Temat: Rezygnuje z pracy zeby podrozowac...
To i ja się wtrącę do dyskusji, jeśli można.
Zgadzam się generalnie z tym, że im dłuższy wyjazd, tym może być tańszy, choć jednak nie każdy ma go aż tyle, żeby się lądem i morzem "telepać" z Polski na przykład na Vanuatu... (aczkolwiek przygoda jest niesamowita). Jednak ten współczesny, kapitalistyczny świat jest już tak urządzony, że
przeważnie ma się albo dużo czasu lecz niewiele pieniędzy, albo zarabia się w miarę porządne lub wręcz bardzo dobre pieniądze, ale czasu nie ma nawet dla rodziny, a co dopiero na długie wojaże. Oczywiście nie jest to 100-procentową regułą, ale tak jest zazwyczaj. I póki ci pierwsi nie mają nic przeciwko wydawaniu naprawdę małych pieniędzy, ale za to podróżowaniu z przygodami, a ci drudzy - przeciwko wydawaniu dużych pieniędzy, ale za to podróżowaniu z wygodami - wszystko cacy.
Problem polega jednak na tym, że - i mówię teraz o swoim przypadku - kwestia braku lub posiadania czasu oraz braku lub posiadania pieniędzy ściśle się ze sobą wiążą, a także wiążą się z innymi kwestiami i to właśnie to w moim przypadku jest 'zagwozdką', która każe ciągle się pytać "jak oni to robią".
Pracuję w dużej korporacji i chociaż nie piastuję jakiegoś wysokiego stanowiska, to zarabiam w miarę nieźle. Finansowo byłoby mnie stać na dalekie wojaże i nawet to robię (od czasu do czasu, ale niestety rzadko, bo raz na dwa lata, wyjeżdżam na okres 3-8 tygodni w odległe rejony świata), naturalnie niestety posługując się samolotami, spiąc w tanich, ale jednak nie najtańszych hotelach etc. Problem oczywiście polega na tym, że mając nawet 8 tygodni do dyspozycji (najczęściej są to jednak 3-4 tygodnie, najwyżej 5) nie stanę się GLOBTROTTEREM, podróżnikiem przez duże P, nie poznam miejscowych ludzi, zwyczajów, nie zżyję się z nimi - po prostu za mało czasu. Takie jest moje marzenie i taka wizja świata - podróżować tak właśnie, by z innymi dzielić się NAUKĄ, jaką z tych podróży wynoszę. Niestety tych kilka tygodni na to nie wystarcza. Poza tym pomagam finansowo powznie chorej i otrzymującej śmieszną emeryturę matce, co sprawia, że i tak mam o 1/3 wynagrodzenia mniej, nie mówiąc już o tzw. "wydatkach bieżących". W sumie więc okazuje się, że to moje w miarę niezłe wynagrodzenie wcale już nie jest takie duże.
Ponieważ życie matriksowo-biurowe sprzeczne jest z moimi marzeniami i planami, postanowiłem odbyć - naturalnie po przygotowaniach, czyli dopiero za jakieś półtora roku trwającą od 6 do 24 miesięcy podróż, związaną zresztą przy okazji z działalnością charytatywną etc. (szczegółów nie chcę zdradzać, tym bardziej, że przygotowania będę mógł zacząć dopiero po urlopie, czyli gdzieś tak od października). I tu dochodzimy do drugiej istotnej sprawy: tak, czasu niewątpliwie będę miał wtedy baqrdzo wiele. ALE:
1) jak przekonać dziewczynę, która nie chcę o tym moim wyjeździe słyszeć, mówiąc, że nie wie, co będzie po moim powrocie i oskarżając mnie o próbę "rozwalania" naszego związku?
2) jak opuścić chorą matkę, która wymaga opieki, a przynajmniej fizycznej obecności, tym bardziej, że robi się coraz starsza i bardziej niedołężna? (nie mam ojca, brata, siostry, syna czy córki, którzy mogliby pomóc w tej kwestii)?
3) jak pomagać matce finansowo, jeśli przez ten cały czas nie będę zarabiał, albo będę zarabiał cztero-, pięciokrotnie mniej, niż teraz?
4) jak po powrocie znaleźć OD RAZU pracę, która umożliwiłaby mi normalne funkcjonowanie i pomaganie matce finansowo, a jednoczesnie może gromadzenie środków na kolejne, już krótsze, wypady? Nawet gdybym napisał książkę, która okazałaby się poczytna i dobrze sprzedawała, nawet wtedy - biorąc pod uwagę nasz cykl wydawniczy - zarobiłbym po miesiącach lub latach od powrotu. Więc to nie jest opcja.
5) jak podróżować przez tych kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt miesięcy, martwiąc się cały czas o matkę i stresując tym, czy dziewczyna będzie czekać, czy nie? (o ile wczesniej nie zerwie)
To tylko kilka pytań. Więc proszę się nie dziwić, że zadaję sobie w dalszym ciągu pytanie "jak oni to robią". I proszę mi nie mówić, że dla chcącego nic trudnego. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Więc albo będę dalej tkwił w biurze, robiąc matriksowo-niechciane rzeczy, ale nieźle zarabiając i raz na jakiś czas wyjeżdżając daleko, ale z poczuciem, że "to nie jest to", albo wyjadę w podróż życia, spełniając się, ale ryzykując utratę bliskich i okres krótkiego lub długiego bezrobocia. Świetny wybór, nie?