Marcin K.

Marcin K. życie z pasją

Temat: Szczyrzyc - małopolska - wioska indiańska

Magiczne miejsca!
W słowie magia zaklinamy często jakieś nadprzyrodzone zjawiska. Często jednak są to miejsca na pozór normalne, a jednak niepowtarzalne. W moim życiu takich miejsc jest przynajmniej kilkanaście. Wracam do nich gdy w natłoku codziennych spraw szarzeję. Czerpię z nich siłę do życia. Korzystam z każdej nadarzającej się okazji by ponownie je odwiedzić. Postanowiłem podzielić się tymi miejscami spróbować w słowach pokazać ich dobroczynny wpływ na moje życie.
WIOSKA INDIAŃSKA (SZCZYRZYC)
Kiedy pierwszy raz z okien busa, którym jechałem z Krakowa do Półrzeczek zobaczyłem tipi stojące pośród drzew pomyślałem sobie że jeszcze się nie obudziłem. Lecz to nie był sen. Postanowiłem poznać to miejsce, ludzi którzy rozstawili tipi w swoim ogrodzie. Pojechałem tam tj. do Szczyrzyca i przez chwilę zanim przekroczyłem bramę zastanawiałem się co mnie spotka. Co za szaleńcy mieszkają w tym pięknym magicznym miejscu. Gospodarzami okazali się otwarci i pełni ciepła ludzie Maciej i Lidia Włodarczyk, których dane było mi wtedy poznać. Oprowadzili mnie wtedy po wiosce opowiadając o poszczególnych konstrukcjach o historii plemienia Crow. To właśnie Ludzie Wrony, czy bardziej Dzieci Wielko-Dziobego Ptaka zafascynowały Włodarczyków.
Wioska ustawiona jest pośród pięknego sadu, w kręgu stoją Tipi, a góruje nad nimi Tiotipi. Stoi on w centralnym punkcie wioski. Może spokojnie pomieścić 50 osób. W nim w czasie deszczu zbierała się cała społeczność, to w nim także odbywały się śpiewy i tańce. Całość wioski dopełnia szałas potu, totemy i warlodge. Na moje pytanie „Po co Włodarczykom taka wioska? Maciej odpowiedział, ...by łamała ona wszelkie stereotypy o Indianach. - Dlatego tak ją urządziliśmy, by zwiedzający mogli dowiedzieć się wszystkiego o ich życiu, obrzędach, ceremoniach i wierzeniach. Dlatego też postawiliśmy manekiny, by ożywić ich wyobraźnie. Goszcząc w wiosce zobaczyłem , że Indianie nie byli dzikusami i brudasami. Co więcej, dowiedziałem się, że sami wymyślili saunę. Szałas potu, (indiańska nazwa tej przyjemności)
- Indianie używali szałasu zarówno do ceremonii religijnych jak i do zdrowej praktyki oczyszczania ciała.
Powstała wioska, ni to skansen, ni muzeum kultury Ameryki Północnej. Wszystkie konstrukcje były wykonywane tak jak to robili Indianie. Zero mistyfikacji.
Na koniec zaprosili mnie do multimedialnej stodoły na film o ruchu indianistycznym, a po filmie rozmawialiśmy o muzyce kolejnej pasji Maćka, poznałem instrumenty z całego świata, usłyszałem ich brzmienie. Oczarowany tym miejscem wracałem coraz częściej, czując za każdym razem coraz większą więź z ziemią, z otaczającą mnie przyrodą. Pamiętam gdy pierwszy raz przyjechałem tam konno, następnie wozem pionierskim. Pierwszą noc spędzoną w tipi. Noce przepełnione śpiewem, tańcem nieskrępowanym śmiechem. Opowieści o tym jak żyli dawniej indianie jak i normalne rozmowy przy ogniu. Pamiętam jak któregoś dnia bocian usiadł na totemie Wielko-Dziobego Ptaka.
Minęły prawie trzy lata od mojego pierwszego spotkania z wioską, z gospodarzami, którzy stali się moimi przyjaciółmi. W moim życiu pojawiły się kolejne indiańskie wątki, jak choćby ceremonia kręgu w Radykalnym Wybaczaniu. Muzyka - ta indiańska obudziła chęć poszukiwania i odkrycie, pięknego języka serca zaklętego w dźwięk, fletu indiańskiego, tybetańskiego, didjeridu, kalimby, gongów i wielu innych instrumentów. Wiem że wioska stała się cząstką zmian w mym życiu na drodze do poznawania siebie. serdecznie polecam
http://www.wioskaindianska.h.win.pl/