Temat: moldawia - kiszyniow
Byłem w Kiszyniowie w lipcu 2010 przez 2 tygodnie.
Zanim wyjechałem szukałem informacji w necie i przyznam, że byłem przerażony, choć lubię extrma.
Zmroziła mnie opinia, że w Mołdawii należy się najbardziej bać policji, bo czepiają się turystów i pod byle pretekstem wyrywają łapówki.
Otóż sądzę, że piszącemu (gość anglojęzyczny - dla nich cały wschód to, to samo:-)), pomylił Mołdawię z Ukrainą. Miałem nieszczęście wracać z Mołdawii przez, właśnie, Ukrainę i wypisz wymaluj, miałem z tym do czynienia. Policja zatrzymuje i wręcz żąda łapówki za to, że jesteś. Lub stawiają w nocy radary za np. lasem, przy stacji benzynowej, zatrzymują tylko obcokrajowców i twierdzą, że w lesie był znak ograniczenia prędkości a jadąc dozwolone 80 km/godz. przekroczyłeś szybkość o np. 20 km. Trzeba zapłacić na miejscu w Euro bez żadnego kwitu. Mnie kosztowało to 80 Euro bo powiedziałem, że więcej nie mam.
A wracając do Mołdawii, z powodów służbowych potrzebowałem pomocy naszego konsulatu i miejscowej policji. Co się okazało.
Najpierw konsulat:
Powaliło mnie na kolana, z jakim zaangażowaniem usiłowano mi pomóc.
I muszę powiedzieć, że czasem na naszej drodze spotykamy ludzi, którzy nie tylko wykonują swoje obowiązki, ale robią to w wyjątkowy, skuteczny i pełen wdzięku sposób. Takim człowiekiem jest niewątpliwie Pani Aleksandra Czapiewska - konsul RP w Kiszyniowie. Należałoby sobie życzyć, by nasze państwo i nas reprezentowali tylko tacy ludzie.
A policja:
Stanęli na głowie. Oficer, prowadzący sprawę, która mnie interesowała przyjeżdżał po mnie do hotelu, by zawieźć np. do konsulatu, tłumacza przysięgłego, do prokuratury itp. A co się wydaje niewiarygodne, bo u nas żaden policjant nie ma maila, mało; niemal żaden komisariat nie ma internetu (jak ktoś nie wierzy niech zadzwoni do drogówki we Wrocławiu i poprosi o e-mail) porozumiewał się ze mną drogą mailową i wykonał kilka telefonów do Polski.
Pamiętając więc przestrogę z netu myślałem, że robi to dla jakiejś gratyfikacji na koniec. Jakie było moje zdziwienie, gdy po zakończeniu sprawy zawieźli mnie wraz z jego podwładnym do restauracji na obiad (myślałem; nareszcie okazja, zapłacę za obiad i może coś mu wcisnę w kieszeń). Guzik, jak przyszło do rachunku to mało mnie nie powalili na ziemię, gdy chciałem zapłacić. Po czym moja nieśmiałą próbę wciśnięcia gotówki, potraktował niemal jak potwarz.