Temat: Co można zobaczyć w 5 dni w NZ?
Jarosław S.:
Marcin Tomasz Płażewski:
kolejny przyklad, jak malownicza pogoda w NZ 5dniowy pobyt moze zepsuc, czyli sniezna wiosna w Kiwilandii :)
ryzyko podróżowania, i tak dobrze, że się na Samoa nie trafiło, z całym szacunkiem dla tej tragedii.
ryzyko zawsze jest. ale nie mozna mowic o zaskoczeniu, gdy mozna ocenic poziom ryzyka.. przed zdarzeniem. wystapienie sniegu na przelomie zimy i wiosny jest chyba bardziej prawdopodobne, niz erupcja jednego z 45 wulkanow, na ktorych wybudowano Auckland.. ale jak juz ktorys postanowi wybuchnac, to czy 1.3mln ludzi tam zyjacych oraz turysci powinni udawac zaskoczenie?
jak mozna w ogole porownywac trudny do przewidzenia (ale prawdopodobny w Ring of Fire!) przypadek wystapienia trzesienia ziemi, tsunami czy erupcji wulkanu.. z wysoko przewidywalnymi i wrecz cyklicznymi warunkami pogodowo-klimatycznymi, ktore znacznie czesciej krzyzuja plany turystyczne?
ludzie budowali miasta w poblizu wulkanow i na uskokach tektonicznych od wiekow (choc nigdy w takiej liczbie populacji!), ale dzisiaj wiedza o tych zjawiskach jest na tyle wysoka, ze mozna przewidziec mozliwosc wystapienia kataklizmu predzej czy pozniej - w NZ te zjawiska sa wrecz wyczekiwane i duza czesc spoleczenstwa w jakims stopniu jest na nie przygtowana (w PL tez notuje sie trzesienia ziemi od wiekow, ale nadal niektorych dziwi ich wystepowanie).
ale to, co wciaz w Polsce nazywane jest 'anomaliami pogodowymi', 'kataklizmami' i tradycyjnie drogowcow co roku zaskakuje zima, w innych krajach jest obserwowane i wyciagane sa wnioski.
np. sa miejsca w Australii, gdzie woda zbiera sie raz na dziesiatki czy setki lat (to moze nieregularny, ale cykl, a nie anomalia!) i gdy sie juz zbiera, zalewa droge, pola.. wszystko..
w Warszawie, gdzie np. po powodzi w 1997r, ktora zalala (zabudowane estakada kilka miesiecy wczesniej) wazne skrzyzowanie blokujac je na kilka godzin.. do dzis nie wybudowano ani jednego kanalu burzowego, pozostawiajac przedwojenne rowy, jako jedyny - nieefektywny element odprowadzajacy wode i za kilka lat znowu uslyszymy o katastrofie..
w Polsce zamiast naniesienia terenow zalewowych na mape, powstaloby w takim miejscu miasto zalewane co kilkadziesiat lat i nadal nazywano by to zjawisko 'anomalia' i 'kataklizmem'. a w Australii czy NZ miejsce nie tylko nanosi sie na mape, uprzedza przed osiedlaniem sie, stawia sie slupek, do jakiej mniej wiecej wysokosci woda zalewa, gdy juz zalewa droge.. i zamyka sie ja na czas zalania czy zasypania sniegiem.
warto wiedziec, ze suma opadow w Klodzku (wciaz zalewanym) to TYLKO 600mm rocznie! w okolicach New Plymouth jest miejsce, gdzie roczny opad siega 8000mm, a na samo miasto rocznie spada ok 1500mm.. ile w tym moze byc sniegu?
w NZ, w ktorej nie ma obowiazku posiadania zimowych opon i nie wszedzie mozna kupic lancuchy (w Australii np. na Alpine Highway jest obowiazek jezdzenia z lancuchami od czerwca do pazdziernika - czy takie skojarzenie z Australia ktos w ogole dopuszcza? a NZ jest chlodniejsza)..
dlatego najlatwiej zamknac droge na czas jej odsniezania. w Polsce nie ma takiego zjawiska, wiec nieco trudniej je przewidziec planujac (nawet spontaniczny :)) wyjazd.
pisze o tym, poniewaz sledze fora dotyczace NZ od wielu lat i chyba warto uzmyslowic ludziom, ze NZ bedacej krajem wiekszym niz UK, nie da sie realnie zwiedzic w 5 dni, szczegolnie uwazajac na niespotykane w Polsce zasadzki typu nieprzejezdna JEDYNA droga (nawet jesli tylko na jeden dzien, czy kilka godzin).
gdy czlowiek poczyta fora, niektorzy mysla, ze NZ to wyspa (jedna?) a w ogole tak niewielka przy Australii (poand 3.5h lotu samolotem i dwie strefy czasowe nad Morzem Tasmana!), ze na pewno da sie ja zwiedzic spacerkiem.. hehe jak Bornholm.. no moze Majorke :D wiec, gdy pojawia sie temat 'co mozna zobaczyc w 5 dni?' naprawde trudno zachowac powage.
oczywiscie widzialem (nawet na Allegro) oferty biur podrozy - programy wycieczek, gdzie laczy sie NZ z Australia w 3tygodniowy rajd (z czego 5 dni w NZ), tylko jak je czytam, to zastanawiam sie, po pierwsze dlaczego sa one dwukrotnie drozsze, niz zorganizowane samodzielnie i po drugie, jaki sens ma przyjechanie na 5 dni do NZ, by zobaczyc 3 najbardziej zadeptane miejsca.. i to jeszcze na przelomie kiwuskiej zimy i wiosny (ale kto co lubi).
a poniewaz na forach mozna znalezc wiele zaskoczonych osob, ze w NZ moze w ogole spasc snieg albo, ze temperatura moze utrzymywac sie w lato przez kilka dni czy nawet tygodni na wysokosci 15st przy ulewach pocyklonowych.. chyba warto o tym czasem wspomniec, gdy ktos wpada na szalony pomysl wydania mnostwa kasy na wycieczke po drugiej stronie globusa, ktora mozna lepiej (i taniej) zaplanowac?
komus, kto nigdy nie byl w NZ, ale ma pojecie o Polsce, najlepiej wytlumaczyc to na przykladzie analogii i kontrastow.
np. odleglosc miedzy Warszawa i Krakowem to tylko 290km, natomiast miedzy Wellington i Auckland to juz ponad 635km jazdy po zroznicowanym terenie, a nie po plaskich drogach ekspresowych - dlatego na te druga trzeba poswiecic min. 10h jazdy, a jesli ktos sie wkopie i zgodnie z zalecieniem Google Maps pojedzie SH4 miedzy W(h)anganui (znowu kloca sie o to 'h' hehe) a Tohunga Junction, po zmierzchu.. jezdzac od kilku dni po drugiej stronie drogi.. to powodzenia na 55km odcinku serpentyny ze srednia predkoscia 20km na godzine - to ponad 2h przechodzenia z zakretu w zakret bez mozliwosci zatrzymania sie, bo po obu stronach drogi do wyboru malownicza przepasc i sciana.. i mowie o samej jezdzie z postojami na rozprostowanie kosci, ale nie na zwiedzanie! dlatego w NZ robi sie mapy drogowe z podaniem czasu, a nie odleglosci - jak w gorach.
zwiedzajac Polske (czyli kraj niby nieco wiekszy od NZ powierzchniowo, ale gdyby przelozyc NZ na Polnocna Polkule, rozciagalaby sie miedzy Wegrami a Tunezja!) - przemieszczajac sie samochodem, sypiajac codziennie w innej miejscowosci i poswiecajac przynajmniej kilka godzin na zwiedzenie (na zamek w Malborku czy Auschwitz trzeba poswiecic min. 4h, bo tyle trwa zwiedzanie z obowiazkowym przewodnikiem i tyle np. zalecam na Muzeum w Auckland) - trzeba poswiecic ok 10-14 dni, zeby zobaczyc Krakow, Gdansk, Malbork, Oswiecim, Warszawe, Zakopane, Poznan, ze 2-3 zamki po drodze, jakas miejscowosc nadmorska, zatrzymujac sie na zwiedzanie atrakcji turystycznych rowniez tych pomiedzy, wliczajac postoje, posilki i czas na znalezienie noclegu etc. i juz mamy wyscig z czasem, a ledwo liznelismy kawalek kraju, omijajac mnostwo.
ze strony logistycznej, warto wiedziec, ze w NZ np. czlowiek nie pojdzie na stacje kolejowa i nie kupi sobie biletu z Wellington do Auckland jak (prawie na tramwaj) co 1-2h miedzy Gdanskiem i Krakowem, jednoczesnie tez nie ma co sie martwic, ze pociagi beda zaladowane ludzmi np. w ferie.. bo pociagow praktycznie nie ma (jest jeden na dobe, poza sezonem tylko w weekend i jedzie 12h!). i nie trzeba kataklizmu, zeby wpasc w pulapke, ktora mozna bylo przewidziec zanim sie pojechalo na zwiedzanie.
kataklizmem i anomalia nie nazwalbym tez naglego braku paliwa w trasie. gdy w PL stacje sa srednio co kilka km (oprocz autostrady A4 na niektorych odcinkach hehe), w NZ moze zdarzyc sie, ze znajdziemy sie w okolicy, gdzie jesli paliwo juz jest, to kosztuje prawie 2x tyle, co w bardziej cywilizowanym miejscu.. wiec warto pamietac o pelnym baku przed daleka trasa (o zlapaniu gumy na pustkowiu nie wspominajac, bo to juz musi byc super kataklizm).
a nie wspomnialem nawet o zamknieciu przeprway promowej, spoznieniu na samolot czy.. oczekiwaniem na bagaz, ktory nie zmiescil sie do wczorajszego samolotu..
ryzyko? tak, zawsze jakies jest. kataklizm nie, bo mozna bylo przewidziec, zmniejszyc ryzyko lub nawet zapobiec.
reasumujac. w ciagu 10 dni w NZ mozna zwiedzic kawalek jednej wyspy w szalonym tempie, o ile nie wystapia np. nadprogramowe okolicznosci pogodowe, a w 5? to juz Amazing Race.. and that's my point basically.. :)