Temat: Rezygnuje z pracy zeby podrozowac...
Pani Aniu,
Można oczywiście patrzeć na to i z takiej perspektywy, która nie jest ani gorsza, ani lepsza od mojego punktu widzenia. A mój punkt widzenia jest taki:
Tak się składa - jak już o tym wcześniej pisałem, że zależy mi na mej partnerce, a na pewno na tyle, by sto siedemdziesiąt sześć razy pomyśleć, czy miałbym i chciałbym ją (potencjalnie) tracić, by zrealizować marzenie i pasję swego życia. I wychodzi mi na to, że nie. A jednak...
Mam "znajomego" (daję to w cudzysłów, bo znajomość opiera się na korespondencji e-mailowej) z RPA, który prawdopodobnie jako pierwszy człowiek na świecie objechał rowerem całą Afrykę (i to całą, to znaczy nawet 100 metrów nie pokonał innym środkiem lokomocji, rzecz jasna z wyjątkiem przepraw przez wodę, a jak nawet pokonał, to potem wracał w dokładnie to samo miejsce, z którego rozpoczynał dalsze pedałowanie). Wyczyn ten zajął mu dwa lata, dwa miesiące i dwa tygodnie (choć planował to na rok). Wiem - i od niego, i z książki, którą napisał - że ma dziewczynę, i to kobietę dość mocno stąpającą po ziemi (prawniczkę). Spodziewać by się można było, że po tak długiej nieobecności (oczywiście kilka razy się spotykali, raz on wracał do RPA, raz ona leciała do któregoś z krajów, gdzie był on) mogłaby mieć dość i rozstać się z nim. Albo, w najlepszym razie, powiedzieć mu, że to był pierwszy i ostatni raz, kiedy pozwoliła mu na coś takiego, no i że w ogóle czas się ustatkować i takie tam. Kiedy piszę te słowa, człowiek ów - znów prawdopodobnie jako pierwszy na świecie - opływa kajakiem wokół Madagaskaru. Z korespondencji z nim wiem, że ma tę samą dziewczynę. I wyjaśnił mi, że wprawdzie ona nie podziela jego pasji (dlatego z nim nie jeździ), ale rozumie, jak ważne jest to dla niego nie tylko w sensie wyczynu, ale też jako największa lekcja w życiu.
Dalej, jest sobie taki Czech, niejaki Ivan Mackerle. Ten z kolei przez ostatnie 40 lat jeździ w poszukiwaniu czegoś, co dla wielu jest jakimś szaleństwem, mrzonką czy dziecinadą, czyli szuka zwierząt "kryptozoologicznych" na całym świecie, a więc takich, które istnieją w opowieściach miejscowych, ale nie według oficjalnej nauki. Był w niedostępnych stepach i pustyniach Mongolii albo w bezkresnej rosyjskiej tajdze, w gęstwinie brazylijskiej dżungli i w różnych innych miejscach. Wprawdzie jego ekspedycje nie trwają lata, a jedynie za każdym razem po kilka tygodni, ale za to z kolei żona, z którą żyje od ok. 40 lat, mogłaby go za każdym razem rugać za wydawanie pieniędzy i trwonienie czasu na "totalne głupoty", zamiast zajmowanie się nią i domem. Nie wiem, czy to robi, czy nie, ale na pewno jest z nim już tyle lat, pomimo, że on to robi... Gdzieś "przy okazji" "dorobili się" nawet syna (już obecnie dorosłego)...
Jeszcze inny człowiek, Polak (pewnie niektórym jego nazwisko będzie znane), jako pierwszy na świecie przemierzył na rowerze Canning Stock Route w Australii. Fakt, całość trwała 33 dni, a nie wiele tygodni, miesięcy, czy lat, ale za to Canning Stock Route pochłonęła życie nawet tych, co wybierali się tam samochodem terenowym, jeśli tylko na przykład zabrakło paliwa - to skrajnie niegościnne i mordercze środowisko, upalne i wrogie piekło na ziemi. Więc żona mogłaby mu tego zakazać, powiedzieć, że odejdzie etc. Ale skądinąd wiem, że tak nie jest.
Oczywiście nie sądzę, że panie z powyższych przykładów (a można by takie przykłady jeszcze mnożyć) były/są szczególnie zachwycone tym, co robią ich brzydsze połowy. Jednak pozostają ich dziewczynami, narzeczonymi, żonami.
I tak sobie czasem myślę, że bardziej, niż niesamowitych podróży i przeżyć, które starczają na wiele długich wieczornych opowieści, bardziej może "zazdroszczę" im (to niezbyt fortunne słowo, dlatego w cudzysłowie) tego właśnie... Poczucia, że mają zielone (albo chociaż żółte, ale nie czerwone) światło od swoich połowic... Z o ileż większą radością i zaangażowaniem można wtedy przygotowywać się do małej lub wielkiej wyprawy...
Pozdrawiam serdecznie
Anna Maciąg Walczak:
Wojciech B.:> No a potem - właśnie - po powrocie do domu po roku, półtora czy dwóch - jak się odnaleźć, co robić, skąd brać kasę, gdzie się zaczepić? tego też nie wiem, bo firma raczej nie przyjęłaby mnie z powrotem, a zresztą nawet tego bym chyba nie chciał (chyba, że nie miałbym innego wyjścia).
Cześć, przede wszystkim gratuluje wspaniałej dziewczyny- mało która będzie czekała rok (nie-wiadomo-ile)na Twój powrót, mierząc się z pytaniami życzliwych typu- a moze on chciał cie zostawic i wymyslil pretekst itd.
przerabialam to, bo mialam na poczatku nie jechac razem z moim przyjacielem i nasluchalam sie co nieco.
Podróż podróżą ale czy będziesz miał do czego wracać to musisz przemysleć sam.. czasem są sprawy ważniejsze niż realizacja własnych planów.
Życzę mądrości i odwagi w podejmowaniu wyborów!