konto usunięte
Temat: Moja rodzina, mój wybór...
Za każdym razem, kiedy rozmawiam z kimś nowopoznanym o moim mieszkaniu z osobami niesamodzielnymi, pojawia się pytanie, co mi to daje? Przyznam się szczerze, że o ile na początku mojej drogi z poszerzoną rodziną, mogłem godzinami opowiadać o zyskach duchowych i nadzwyczajnej codzienności, tak z czasem pojawiała się jedna odpowiedź, że ... nic, a przynajmniej nic szczególnego. Oczywiście nie dzieliłem się moją refleksją z ludźmi, dla których mój wybór był czymś nadzwyczajnym, ale też entuzjazm moich wywodów myślowych był coraz mniejszy.Pamiętam dobrze, jak zaczynałem wspólną drogę z osobami niepełnosprawnymi. Wielkie emocje, przeżycia. Myślałem sobie wtedy, jak bardzo ludzie zdrowi komplikują sobie życie. Doświadczyłem zupełnie nowego spojrzenia na świat, przez co starałem się widzieć go oczyma upośledzonych i muszę przyznać, że nawet udawało mi się to. Pamiętam dobrze tamte refleksje, które były pełne idealnych wizji mojego przyszłego życia. Chciałem jak najwięcej zgromadzić w sobie przeżyć i nauk na moją, zaczynającą się wtedy, dorosłość.
Niepełnosprawność spotkałem przypadkiem, nie szukałem jej wcale, nie myślałem o tym, że mógłbym i potrafiłbym odnaleźć się między ludźmi, dla których słabość i ograniczenia są czymś zwyczajnym. Pamiętam, jak wszystkim opowiadałem co daje mi obcowanie z moimi nowymi przyjaciółmi. Dawało mi to coś nowego, coś czego wcześniej nie doświadczyłem. Naprawdę chciałem patrzeć na świat oczyma słabszych i mniej skomplikowanych ludzi. Naprawdę chciałem zmienić swoje, pędzące z coraz większym rozpędem, życie.
Z perspektywy czasu mogę porównać tamten stan ze stanem zakochania. Najpierw burza emocji, chęci i dostrzeganie samych pozytywów. Z czasem adrenalina opada i zaczyna się życie. Przyzwyczajamy się do niego, przez co ta nadzwyczajna dla innych codzienność staje się jak najbardziej zwyczajna dla nas. Oczywiście nie chodzi w tym momencie o nudę, ale o dystans do swoich wyborów.
Moje położenie w Betel jest troszkę inne niż w sytuacji wolontariuszy. Ja nie odszedłem z domu rodzinnego, który nie zawsze akceptuje tego typu wybory, oraz nie porzuciłem dotychczasowego życia, by wejść w niesamodzielną społeczność – wręcz przeciwnie, to ja stworzyłem własny dom rodzinny i zaprosiłem niepełnosprawność do siebie. Dlatego nie dostrzegam różnicy w przebywaniu z Anią i Krysią, które mieszkają u nas już dwa lata, a przebywaniu z żoną i synkiem. Oczywiście od każdego współmieszkańca coś otrzymuję i jednocześnie daję, ale niby te dwa różne, jak się większości wydaje, źródła tworzą jedno wspólne, które potocznie nazywamy rodziną. Stąd moja negatywna odpowiedź na pytanie, co daje mi obcowanie z moimi podopiecznymi?
Być może moja odpowiedź była by inna, gdyby niepełnosprawność moich dziewczyn była większa. Jeśli mieszkałbym z osobami niesprawnymi ruchowo i psychicznie i byłbym wiecznie czuwającym przy ich drzwiach stróżem, może moje podejście zmieniłoby się. Poza tym uważam, że jest to jak najbardziej indywidualna sprawa, bo każdy wolontariusz z różnych przyczyn decyduje się na dzielenie swego życia z osobami niesprawnymi. Zależy też od tego, jacy jesteśmy, i na jakich nas wychowano, ale również od tego, co oczekujemy w zamian. Takie gdybanie jednak nie jest żadną odpowiedzią.
Najważniejszą rzeczą jest to, żeby być zadowolonym z własnych wyborów. Skoro poszerzyłem swoją rodzinę, muszę dbać o to, żeby każdy dzień, jaki nas spotyka, niósł radość i satysfakcję. Trzeba pamiętać, że w moim przypadku, nie poświęciłem się cały osobom niepełnosprawnym, lecz oddałem im kąt, czas i miłość. A co z tego mam ? Nic wielkiego - moją własną, zwykłą codzienność.