Teresa K.

Teresa K. Asystentka

Temat: O Kubie nie tylko u nas na forum !

Proszę o zamieszczanie linków/artykułów itp. opisujących/nawiązujących do Kuby.

Jeśli jest to cała strona poświęcona Kubie wklejamy link, jeśli jest to tylko artykuł umieszczamy go w całości dodając na końcu link do oryginału.

Trzymajmy się schematu, że dodajemy tylko teksty wnoszące coś nowego do naszej bazy informacji :)

Nie zamieszczamy relacji/reportażów z pobytu na Kubie. Celem założonego tematu jest głębsze poznanie tego kraju, nie tylko fascynacji jego pięknem ale również zapoznanie się z jego problemami, sytuacją polityczną itp.

VIVA CUBA :)Teresa Klajmon edytował(a) ten post dnia 15.10.09 o godzinie 12:52
Teresa K.

Teresa K. Asystentka

Temat: O Kubie nie tylko u nas na forum !

Nasz człowiek w Hawanie

Numer: 45/1999 (884)
Oprócz pieniędzy bardzo brakuje mi śniegu - zwierza się pan Jurek. - Ostatni raz byłem w Polsce dwadzieścia lat temu
Jeżeli są w kraju organizacje wspierające Polaków w Rosji i na Ukrainie, to dlaczego nie ma pomagającej Polakom na Kubie? Jerzy Vogt mieszka w Hawanie od 38 lat. Zakochał się w czarnookiej studentce z dalekiej tropikalnej wyspy, podobnie jak on studiującej na politechnice w Leningradzie. Pobrali się w Polsce w 1959 r. i polecieli do Hawany. Były to czasy wielkich zmian i wszystkim się zdawało, że na porewolucyjnej Kubie będzie się żyło o wiele lepiej niż w Polsce. Fidel Castro i jego ekipa właśnie budowali na krokodylej wyspie raj dla ludzi pracy. Miał być inny niż ten obiecany przez Lenina, Stalina i Bieruta. - To wszystko... - pan Jurek zatacza krąg dłonią - to jedno wielkie oszustwo. Straciłem tu życie - siada zrezygnowany na krześle. - Żona jest architektem, razem zarabiamy 38 dolarów na miesiąc.

Mieszka z żoną i synem w niegdyś luksusowym kolonialnym pałacyku przy San Lazaro, jednej z najdłuższych ulic Hawany. Przed rewolucją rezydowała w nim bogata hiszpańska rodzina ze służbą. Dziś mieszka tu kilkanaście rodzin. Pan Jurek zajmuje parter. Wielki hall został przerobiony na kilka pokoi. Popękane ściany, marmurowe kolumny, tynk sypiący się z wysokich sufitów tworzą surrealistyczną atmosferę. Skład starych mebli, pudeł i pudełek. Trochę polskich książek i pożółkłych tygodników z lat 50. Łazienka i toaleta na zewnątrz, na podwórku. Okna nie oszklone.
Pan Jurek już ponad dwadzieścia lat mieszka na kartonowych pudełkach. Spakował się do nich tak, jakby miał się już jutro wyprowadzić. Czekanie na Godota przybrało tragicznie prawdziwą wymowę.
Po filiżance kawy "Cubita" wychodzimy w miasto. Wokół zrujnowane kamienice, gruz, kurz, spaliny i bandy rozwrzeszczanych dzieciaków. San Lazaro biegnie równolegle do wybrzeża. Od Starej Hawany ciągnie się przez Vedado aż do eleganckiej dzielnicy Miramar. W latach 50. w szykownym zameczku na Miramar Ernest Hemingway pił i pisał "Starego człowieka i morze". To właśnie z Bay Hemingway, gdzie obecnie znajduje się muzeum, pisarz wypływał na wielogodzinne połowy blue marlin, czyli miecznika. Dziś w Miramar, w luksusowych pałacach z basenami, strzeżeni przez milicję, mieszkają ministrowie, urzędnicy i biznesmeni.
- Żyją sobie jak królowie, skurwysyny... - syczy przez zęby "nasz człowiek w Hawanie" na widok mercedesów przemykających wśród zardzewiałych ład i starych chevroletów. - Ja muszę zapłacić czterysta dolarów za podanie o paszport. A moja miesięczna pensja to czterysta peso, czyli dwadzieścia dolarów.
Z pensji od dawna nie można się utrzymać. Ze swojej pan Jurek może kupić na wolnym rynku dwa kilogramy pomidorów, kilogram ziemniaków oraz kilka bananów i pomarańczy. Idziemy w stronę Starej Hawany. Coraz więcej turystów, przede wszystkim podtatusiali Niemcy i Hiszpanie. Zwinni Kubańczycy kręcą się wokoło, oferując cygara, rum i tanie pokoje. - Trzeba uważać na podrabiane cygara - wyjaśnia mój przewodnik - skręcają je z wysuszonych liści bananów. Co chwila zaczepiają nas podlotki, z których większość nie ma nawet 15 lat. "Senior, senior. Zaczekaj! Pójdziemy! Nic nie chcę od ciebie. Chcę tylko być z tobą" - czarują po hiszpańsku lub łamaną angielszczyzną. Życie w Hawanie toczy się na ulicy jak rok długi. Temperatura nie spada w zimie poniżej 25 stopni Celsjusza. - Teraz jest okres ziemniaków - pan Jurek wskazuje na zbutwiały, zapadnięty stragan - czasem coś sprzedają... Ale tylko na kartki. Ziemniak jest towarem, który można wymienić na chleb albo skarpetki. Chleb dostępny jest tylko w hotelach. Kubańczykom pozostaje jedna bułka dziennie na kartki. Mają one formę zeszytu, do którego sprzedający skrupulatnie wpisuje wydane towary... albo i nie wpisuje. Liczą się tylko znajomości. Życie na Kubie jest nieustającym teatrem absurdu, animowanym siedmiogodzinnymi monologami głównego aktora.
Pan Jurek szczególnie narzeka na kotlety. - Cały czas pluję, gdy jem to świństwo, nie sposób tego przełknąć. Kotlety, picadillo de soya, czyli mięso z soją, są jedynym dostępnym na kartki rodzajem "mięsa". W istocie jest to brunatnoczerwona mieszanka świńskich resztek i wytłoków soi. Brak higieny i chłodziarek sprawia, że ta i tak dostatecznie obrzydliwa i cuchnąca masa natychmiast się rozkłada. Awantura wybuchła, gdy lekarz, pracownik tutejszego san- epidu, publicznie ogłosił, że specjał jest przyczyną wielu chorób i zgonów.
- Lekarz zniknął, a nam pozostały kotlety oraz zapewnienie rządu, że mięso jest dobre i zdrowe - kontynuuje pan Jurek. - Wydano jednak ulotki, zalecając, by kotlety smażyć zaraz po wyjęciu z lodówki. Na centralnym, pięknie odrestaurowanym placu Broni spotykamy jednego z dysydentów, niezależnego dziennikarza Raula Rivero Castanedę. Na Kubie nikt o nim nie słyszał. Nie wolno mu drukować w kraju. Walkę o wolność słowa może toczyć tylko za granicą. - Władze tolerują tę nieszkodliwą działalność, żeby spełnić oczekiwania Zachodu - uświadamia mnie pan Jerzy. - Jaka dla nas korzyść z tego, że sztampowe historie o totalitaryzmie kubańskim drukuje się w Stanach Zjednoczonych czy w Europie? Tych, którzy próbują samodzielnie wydawać podziemne gazetki i książki, sprawnie likwidują służby bezpieczeństwa. Są rozstrzeliwani lub torturowani. Zmusza się ich do "strzyżenia" zębami trawników lub oblewa fekaliami, gdy wycieńczeni zasypiają. Wśród ruin Starej Hawany tkwią jak rodzynki odrestaurowane kawiarnie i sklepy z pamiątkami. Najlepiej sprzedają się plakaty i koszulki z Ernesto Che Guevarą. Grupa starszych Amerykanów stoi przed domem Grahama Greene?a. Tuż obok, w hotelu Valencia, kręcono film według jego książki "Nasz człowiek w Hawanie". W najpopularniejszej kawiarni stolicy, La Bodeguita del Medio, filiżanka kawy kosztuje cztery dolary. Chętnych nie brakuje. Kelnerzy niezmiennie od lat pokazują stolik, przy którym Graham Greene i Ernest Hemingway popijali słynny rum "Havana Club", dzisiaj trzy dolary za sto gramów. - Tu się nic nie zmieni - smutno uśmiecha się Polak w Hawanie. - Jak nie Hiszpanie, to Amerykanie, jak nie Amerykanie, to Sowieci. Jak nie Batista, to Castro. Ciekawe, kto będzie po nim...

Autor: Robert Alexander Gajdziński

http://www.wprost.pl/ar/6982/Nasz-czlowiek-w-Hawanie/Teresa Klajmon edytował(a) ten post dnia 15.10.09 o godzinie 13:04
Teresa K.

Teresa K. Asystentka

Temat: O Kubie nie tylko u nas na forum !

Zgliszcza KUBY
Numer: 6/1999 (845)
Rozmowa z RAULEM RIVERO CASTANEDŃ, działaczem kubańskiej opozycji, dyrektorem Niezależnej Agencji Prasowej CubaPress
Robert Alexander Gajdziński:

- Co by się stało, gdyby Fidel dzisiaj umarł?

Raul Rivero Castaneda: - Nic. Po śmierci Fidela odbędzie się huczny pogrzeb i... armia ugruntuje swoją pozycję. Ministrowie transportu, edukacji, propagandy rewolucyjnej czy turystyki to wojskowi. Władza jest już praktycznie w rękach armii. Prześledzenie składu Rady Ministrów to bardzo pouczające ćwiczenie dla wszystkich zainteresowanych Kubą...

- Co zmieniło się po ubiegłorocznej wizycie papieża?

- To była wizyta Polaka, człowieka z kraju komunistycznego. Ludzie słuchali głosu nadziei - słuchali Karola Wojtyły, a nie papieża. Mam pewne nadzieje związane z Kościołem katolickim. Uważam, że Kościół może być siłą jednoczącą ludzi, zwłaszcza na prowincji. Podczas wystąpień papieża ludzie cicho skandowali: "Wolność! Wolność!". Gdy przemawiał Castro, panowała śmiertelna cisza. Na Kubie mamy inny socjalizm od tego, który był w Europie Wschodniej. Tutaj są tylko aktywiści lokalni, inteligentni działacze, ale nie ma mowy o związkach robotniczych czy zawodowych.

- Dlaczego Fidel Castro zaprosił papieża?

- Ameryka Łacińska jest regionem znacznie bardziej religijnym niż Europa. Ideo- logia komunistyczna nie była na tyle silna, by zabić ducha wiary. Wykształciła się podwójna moralność - mimo rewolucji ludzie zachowali tradycję i obrzędy. Dziś już nie trzeba ubierać malutkiej choinki z dala od okna, a popularne kubańskie święto Santa Barbara obchodzi się hucznie na ulicach. Członkom partii wolno już chodzić do kościoła. Jest to dobrze skalkulowana strategia. Castro chciał zmienić wizerunek, dostosować się do nowych warunków. Pozwalając ludziom na powrót do korzeni, liczy na poparcie. Z drugiej strony, służy to generałom jako zasłona dymna, za którą dokonuje się cicha prywatyzacja kraju.

- Co zostało z rewolucji kubańskiej po 40 latach?

- Z rewolucją łączyliśmy wielkie nadzieje, wszyscy chcieliśmy zmian. Początkowo było bardzo dobrze. W pewnym sensie ludzie polubili władzę i przyzwyczaili się do niej. Po jakimś czasie zorientowali się jednak, że nie ma wolności, nie ma możliwości działania. Nikt w najczarniejszych snach nie przewidywał, że zostaniemy zamknięci w klatce nędzy. Po rewolucji też było ubogo, ale mieliśmy pewną przestrzeń życiową. Co to za wolność, jeżeli nie mogę jechać na plażę do Varadero? Mógłbym... gdybym miał pieniądze. Jeżeli zachoruję, muszę mieć dolary na zakup antybiotyków. Wszyscy są głodni i biedni. Korupcja szerzy się na wszystkich szczeblach. Nikt na Kubie nie może ukraść miliona peso, ale codziennie milion Kubańczyków kradnie po jednym peso, wychodzi więc na to samo. Staliśmy się narodem zdesperowanych żebraków.

- Czy widzi pan jakieś wyjście z tej beznadziejnej sytuacji?

- Coraz więcej ludzi zamożnych i wpływowych zawiązuje ciche układy ze zamerykanizowanymi Kubańczykami na Florydzie. Wchodzą też w związki z Meksykanami i Hiszpanami. Czasem obawiam się, że ludzie mogą zahamować proces odnowy, bojąc się powrotu kapitalizmu z czasów Batisty, kiedy prawie cała ziemia i majątki należały do dwudziestu kilku rodzin. Ludzie obawiają się, że jutro może być jeszcze gorzej. U nas na pytanie: "Jak się masz?" odpowiada się: "Żyję!" Mam nadzieję, że zaczęła się bezkrwawa transformacja. Jeżeli się mylę, wkrótce dojdzie tu do rozlewu krwi.
REKLAMA

- Jak jest pan traktowany przez policję polityczną?

- Od dziesięciu lat nie pozwalają mi wyjechać za granicę. Chcieliby oczywiście, abym wyjechał, ale bez prawa powrotu. Cała moja rodzina mieszka już na Florydzie. Jestem wiceprezydentem Komitetu Wolnej Prasy, obejmującego swoim zasięgiem obie Ameryki, ale nie mogę jeździć na spotkania i zjazdy. Mój kontakt ze światem to łącznicy, telefon i zagraniczni dziennikarze zaglądający do mnie od czasu do czasu. Na podanie o paszport z prawem powrotu od dziesięciu lat dostaję tę samą odpowiedź, abym czekał spokojnie w domu. W tym czasie zdążyłem wydać sześć tomików poezji i kilkanaście opowiadań, oczywiście w Stanach Zjednoczonych. Tu jestem wykreślony z rejestrów, oficjalnie martwy. W tej chwili trzech dziennikarzy naszej agencji przebywa w więzieniu, a dwóch w areszcie. Jeden dostał sześć lat za publiczną obrazę prezydenta Castro i "akty kryminalne" przeciw tajnej policji. Wielokrotnie zdarza się, że pospolici przestępcy prowokują spięcia i bójki z więźniami politycznymi, co miewa dla nas przykre konsekwencje. Wielu nie wytrzymuje i opuszcza Kubę.

- O ile wiem, był pan w Polsce...

- Tak, w 1986 r. Było podobnie jak u nas, ale nie aż tak źle. Myślę, że Kubę czeka podobny los. Gdy komuniści, a w naszym wypad- ku generałowie, rozkradną wszystko, pozwolą na reformy i wolne wybory.

Rozmawiał: Robert Alexander Gajdziński

http://www.wprost.pl/ar/3233/Zgliszcza-KUBY/?O=3233&pg=1
Teresa K.

Teresa K. Asystentka

Temat: O Kubie nie tylko u nas na forum !

Dolar albo śmierć

Numer: 2/1999 (841)
"Kuba nie należy do Kubańczyków. Kuba jest Fidela. Dzisiejsza Kuba to naród żebraków i oszustów" - to najczęściej wypowiadane opinie niezależnych dziennikarzy i ludzi, którzy nie kryją już swoich przekonań, mimo że policja sprawuje całkowitą kontrolę nad państwem.

Początkowo hasła rewolucyjne miały charakter narodowowyzwoleńczy. W latach 60. główne hasło rewolucyjne "Libertad o muerte!" (Wolność albo śmierć!) zostało jednak zastąpione przez "Socialismo o muerte!" (Socjalizm albo śmierć!). Dzisiaj najlepiej odzwierciedla sytuację na Kubie ironiczne powiedzenie "Fula o muerte!" ("Zielone" albo śmierć!). Dzisiejsza Kuba to dwa różne światy. Ta nowoczesna, za dolary, dla turystów i uprzywilejowanych Kubańczyków, niedostępna dla przeciętnego obywatela - i ta codzienna, biedna ojczyzna ponad 11 mln głodnych i zdesperowanych ludzi. Kuba dla uprzywilejowanych członków politycznej elity Fidela Castro albo Czerwonego Diabła (El Diablo Rojo), jak nazywają go między sobą Kubańczycy, to enklawa banków, nowoczesnych samochodów, klimatyzowanych autokarów, eleganckich restauracji i sklepów pełnych najlepszych towarów. "Wolnorynkowa" oaza powstaje, mimo że oficjalnie nadal głoszone są socjalistyczne frazesy. Kuba dla przeciętnego obywatela to kraj bezwartościowego peso, kartek na żywność, na buty i ubranie, puste półki w sklepach, korupcja i łapówkarstwo, sprzedawanie się turystom za dolara lub tanie kosmetyki, to złudne nadzieje lepszego życia. Jedyna rzecz mająca jeszcze jakąkolwiek wartość to dolar. Nic innego się nie liczy. Hotelowa sprzątaczka zarabia dziesięć, dwadzieścia razy więcej niż lekarz, który być może będzie ją operował. Kierowca taksówki zarabia od dwudziestu do pięćdziesięciu razy więcej niż policjant. Kubańczykom nie wolno wozić turystów bez specjalnej rządowej licencji. Naturalne jest więc, że zatrzymani kierowcy "dofinansowują" policjantów łapówką w wysokości 10-50 USD. Tak jest na każdym kroku. System zmusił ludzi do nienormalnych zachowań, wykreował chore wzorce i zburzył normy moralne. Nikt nie myśli o tym, co będzie jutro. Życie rozgrywa się tu i teraz, na ulicy, w tłoku i spalinach z samochodów, które już 20 lat temu powinny trafić do muzeum, w pogoni za dolarem i w powszechnym przekonaniu, że turysta jest jedynym źródłem utrzymania. Otwieranie się Kuby na świat, o którym obie strony wspominały podczas ubiegłorocznej wizyty papieża, realizuje się poprzez turystykę. Szacuje się, że w 1998 r. Kubę odwiedziło ponad 2 mln osób. To olbrzymi wzrost - w 1991 r. było tu tylko 180 tys. turystów. Nie jest do końca jasne, kto w tej chwili rządzi Kubą. Czy trzyma wszystko w swoim ręku brat Fidela, Raul, wraz z rodziną, czy też generałowie stojący na czele armii. Wielu uważa, że po śmierci Fidela to oni przejmą władzę. Żadna z pytanych przeze mnie osób nie uważała jednak, by śmierć Castro miała przynieść jakieś istotne zmiany. Manuel Vazquez Portal przyznaje, że wierzył kiedyś w rewolucję i pracował jako oficjalnie zatwierdzony dziennikarz. Pisał i wydawał książki dla dzieci, dostał nawet nagrodę, którą wręczał mu sam Castro. Od czasu, gdy w 1991 r. podpisał się pod kilkoma ostrymi artykułami krytykującymi władze i korupcję, skazany jest na wydawanie w USA, jak większość dysydenckich dziennikarzy. Polityczna policja kubańska nie bije już opozycjonistów. Zamyka ich za to regularnie i często, bez podawania konkretnych powodów. Stosuje się metody terroru i nacisku psychicznego, zamyka się ich razem z pospolitymi opryszkami, namawia do wyjazdu z Kuby bez prawa powrotu. Teraz Manuel razem z bratem sprzedaje stare książki i plakaty na centralnym, pięknie odrestaurowanym placu, pełnym turystów i drogich kawiarni. To właśnie Manuel pokazał mi Hawanę niedostępną dla zwykłego turysty. Zardzewiałe haki w sklepie mięsnym, puste półki w sklepach nie remontowanych od 40 lat. Wszystko jest na kartki, nawet surowe plastry tłuszczu, ryż, ziemniaki, mleko, owoce, pasta do zębów, mydło i majtki. System kartkowy doprowadził do demoralizacji, przekupstwa i łapówkarstwa. W rezultacie system reglamentacji przestał funkcjonować, stając się jeszcze jedną kubańską fikcją. Kamienice bez dachu, przewody elektryczne bez izolacji, dziury w ścianach, ludzie stłoczeni w malutkich izbach, jedna kuchnia z zardzewiałymi garnkami na kilkanaście rodzin, brud i dotkliwe ubóstwo - to obraz prawdziwej Kuby. Ludzie powiadają, że w Hawanie zapada się jeden dom dziennie. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, ale to, co zobaczyłem, upewniło mnie w przekonaniu, że co chwilę zapada się tu sufit, podłoga czy ściana. - Nie chciałem wyjechać do Stanów Zjednoczonych - mówi Manuel. - Uważam, że moje miejsce jest tu, w Hawanie. Chcę pisać i pokazywać ludziom, jak jest naprawdę. Chcę, by każdy wiedział, że nie jest tak, jak w kolorowych folderach. Castro sprzedał Kubę turystom za dolary, wpędzając ludzi w jeszcze większą nędzę niż przed rewolucją. Rodzina i znajomi Fidela przejmują wszystkie dochodowe przedsiębiorstwa na Kubie. Powoli, ale systematycznie Kuba staje się krajem quasi-kapitalistycznym. Wśród wielu oficjeli warto wspomnieć pułkownika Gaviote, ministra turystyki i prezesa dużej firmy w jednej osobie. Firmy, która do niedawna była jednym z większych przedsiębiorstw państwowych. Trwa swoisty bieg sztafetowy - kolejni zawodnicy przekazują sobie sprywatyzowane i dochodowe firmy. Według Raula Rivero Castanedy, dyrektora niezależnej agencji prasowej Cuba Press, oraz kilku innych dysydenckich dziennikarzy, z którymi rozmawiałem w Hawanie, w kubańskich więzieniach za poglądy polityczne zamknięto ponad 500 osób, jest wśród nich kilkunastu dziennikarzy. Najbardziej znani to autorzy listu do władz kubańskich, zatytułowanego "Ojczyzna należy do nas", wysłanego w lipcu 1997 r., w którym ostro krytykowali rząd. Cała czwórka została zatrzymana i aresztowana. Do dzisiaj przebywają w więzieniu Felix Antonio Bonne Carcasses, Rene Gomez Manzano, Vladimiro Roca Antuanez (notabene syn członka biura politycznego!) i Martha Beatriz Poque Cabello. Odsiadują "karę" bez aktu oskarżenia, bez wyroku. Kubańska policja polityczna specjalizuje się w zatrzymywaniu "niebezpiecznych" obywateli i przetrzymywaniu ich w więzieniach, nie starając się nawet stworzyć pozorów praworządności. Po prostu są więzieni tak długo, aż jakiś minister czy wysoko postawiony oficer nie zdecyduje się na zwolnienie więźnia. Wielu Kubańczyków nadal pozostaje w zakładach psychiatrycznych. Szacuje się, że ok. 200 osób przebywa na leczeniu zamkniętym z "rozpoznaniem" schizofrenii lub paranoi. Raul uważa, że teoretycznie może być aresztowany w każdej chwili, jednak dzisiaj - ze względu na stopniowe otwieranie się Kuby na świat i wzmożony ruch turystycz- ny - pozwala się działać opozycji w pewnych granicach. Policja przychodzi do niego zwykle o świcie. Rewidują mieszkanie i namawiają do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Cała rodzina Raula mieszka już na Florydzie. Kiedyś zabierali mu faksy, komputery, nawet maszynę do pisania. Teraz używa tylko telefonu. Organizuje w swoim mieszkaniu zebrania, na które przybywa wielu młodych ludzi z całego kraju. Drzwi ma zawsze otwarte. - Po co policja ma się dobijać i budzić sąsiadów - żartuje, bujając się w jednym z sześciu foteli na biegunach znajdujących się w salonie. - Chciałbym, aby było między nami większe porozumienie i współpraca - Raul podkreśla to, co przewija się w rozmowach z wieloma działaczami opozycyjnymi. - Dużo tracimy na rozbiciu, niezgodności i uleganiu wpływom różnych ugrupowań politycznych z USA. Zaproszenie papieża na Kubę było dla wielu dużym zaskoczeniem, zwłaszcza że katolicy stanowią wciąż ok. 40 proc. mieszkańców tego kraju. Sam naczelny wódz ogłosił swego czasu, że świąt Bożego Narodzenia nie będzie, bo Boga nie było i nie ma. Wraz z rozpadem ZSRR i całego bloku wschodniego upadły jednak wzorce socjalizmu. Castro nie mógł już w swoich wielogodzinnych przemówieniach nawiązywać do przewodniej roli Związku Radzieckiego i szczęśliwych proletariuszy. Wraz z przejęciem władzy przez Gorbaczowa skończyły się dotacje z Moskwy i załamał się eksport. Zabrakło nie tylko przewodniej idei, ale także pieniędzy i podstawowych towarów, których Kuba nie była w stanie kupować za dolary. Władze zmuszone zostały do otwarcia kraju dla turystów. Chcąc zmienić wizerunek Kuby w oczach świata, wystosowały także zaproszenie do Watykanu. To, że papieżem jest Polak, człowiek krytykujący komunizm, miało dla wielu podstawowe znaczenie. Zresztą przeciętny obywatel wie o naszym kraju zadziwiająco dużo i często podaje Polskę jako przykład godny naśladowania. Wielu niezależnych intelektualistów kubańskich uważa, że papieża zaproszono, by odwrócić uwagę Kubańczyków od stopniowego uwłaszczenia komunistycznej nomenklatury. W tym roku po raz pierwszy od wielu lat 25 grudnia był dniem wolnym od pracy, a we wszystkich urzędach, hotelach i na ulicach pojawiły się choinki z bombkami i światełkami. Jakby odgórnie zdecydowano, że wszyscy mogą się teraz "nawrócić". Opozycjoniści dostrzegają w tym prostą kalkulację: w zamian za nieco więcej swobody rządzącym łatwiej będzie "sprywatyzować" kraj. Brak porozumienia wśród kubańskich organizacji opozycyjnych tłumaczy się tym, że gdy nadejdzie dzień zmian, każdy będzie chciał być pierwszym i uprawnionym do udziału w nowej władzy. Największe ugrupowanie polityczne na emigracji - Kubańsko-Amerykańska Fundacja Narodowa (CANF - Cuban-American National Foundation) - skupiające byłych właścicieli ziemskich i biznesmenów, dawno już przygotowało ustawę reprywatyzacyjną i podział majątku. Pizza Hut i Burger King mają wydzielone parcele na terenie całego kraju. Nic więc dziwnego, że wielu Kubańczyków z obawą patrzy w stronę Florydy, pamiętając dyktatorskie rządy Batisty. To właśnie CANF jest za utrzymaniem, a nawet wzmocnieniem embarga, licząc, że przyspieszy to upadek komunistycznych władz. Tymczasem narzucone wiele lat temu przez rząd Stanów Zjednoczonych embargo nie dało spodziewanych rezultatów. Nie doprowadziło, a wielu uważa, że nigdy nie doprowadzi, do zmiany systemu na Kubie. Tracą na tym zwykli ludzie, popadając w nędzę, bez zahamowań sprzedając resztki godności i moralności za kilka dolarów. Mimo embarga i zakazu odwiedzania Kuby przez obywateli USA (chyba że mają oficjalne pozwolenie lub wiarygodną legitymację prasową), w 1998 r. na Kubę przyjechało ponad 100 tys. Amerykanów. Po wyjściu z samolotu wkładają do paszportu banknot dwudziestodolarowy, licząc, zresztą zupełnie słusznie, że oficer imigracyjny nie wbije im malutkiego stempla z gwiazdą, który może spowodować przykre konsekwencje po powrocie do domu. Kubańczycy nie ukrywają, że jednym z magnesów przyciągających turystów jest prostytucja. Dla wielu nie jest to sprawa moralności, lecz przeżycia. Młodzi ludzie - zarówno dziewczyny, jak i chłopcy - sprzedają się turystom, ale nie uważają tego za prostytucję. Mówi się, że po prostu "chodzą" z turystami. "Chodzą" kelnerki, nauczycielki, lekarze i uczniowie. Za normalną pensję od kilku już lat po prostu nie da się przeżyć. Są tylko cztery sposoby na przeżycie: trzeba mieć rodzinę lub znajomych w Stanach Zjednoczonych, być w bezpośredniej bliskości Fidela, oszukiwać lub kraść albo "chodzić" z turystami. Sytuacja na Kubie jest coraz powszechniej wykorzystywana przez różne biura turystyczne w Europie Zachodniej i Kanadzie. Całkiem jawnie reklamuje się "bezpośrednie, piękne i łatwe" dziewczyny jako podstawową atrakcję Kuby. Rząd w Hawanie zdaje się rozumieć sytuację, krytykując, a równocześnie popierając zaistniały stan rzeczy. W 1994 r. słynny kubański film "Fresa y Chocolate" "zalegalizował" homoseksualizm. Dzisiaj nikogo już nie dziwi widok podstarzałych yumo (biały turysta) w towarzystwie młodych Kubańczyków. Mimo iż ekipa Fidela nie popiera oficjalnie homoseksualizmu i prostytucji, tajemnicą poliszynela jest, że ponad połowa dochodu z turystyki pochodzi z seksturystyki.

Autor: Robert Alexander Gajdziński

http://www.wprost.pl/ar/2560/Dolar-albo-smierc/



Wyślij zaproszenie do