Temat: Poradnik podróżowania
Moje najdalsze wyprawy stopem, to Marsylia w 1997 r., Bazylea w 1999 r., Zagrzeb/Split w 2001 r. i Londyn w 2003 r. Zdecydowanie najłatwiej i najlepiej stopem jeździ mi sie po Francji. Francuzi są otwarci, bardzo sympatyczni i gościnni. Nie zdarzyło mi się jeszcze stać we Francji dłużej na stopa, niż godzinę.
Paweł Wierzbicki napisał, że ciężko mu się jeździło po Francji, jednak z tego co napisał, wynika, że robił podstawowy błąd. We Francji najłatwiej złapać stopa na autostradzie.
Na nacjonalki zjeżdżam tylko wtedy, kiedy już dojeżdżam do celu i muszę wjechać konkretnej miejscowości. Dopóki nie muszę, to trzymam się jak najdłużej autostrady. Parkingi przy francuskich autostradach są mniejsze i jest ich dużo, dużo mniej, niż np. w Niemczech. Najlepszym miejscem do złapania stopa we Francji jest "pejaż" - punkt poboru opłaty. I tu od razu ważna uwaga. Ruch pieszy na "pejażach" generalnie jest zabroniony i w sumie nie wolno tam łapać stopa, ale to najlepsze z możliwych miejsce. Żandarmeria może za to nawet aresztować, ale jest na to sposób.
Po znalezieniu się na "pejażu" pierwsze kroki trzeba skierować - jeśli takowy jest - do posterunku żandarmerii i zapytać o pozwolenie. Jeszcze mi sie nie zdarzyło, żeby mi jakiś żandarm odmówił. Oczywiście wskaże miejsce, niezbyt optymalne, ale jednak zawsze pozwoli. Jeśli nie ma żandarmerii, to idzie sie do pracownika "pejażu". To posuniecie jest o tyle genialne, ze jeśli poprosisz pracownika lub żandarma o pozwolenie, to nie tylko, że Ci pozwoli, to jeszcze sam będzie pytał kierowców, czy by Cię nie zabiorą. 2 razy mi sie zdarzyło, że stopa złapał mi żandarm, a raz pracownik "pejażu". Francuscy żandarmi bardzo lubią, kiedy się ich o coś pyta. Czują się wtedy szanowani i dowartościowani. Wszyscy boją się Żandarmerii we Francji. To jest ich taka nad-policja. Wielu ludzi mnie nimi straszyło, a okazuje się, że wystarczy nawiązać z nimi kontakt i od razu stają po Twojej stronie.
Poza tym Francja to kraj ultra-tyrystyczny. Francuzi bardzo szanują i cenią turystów, bo z nich żyją. I jeśli widzą, że ktoś przyjechał z drugiego końca Europy obejrzeć ich kraj, to są w stanie nadłożyć wiele kilometrów, żeby dowieść stopowicza na miejsce. Zdarzyło mi sie to kilka razy. Zdarzyło mi się, że Francuz zaprosił mnie do domu na obiad i w kilka godzin opowiedział mi wszystko o historii miasta, w którym mieszkał. Raz do Lyonu podwiózł mnie kibic Olempic Lyon, który pamiętał grę Jacka Bąka w tym klubie. Innym razem jechałem z kibicem koszykówki z Chalon, który pamiętał grę Hyżego i Pluty w klubie z tego miasta. W północno-wschodniej Francji, w okolicach Lille, Lens, Auxerre, czy Nancy i Metz bardzo często można trafić na Francuzów o polskich korzeniach, bo w tym regionie przed laty żyła liczna Polonia. Oni uwielbiają opowieści o Polsce i zapraszają do swoich domów, czasem nawet chcą wymieniać się adresami i pisać listy.
Jedyny problem dla tych, którzy nie znają francuskiego, to duża niechęć i znikoma znajomość angielskiego. Większość Francuzów czuje się obrażona faktem, że ktoś wolał uczyć się w szkole angielskiego, a nie francuskiego. Znany anglosaski kompleks Francuzów. Poza tym jeśli już trafi się jakiś Francuz, który trochę umie i chce rozmawiać po angielsku, to wymowa tego języka w ich wykonaniu jest niezrozumiała dla Polaka. Francuzi bardzo śmiesznie mówią po angielsku.
Stopem jeździłem po kilku krajach: Niemcy, Francja, Szwajcaria, Belgia, Holandia, Luksemburg, Anglia, Czechy, Słowacja, Węgry, Chorwacja, Słowenia. I nigdzie nie jeździło mi się tak dobrze, jak po Francji. Ale może wynikało to z tego, że po tym kraju jeździłem najczęściej.
Z mojego osobistego doświadczenia wynika, że katastrofalnie stopem jeździ sie po Anglii i Chorwacji. W obydwu tych krajach ustanowiłem swoje "czarne rekordy" jeśli chodzi o długość łapania stopa. Anglicy chyba nie tolerują autostopowania? Jeśli ktoś z Was ma inne doświadczenia z Anglikami, chętnie wysłucham. W każdym razie tylko raz podróżowałem po tym kraju stopem i nigdy więcej tego nie zrobię. Po prostu katastrofa.
Również tylko raz podróżowałem stopem po Chorwacji i również nigdy więcej tego nie powtórzę. W odróżnieniu od Węgier, po których jeździło mi się wyśmienicie - Węgrzy są niesamowicie gościnni - to w Chorwacji przeżyłem prawdziwą gehennę i wróciłem do Polski pociągiem. Generalnie po Niemczech też jeździłoby się bardzo ciężko, gdyby nie niezliczone tłumy Polaków na każdym parkingu i stacji benzynowej.
Chętnie poczytam o Waszych doświadczeniach o obserwacjach co do poszczególnych nacji i tradycji autostopowania. Nigdy nie zapomnę pewnego Czecha, którego poznałem na parkingu autostrady pod Frankfurtem nad Menem. Stał przy wyjeździe z parkingu z kartonem z napisem: AFRIKA! Zamieniłem z nim kilka zdań i twierdził, że już kilka razy dojechał do Afryki stopem i że zwiedził w ten sposób kilka afrykańskich krajów. Cóż, sporo mi jeszcze brakuje do owego Czecha. Mam także przyjaciela, którego 2 przyjaciółki pojechały stopem do Indii. Nie mogłem w to uwierzyć, dopóki nie zobaczyłem zdjęć z tej wyprawy. Pociągiem nie przejechały ani jednego kilometra. Przejechały przez tak ortodoksyjne kraje, jak Irak, Iran, Pakistan. Bardzo trudno w to uwierzyć, ale naprawdę tego dokonały. Jechały do Indii 1,5 miesiąca.