Temat: Rezygnuje z pracy zeby podrozowac...
Pawel Bee:
Nikt nie powiedzial, ze zycie jest latwe. Rzeczywistosc jest czasami brutalna i nie zawsze robi sie to, co sie chce robic, czasami trzeba wybrac jedna rzecz kosztem drugiej.
Jezeli dziewczyna Cie nie rozumie i nie akceptuje dlugich podrozy to albo rezygnujesz z podrozy albo z dziewczyny.
Jezeli masz jakies zobowiazania finansowe to albo regulujesz je np sprzedajac mieszkanie albo samochod, bo wazniejsze jest dla Ciebie ruszenie w swiat niz dobra materialne, albo nie da sie ich uregulowac i wtedy plany podrozy odchodza na dalszy plan.
Jezeli masz chora matke to albo jest ona dla Ciebie wazniejsza od podrozy i zostajesz w domu, albo decydujesz sie wyjechac pomimo np. wyrzutow sumienia.
Itd.
Wszytsko jest kwestia priorytetow.
He he, tyle to i ja wiem. I oczywiście wiem też, że istnieją jedynie dwie możliwości: albo jadę, albo nie jadę (odsuwając na chwilę kwestie finansowe).
Tylko że moim zdaniem wybór pomiędzy podróżą a dziewczyną, podróżą a matką etc. jest możliwy tylko wówczas, gdy chociaż jedno chociaż minimalnie przeważa. Nie wiem, czy to jest narzekanie i żalenie się, czy też nie, dla mnie jest to po prostu stwierdzenie faktu bez żadnych pozytywnych czy negatywnych konotacji, a stwierdzam, że nie jestem w stanie zdecydować, gdyż każda z tych "opcji" jest mi zbyt droga oraz gdyż w każdym przypadku czynię krzywdę komuś: matce, dziewczynie lub sobie. Nie wiem, jak można wybrać na przykład pomiędzy dziewczyną (która, choć nie rozumie moich pasji, kocha mnie i pokazuje to całą swą postawą i działaniem), którą kocham a podróżą i przygodą, którą też kocham. Nie wiem, jakich kryteriów użyć, by zdecydować, której miłości mam się pozbawić.
Podobnie jest z matką (tylko tu bardziej w grę wchodzi fakt, że jest poważnie chora). Co do pieniędzy, to... nie każdy ma samochód lub mieszkanie do sprzedania. Książek i płyt nie sprzedam, bo zbyt je sobie cenię (a niektóre z nich zbyt ciężko zdobyłem), nie mówiąc już o tym, że cena za nie stanowi zaledwie ułamek kosztów podróży. A poza tym nic innego do sprzedania nie mam. Zarabiać dodatkowo nie mogę, bo już w normalnej pracy "robię bokami".
Dodać też muszę, że w moim przypadku nie chodzi tylko i po prostu o wyjazd, ale o pewne cele charytatywno-informacyjne, czyli pewną "misję", co wiąże się z o wiele większą ilością przygotowań, niż w przypadku po prostu wyjazdu, a zatem czasu jest jeszcze mniej.
Przypuszczam także, że duża część podróżników (choć może nie wszyscy) ma jakieś wsparcie, jeśli nie materialne, to może moralne, ze strony rodziny, przyjaciół, kolegów. Ja go nie mam, więc zdany jestem wyłącznie na siebie w każdej kwestii, w całej organizacji, w poszukiwaniu sponsorów i patronów, w znajdowaniu sprzętu i kasy, ustalaniu trasy i planów, załatwianiu formalności, etc., etc. No i w rozwiązywaniu nierozwiązywalnych dylematów...