Monika
Chutnik
Międzykulturowy
Trener i Coach •
Rozwój organizacji •
Dyr...
Temat: w prasie
ciekawy artykul nt Mongolii Wewnetrznej - czytajcie w Wyborczejhttp://wyborcza.pl/1,75476,5499351,Chiny_pozera_Zolty_...
Chiny pożera Żółty Smok
Maria Kruczkowska, Pekin
2008-07-29, ostatnia aktualizacja 2008-07-29 08:40
Pojawia się w lutym, podróżuje szybko, dusi Koreę, potem Japonię i zachodnie wybrzeże USA. Dolatuje nawet do Wielkiego Kanionu. Skąd przylatuje przekleństwo Chińczyków- Żółty pył?
W Południowej Korei nazywają to zjawisko "piątą porą roku" albo Żółtym Pyłem. W tym roku w marcu sprawił, że w Seulu zamknięto podstawówki i przedszkola, a w fabrykach mikroprocesorów uruchomiono specjalne zabezpieczenia, by pył nie uszkodził delikatnych urządzeń. Kurz przylatuje co roku z pustyni Gobi, frunie nad chińskimi fabrykami i zbiera z nich cząsteczki metali ciężkich oraz rakotwórcze dioksyny. Powoduje choroby układu oddechowego i skóry oraz miliardy strat. To jedna z głównych klęsk ekologicznych na planecie. Chińczycy nazywają go Żółtym Smokiem, Feng Chenbao. Kiedy nadlatuje, robi się ciemno, ulice pustoszeją, bywa, że zamyka się lotniska. W Mongolii Wewnętrznej rodzice mojego tłumacza zamykają szczelnie okna. - Ale i tak rano kołdra jest ciężka od pyłu - mówi.
Zaorali i wysuszyli
O suchym wietrze znad pustyni Gobi pisano już 2 tys. lat temu, ale teraz wieje on coraz dłużej i ogołaca mongolski step. Silne wiatry mogą zerwać dosłownie miliony ton żyznej ziemi w jeden dzień.
Dzieje się tak, bo spada poziom wód. W Mongolii Wewnętrznej, trzeciej co do powierzchni prowincji Chin, pastwiska zamieniają się w pustynię. Podobny problem mają inne prowincje. - Chiny tracą terytorium, ale nie na rzecz wroga, tylko pustyni - uważa amerykański ekolog Lester Brown. Pustynie zajmują już 18 proc. powierzchni tego kraju.
Świadectwem narastającej tragedii są zdjęcia pustych wiosek w północnych Chinach zasypanych przez wydmy oraz kóz z futrem miejscami wygryzionym do skóry przez wygłodniałych towarzyszy ze stada.
Skąd ta susza? W latach 60. zderzyły się dwie kultury: chińskich rolników nienawidzących wszystkiego co dzikie, gotowych wybić wilki i zaorać pastwiska oraz mongolskich tradycyjnych koczowników. W krótkim czasie przyjechały 2 mln rolników, zaorali step, zagrodzili rzeki. Przyjeżdżali pod osłoną wojska, z fanfarami, wiercili studnie, nawadniali ogrody i pola.
Step tego zwiększonego poboru wody nie wytrzymał. Pierwszym sygnałem pustynnienia był zanik porannej rosy. To była zła wiadomość dla pasterzy, bo na tych terenach brakuje rzek i rosa jest głównym źródłem wody dla zwierząt, które ją zlizują. Tamy sprawiły, że płytkie rzeki zaczęły wysychać. - Kiedy poziom wody opada, wzrasta zasolenie gruntu, pastwisko zamienia się w pył, który porywa wiatr - tłumaczy Temsel, jeden koczowników mongolskich.
W zgodzie z przyrodą
Gdy byłam w Chinach, spotkałam człowieka, który poświęcił życie na ratowanie stepu i mongolskich koczowników. 60-letni Chen Jiqun mieszkający dziś w Pekinie to znany chiński artysta, jego obrazy wiszą w pekińskim muzeum narodowym. Jednocześnie to człowiek zakochany w stepie, nielubiący spotykać się z zagranicznymi mediami. Dla nas zrobił wyjątek.
Zna dobrze nomadów, bo spędził z nimi 13 lat, pasł bydło i owce, polował na wilki. W 1967 r. w czasie rewolucji kulturalnej jako student zgłosił się na ochotnika na wyjazd do Mongolii Wewnętrznej. - Pekin był taki szary i smutny, a na stepie nie było polityki - mówi. Przyjechał przekonany, że jako człowiek wykształcony wie wszystko lepiej od prostych hodowców. Szybko zrozumiał, że wiedza ludzi z miasta nie pomoże mu przeżyć i to on uczył się od nomadów. Wiedzieli, kiedy przenieść się na nowe pastwiska i na jak długo starczy im wody, niczego nie marnowali.
- Na stepie warstwa ziemi jest bardzo cienka, trochę trawy, a pod spodem piasek - tłumaczy Chen. - Koczownicy zmieniają pastwiska zgodnie z cyklem wegetacji, wędrując po ogromnych przestrzeniach. Tak było przez stulecia, zanim zaburzono kruchą równowagę ekologiczną - opowiada.
Pekin się nie obroni?
W latach 80. i 90. rząd chiński już wiedział, że jest problem, i próbował go rozwiązać. Jednym z pomysłów było zalesienie stepu. Powstał Zielony Mur, pas drzew, który widać, kiedy się jedzie z Pekinu do Mongolii. Ale drzewa potrzebują dużo wody, więc odebrały ją pastwiskom. Skutkiem tego pustynia zaczyna się teraz tylko ok. 230 km od stolicy, jej nowych linii metra i dumnych drapaczy chmur. Chińska Agencja Ochrony Środowiska Naturalnego podaje, że w latach 1994-99 Gobi poszerzyła się o 52 tys. km, czyli o połowę Pensylwanii.
Potem specjaliści orzekli, że winni są sami koczownicy, bo za bardzo powiększyli stada. Postanowiono oddać step przyrodzie, a koczowników osadzić na roli i nauczyć ich hodować krowy oraz uprawiać ogrody. Wybudowano dla nich wioski, w których jak planowano, do 2010 r. zamieszka 80 proc. z ostatnich 40 tys. mongolskich koczowników. Po czasie uznano jednak, że eksperyment był nieudany.
- Dla stepów problemem nie są nomadzi, tylko rolnicy - mówi Chen. Wprawdzie nomadom znów wolno wędrować, ale coraz częściej nie mają gdzie, bo Mongolia zamienia pastwiska na kopalnie i fabryki. Liczy na to, że skorzysta z szybkiego wzrostu Chin i dostarczy im surowce, których ma w nadmiarze. Pustynia Ordos, w południowo-zachodniej Mongolii została nazwana "bankiem energetycznym XXI wieku". Powstają duże fabryki, które przyciągają inwestorów brakiem ograniczeń związanych z ochroną środowiska. Na step wjeżdża ciężki sprzęt.
Jałowa dyskusja
Nowe inwestycje wymagają jednak, by wiercić coraz głębiej w poszukiwaniu wody. Niestety, jej poziom w studniach obniża się i tej części Chin grozi powtórka z amerykańskiego Dust Bowl z lat 30., gdy wskutek erozji wiatr zwiał nawierzchnię środkowych stanów USA i Kanady. Starsi ludzie do dziś to pamiętają.
Przykładem, co stanie się, gdy zabraknie wody, jest 300-tysięczne miasto Xilinhot. Tamtejsze władze nadal zapraszają inwestorów, choć według raportu ambasady USA w Chinach już w 2001 r. jedna trzecia prefektury była pustynią. W 2015 r Xilinhot może się stać miastem widmem.
Walczy więc o wodę. Miejscowe rzeki są wyschnięte, a studnie wierci się już do kilometra w głąb. Z czasem może zabraknąć wody nawet dla Pekinu, a stolicę trzeba będzie przenieść na południe.
O tym, jak ratować step, dyskutowało kilka tygodni temu w Hohot (stolicy Mongolii Wewnętrznej) 3 tys. międzynarodowych ekspertów na corocznej konferencji. I jak co roku na dyskusji się skończyło.
- Warto pytać o to koczowników, póki jeszcze są, bo tylko oni rozumieją step - uważa Chen. Z grupą naukowców i ekologów promują turystykę ekologiczną, opiekują się 30 rodzinami nomadów, założyli organizację edukacji ekologicznej Rodzina Nomadów. To, co robią, nie do końca jest legalne. Służą Mongołom poradą prawną w walce o pastwiska, które im zabrano pod nową fabrykę. Ale trudno im walczyć z urzędnikami koncernów.
W nowym chińskim planie pięcioletnim na lata 2008-12 ratowanie środowiska jest jednym z priorytetów, ale w warunkach chińskich faktyczne decyzje zapadają daleko od Pekinu. I nie zapowiada się, by żółty pył ustał.
Źródło: Gazeta Wyborcza