Temat: Rezygnuje z pracy zeby podrozowac...
Magda Biskup:
Widze, ze Wojtek po raz kolejny sie uaktywnil;) Juz raz w tym watku Wojtek swoja sytuacje przedstawial i dostal kilka odpowiedzi, ale widze, ze nadal szuka sposobu na swoja sytuacje.
Fakt, już pisałem, nie szukając (tak jak i teraz nie szukam) gotowych recept, lecz raczej oczekując odpowiedzi na moje generalne pytanie/nia (faktycznie opisujące jednak moją konkretną sytuację, która wszakże mogłaby być udziałem dowolnej innej osoby), które można by streścić jako "a co jeśli...?" Takich odpowiedzi konstruktywnych nie dostałem.
Od czasu tamtego posta moja sytuacja uległa zmianie, więc pytania, które zadawałem wtedy są jeszcze bardziej "palące", niż wtedy.
Jesli chodzi o pytanie na temat kasy i jak dlugo trzeba pracowac zeby ja odlozyc to ja mam odpowiedz - nam zajeto to dokladnie 17 miesiecy. Dwie osoby pracujace na pelen etat. W tym czasie nazbieralismy na 14 miesiecy podrozy po Azji i Ameryce Poludniowej i na przynajmniej 6 miesiecy zycia po podrozy. Zarabialismy ta kase w Australii i to na pewno zrobilo roznice, bo tam sie w koncu duzo lepiej zarabia. Z tym, ze jesli komus na serio zalezy na realizacji marzenia o podrozy, to wyjazd za granice, do kraju gdzie lepiej mozna zarobic, wlasnie po to, zeby na taka podroz odlozyc, nie bedzie problemem. To oszczedzanie wymagalo duzego wysilku, trzeba bylo splacic troche dlugow, zmienic przyzwyczajenia itp, ale sie udalo.
Wie Pani, Pani (i większość z piszących te słowa) jest jeszcze młoda. Ja już nie (choć stary także nie). I jak się ma 20, a nawet 30 lat, to 17 miesięcy nie jest aż tak długim czasem. Ale jak jest się w moim wieku, to nawet pół roku jest strasznie długim okresem. Im bardziej będę zwlekał (żeby zdobyć pieniądze lub z jakiegokolwiek innego powodu), tym będę starszy, a im będę starszy, tym mniej będę miał szans, możliwości - a kto wie, może i chęci - na taki "wyczyn". Ponadto mówią tu Państwo dużo o różnych "głosach wewnętrznych", które każą robić coś tu i teraz albo tak, a nie inaczej, które pchają do wędrówki. Ja też mam taki głos, który mówi: "ten moment jest TERAZ!". Potem skrzecząca rzeczywistość mówi, że może ten moment jest i teraz, ale co z tego. Ponadto, jak już wspominałem, celem mojej podróży nie miałaby być tylko podróż i poznawanie ludzi oraz krajobrazów, ale działalność charytatywna (swego rodzaju). Fundacja, na rzecz której miałbym robić pewne rzeczy, jest zainteresowana już, nie moge im powiedzieć, "wiecie co? poczekajcie 17 miesięcy". Wreszcie, nie wyobrażam sobie, szczerze mówiąc (choć i tak zapewne tak się skończy), że mógłbym w obecnym miejscu pracy pozostać jeszcze 17 miesięcy (każdego dnia marzę, by "prysnąć" z tej roboty i tylko sytuacja z matką i dziewczyną oraz zobowiązania finansowe powstrzymują mnie od tego). Paradoksalnie z drugiej strony jedynie obecna praca i obecne stanowsko pozwalają mi zarobić tyle, że mogę mieć jakąś nikłą nadzieję na zebranie odpowiedniej kwoty. Mogę więc albo natychmiast czmychnąć i odgrodzić się od obecnej pracy podróżą, albo zacisnąć zęby i kontynuować (ryzykując - i to NIE JEST użalanie się, bo już są pierwsze małe symptomy - zawał lub wylew lub wrzody), dopóki nie uzbieram kasy.
Inna sprawa to kwestia priorytetow. Jesli komus na czyms bardzo zalezy to znajdzie wyjscie z sytuacji. I tu pojawia sie inna kwestia - kompromis. Jesli nie mozesz wyjechac teraz na dlugo do Afryki, to moze mozesz zrobic cos innego? Wyjechac na 3 miesiace a nie na 2 lata?
Obydwie opcje o tyle niedobre, że kłócą się z całą ideą owej działalności charytatywnej. Być może (i może to wada, a może nie) chcę po prostu albo zrobić coś "dużego", albo w ogóle. Więc albo Afryka i 2 lata (krócej tylko w przypadku niewystarczających funduszy), albo nic (chociaż jest jeszcze jeden projekt, znacznie krótszy, ale do niego - ze względu na jego totalnie "szalony" charakter - już na pewno nie przekonam sponsorów, a kwotowo wychodzi mniej więcej tyle samo, co dwuletnia Afryka z powodu ilości sprzętu, jaki należałoby kupić oraz koszmarnie wysokich cen biletów lotniczych).
Zaczac intensywnie oszczedzac i w miedzyczasie czekac na poprawe sytuacji?
Pracowac nad przekonaniem dziewczyny?
No cóż, gdyby człowiek był przedmiotem, można by go naginać i wyginać. Na szczęście i jednocześnie niestety nie jest przedmiotem i jeśli ma własną wizję życia, świata, mnie, podróży - to przekonanie jej jest zadaniem jeśli nie niewykonalnym, to na pewno koszmarnie trudnym. Oczywiście nie wnikam i nie chcę wnikać, jaką sytuację mają Państwo z najbliższymi, ale wiem, że na pewno jest o wiele fajniej, milej i mniej stresująco mieć ukochanych, rodzinę i przyjaciół, którzy przychylnie patrzą na Państwa "szaleństwa". Z pewnością wówczas i na tym forum miałbym jeden powód mniej do "narzekania".
Po prostu trzeba tak uksztaltowac rzeczywistosc zeby nam zaczela bardzij sprzyjac. Czy Ty myslisz, ze jak tak po prostu pewnego dnia stwierdzilam, ze rzucam wszystko i wyjezdzam? To byl dlugi proces, trzeba bylo zwalczyc obawy, stereotypy itp. Ale sie udalo. 3 lata temu wydawalo mi sie, ze taki wyjazd to jest cos czego ja nigdy nie osiagne, ale sie udalo.
Taaa, no to może mam jeszcze szansę, bo mnie sie ten mój pomysł pojawił w tej mojej popapranej głowie dopiero dwa lata temu?...
Tak wiec Wojtku, mysle ze masz dwie opcje. Albo uwierzysz, ze przy pewnym wysilku (nie mowie, ze malym) mozesz osiagniac swoj cel, i sie bedziesz tego trzymal
Tu w ogóle - poza pieniędzmi - nie ma mowy o wysiłku. Tu mowa o relacjach międzyludzkich i uczuciach. A wysiłek w tych sprawach nie ma nic do rzeczy. Stanę na wysokości zadania i wyjadę w końcu - załóżmy. Wszystko w końcu się uda, a ja znajde się na upragnionym Czarnym Lądzie. Zrobię wysiłek, by tak się stało. Ale będę sam/samotny. Ale matka stwierdzi, że nie ma już syna lub wyzionie ducha ze strachu/obawy. Alternatywnie, zostanę z matką i dziewczyną, założę rodzinę, będę wiódł spokojny żywot. Ale - jak to było? "za dwadzieścia lat będę żałował bardziej tego, czego nie zrobiłem, nikż tego, co zrobiłem"...
, albo stwierdzisz, ze to jest nie do
zrobienia i zapomnisz o planach. Tu na tym forum juz wszystkie rady dostales. Nie ma co dalej szukac zlotej recepty na Twoje problemy. Albo sam je rozwiarzesz, albo z nimi zostaniesz. Wszysko w twoich rekach.
Pozdrawiam
Magda
http://careerbreak.wordpress.comWojciech B. edytował(a) ten post dnia 29.10.09 o godzinie 20:10