Temat: Czy kochając Tybet trzeba nienawidzić Chiny?
Bojkotowanie nic nie da, bo wszystkie panstwa kieruja sie rachunkiem ekonomicznym, a nie sentymentem. Stad, zadne panstwo nie neguje chinskiej okupacji (i zdaje sie zadne nie uznaje Tybetu jako autnomicznego bytu), bo to zbyt duzy rynek zbytu. Co nie przeszkadza im spotykac sie z Dalajlama, sluchac jego przemowien, marszczyc ze wspolczuciem brwi i potakiwac w zrozumieniu glowa. Taki to folklor.
Poza tym wszelkie embarga, bojkoty najbardziej uderzaja w zwyklych obywateli, a nie politycznych bonzow napychajacych swoje brzuchy importowanymi fruktami.
Chinczykow, jako ludzi nie ma powodu nienawidziec, tylko zaborczy system i tych ktorzy te polityke wyznaczaja i realizuja. Zwykly czlowiek, che sie czuj bezpiecznie, miec co zjesc i za co kupic czasem troche luksusu i nie musi miec wcale Tybetu w macierzy.
Na marginesie, moim zdaniem polityka Dalajlamy poniosla porazke, bo Tybet zmierza ku zagladzie, a swiat olewa to zupelnie. Z drugiej strony jakakolwiek walka tez bylaby samobojstwem, moze nawet szybszym.
Stad konkluzja, ze w momencie kiedy Chiny skierowaly swoje pazerne lapy na Tybet, jego los (niezaleznie od tego jakie dzialania podjeliby potem tybetanczycy: bierny opor/walka) zostal przesadzony.