Temat: Rezygnuje z pracy zeby podrozowac...
Grzegorz Komar:
Witaj!
Dokladnie tak zrobilem i to calkiem niedawno (spojrz na moje CV) i chetnie podziele sie doswiadczeniami. Wlasciwie stalo sie to przypadkowo - musialem zrezygnowac z nowej pracy po miesiacu po zmianie. A, jako ze nie mialem na oku nic nowego od zaraz, postanowilem ruszyc w podroz. Nosilo mnie od jakiegos czasu aby ruszyc dupsko (od piewszego mojego dalekiego wyjazdu - wtedy w czasie urlopu) ale nie bylem chyba jeszcze gotowy rzucac prace dla podrozy. Co innego jak juz jej nie mialem (tej pracy).
Postawowe ograniczenia sprawiajace trudnosc w podjeciu decyzji, przed jaka stoisz to:
1. kredyty
2. rodzina (czyli potomstwo plus ewentualnie maz, jesli trzeba sie nim opiekowac)
3. rodzice, ktorzy nie maja pojecia gdzie tak naprawde jedziesz i boja sie, ze zjedza Cie Murzyni
Jesli te punkty Cie nie dotycza (lub jesli jestes w stanie sobie z nimi poradzic), to jak najbardziej POLECAM !!!! Juz namowilem na to jedna osobe, wlasnie sklada wymowienie :)
I pamietaj: dopiero po miesiacu w drodze na prawde czujesz, ze podrozujesz i - co najwazniejsze - odpoczywasz!!!
W kwestii powrotu potem do pracy: ja nie mialem wiekszego problemu, jedyne co, to narzekam na brak wolnego czasu ale c'est la vie!
Jakby co, to pytaj tu lub na priv.
Zakoncze pytaniem filozoficzno-egzystencjalno-retorycznym: a co, jesli zycie mamy tylko jedno?
G.
[Przepraszam wszystkich, że cytuję całą, dość długą odpowiedź Przedmócy, ale niemal wszystkie poruszone przez Niego kwestie w mniejszym czy większym stopniu mnie dotyczą]
Zasadniczo trudno się nie zgodzić z tym, co Pan powiedział. Mam zbliżoną, ale nie analogiczną sytuację i mam pytanie do Państwa, jak poradzić sobie ZARÓWNO z powrotem z bardzo długich wojaży, jak i z PORZUCENIEM obecnej przy spełnianiu (lub nie spełnianiu) pewnych warunków?
Otóż mnie też nosi, nie od dzisiaj zresztą, i uwielbiam te chwile, kiedy - na saczęście bardzo wyrozumiały - szef podpisuje mi prośbę o 5 albo 6 tgodni urlopu (choć potem jest stres zastępstw etc.). Ale czuję, że jeśli nie zrobię czegoś choćby trochę bardziej hardcore'owego, dłuższego, trudniejszego, niż indywidualnie zorganizowany wyjazd do Etiopii, to cały czas będę czuł niedosyt. Mam nawet pewne plany i marzenia z tym związane, ale na razie nie chcę z a dużo na ten temat mówić. W każdym razie:
1. Mam kredyt
2. Mam rodzinę, a ściślej matkę, której muszę wdatnie pomagać finansowo oraz dziewczynę, z którą trzeba opłacać wynajmowane mieszkanie (bo o kupnie oczywiście w obecnych czasach mogę pomarzyć); ponadto matką się trzeba opiekować, bo jest bardzo powaznie chora
3. No i oczywiście przede wszystkim matka i dziewczyna, a w dalszej kolejności dalsi krewni, rodzina, przyjaciele etc. dostają świra (choć tego nie uzewnętrzniają), kiedy nawet jadę zupełnie "normalnie" choćby do tej Etiopii. No i właśnie z tymi punktami nie jestem sobie w stanie poradzić w sensie dalekich wojaży czy ekspedycji, bo jeśli rzucę pracę, to - o ile nie zaoszczędzę pieniędzy na drogę i nie zaoszczędzę pieniedzy dla matki, co w mojej sytuacji finansowej jest b. trudne, wręcz niewykonalne - nie będę miał po prostu z czego utrzymać siebie i matki, nie będę mógł wynajmować mieszkania. W trakcie podróży też raczej nie będę nigdzie pracował, nawet nie dlatego, że bym nie mógł/nie chciał, ale raczej dlatego, że tam gdzie chciałbym pojechać możliwości pracy, zwłaszcza dla człowieka z zachodu, po prostu nie ma.
No a potem - właśnie - po powrocie do domu po roku, półtora czy dwóch - jak się odnaleźć, co robić, skąd brać kasę, gdzie się zaczepić? tego też nie wiem, bo firma raczej nie przyjęłaby mnie z powrotem, a zresztą nawet tego bym chyba nie chciał (chyba, że nie miałbym innego wyjścia).
Czy nie mogę/nie powinienem wyjeżdżać nigdzie na długo? Czy - jak zwykle - muszę mieć przed sobą dylemat wyboru między własnym spełnieniem i życiem całkowitą pełnią życia a zobowiązaniami wobec najbliższych? I to już wtedy koniec jest? Szlus, na amen, żadnej ekspedycji, żadnej ekstremy, tylko Konstancin albo Ciechocinek?