawał atmosferę Tybetu, że sam Dalajlama, który od chwili ucieczki do Indii w 1959 r. nie widział ojczyzny, wzruszył się podczas seansu.
Wpływu produkcji hollywoodzkich nie można przecenić, m.in. dzięki nim na ekranach jest dziś miejsce na dokumenty w rodzaju „Trylogii buddyjskiej”. Na festiwalowe pokazy filmu w kinie Muranów bilety wyprzedane były dwa dni wcześniej, a publiczność w dużej mierze rekrutowała się z warszawskiej sanghi buddyjskiej.
Mimo iż niezaangażowany politycznie film pachnie zakłamaniem, nawet niewolna od uproszczeń historia górskich koczowników – „Himalaya” czy „Puchar Himalajów” – portret zwariowanych na punkcie piłki nożnej mnichów – też robią dobrą robotę.
Jednak edukacyjną rolę przejęły dziś przede wszystkim filmy dokumentalne, które odkłamują chińskie mistyfikacje. Obok filmów o wymownych tytułach „Krzyk śnieżnego lwa”, „Oddanie i opór. Buddyzm i walka o wolność religii w Tybecie” czy „Królestwo zaginionego chłopca” zdarzają się też obrazy realizujące źle pojęty schemat walki o Wolny Tybet. W głośnym dokumencie „Co z nas zostało”, pokazywanym trzy lata temu podczas festiwalu Watch Docs, młoda Kanadyjka tybetańskiego pochodzenia jeździ po Tybecie z nagranym w laptopie przemówieniem Dalajlamy, które pokazuje napotkanym Tybetańczykom i rejestruje ich reakcje.
– Ten film w ogóle nie powinien był powstać – mówi Adam Kozieł z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Tybetańczycy, którzy świadomie lub nie pomagają w powstawaniu filmów uznawanych przez władze w Pekinie za szkodliwe dla wizerunku ChRL, narażeni są na prześladowania i długoletnie kary więzienia, bicie i tortury.
Ale w pewnym sensie szkodliwe są też lukrowane i przekłamane chińskie filmy o Tybecie, jak choćby pokazywane na ostatnim festiwalu „Ale kino!” „Milczące kamienie Lhasy”. W tym uroczym obrazie mnisi wzdychają do zdobyczy technicznych i prawdziwej oświaty, które to w domyśle mogą im podarować tylko Chińczycy.
– Lansowana przez Chiny wizja Tybetańczyków ulega zmianom – zauważa Kozieł. – Przeszliśmy od „ciemnych barbarzyńców” i „feudalnych niewolników”, wyczekujących pomocy chińskiego wyzwoliciela, do egzotycznych przedstawicieli „mniejszości etnicznej” w wielkiej rodzinie komunistycznego państwa. Nawet z „Górskiego patrolu”, jak dotąd najuczciwszego chińskiego filmu o Tybecie, usunięto Hanów, obsadzając w roli zdeprawowanych kłusowników i złoczyńców inną „mniejszość”: muzułmańskich Ujgurów z Turkiestanu Wschodniego.
Tym bardziej wartościowa jest „Buddyjska trylogia”, która choć dla nieprzygotowanego widza może być filmem przydługim i męczącym, z pewnością będzie duchową ucztą dla każdego buddysty. Obszerna część filmu to bowiem zapis związanego z boginią Tarą rytuału ochronnego zwanego Pięknym Klejnotem. Reżyser, który spędził 15 lat na tłumaczeniu „Tybetańskiej księgi umarłych”, chciał uchwycić moment buddyjskiego objawienia. Stąd utrzymany w stylistyce cinema-verité, czyli zapisu spontanicznych wywiadów, dokument niejako poprzetykał buddyjskimi wizualizacjami. Dalajlamie taki zabieg bardzo się podoba. – To jeden z najważniejszych filmów przedstawiających naszą kulturę – stwierdził Jego Świątobliwość.
A niedawno dorzucił a propos powstającego właśnie w Hollywood fresku biograficznego o Buddzie, że celem filmów buddyjskich jest nie tyle promowanie samej religii, ile raczej współczucia, które zdaje się być we współczesnym świecie towarem deficytowym. Zaprzeczyć nie sposób.



Wyślij zaproszenie do