Temat: Bieda sięga tu dna a radość nieba...
A tu jest tekst artykułu z tygodnika Pani domu (dzisiejszego, nr łączony 29-30). Zapraszam do przeczytania...
Dobry duch Kingi czuwa nad Malaiką
11-letnia Malaika już nie będzie dźwigała ciężkich garów i żyła jak zwierzątko. Odzyskała wolność, chodzi do szkoły, a teraz przyjechała do Polski...
Biała kobieta i czarna dziewczynka. Jadą busem do Ghany, do rybackiej wioski Moree. Dziewczynka śmieje się i śpiewa. Śmieje się pierwszy raz od bardzo dawna. Nawet nie wie, jak długo trwała jej gehenna. Nie potrafi zliczyć tygodni, miesięcy, lat swojej niewoli.
Bo Malaika nie umie pisać, czytać. Nie wie nawet, ile ma lat. Nikt nie odnotował jej urodzenia, nikt za nią nie tęskni, nikt jej nie kocha. Nie ma rodziców, a babcia oddała ją za 150 dolarów. Zrobiła to, aby wyżywić liczną rodzinę. Tak kilkuletnia dziewczynka trafiła do Abidżanu na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Do jadłodajni, gdzie odtąd całymi dniami obierała warzywa, myła naczynia, nosiła na głowie pojemniki z wodą, zakupy. Zmorzona pracą ponad siły, późną nocą rozkładała na podwórku karton i zasypiała zwinięta w kłębek. Świątek, piątek, bez przerwy. Bez nadziei.
Któregoś dnia weszła do baru młoda biała kobieta. Wzięła dziewczynkę za rękę i wyprowadziła na słońce. „Jesteś wolna – powiedziała. – Zawiozę cię do twojej wioski, nakarmię, uszyję różową sukienkę, dam ci plecak, książki i poślę do szkoły. Nie bój się, będę nad tobą czuwać”. Dlatego Malaikę rozpiera szczęście.
Przytula się do białej kobiety i mówi: „Mamo!”. Nie wie jeszcze, że wkrótce okrutny los odbierze jej tę wytęsknioną, białą mamę. Za cztery tygodnie opuści ją na zawsze.
Biała kobieta też się cieszy. „Nie sądziłam, że mogę mieć wpływ na ludzkie losy. Bo życie Malaiki zmieniło się diametralnie z dnia na dzień. Teraz wiozę jedno szczęśliwe, uratowane dziecko do jego domu” – notuje w swoim pamiętniku. Nie przeczuwa, że będzie to ostatni jej dobry uczynek na tej ziemi.
Ta kobieta to znana podróżniczka, Kinga Choszcz. Już od roku jest w trasie – tym razem podróżuje samotnie po Afryce. Jak zwykle – autostopem i o wiele dalej niż prowadzą turystyczne szlaki. Jak zwykle tam, gdzie biednie, dziko – ale zawsze prawdziwie.
W swej podróży zatrzymuje się u spotkanych ludzi, mieszka z nimi, żyje ich życiem. Maroko, Mauretania, Mali, Burkina Faso, Niger, Gambia, Senegal, Gwinea, Sierra Leone, Liberia i wreszcie Wybrzeże Kości Słoniowej. „Bieda sięga tu dna, radość życia sięga nieba, a gościnność jest nieporównywalna” – donosiła w e-mailach do rodziny.
Przeraziło ją tylko jedno okrutne oblicze Afryki – handel dziećmi.
„Niektóre zwabione obietnicą płatnej pracy, inne kupione bezpośrednio od biednych, zadłużonych rodziców, jeszcze inne porwane wprost z ulicy. Nie dostają zapłaty, są rzadko karmione i często bite – pisała w pamiętniku.
– Miałam spontaniczny, być może szalony pomysł odnalezienia tego targu niewolników i kupienia tam najmizerniej wyglądającego dziecka i... no i nie wiem, co dalej dokładnie, w każdym razie postarałabym się jakoś, aby miało lepszą przyszłość”.
Wypytywała czarnoskórego mężczyznę, u którego mieszkała. Tak opisała tę rozmowę w pamiętniku: „Tak, jest tu targ dzieci. W Abidżanie możesz kupić wszystko – usłyszałam. – Zaprowadzisz mnie tam? Chcę kupić dziecko. – Nie ma sprawy. A co, masz plantację w Polsce? Chwilę zajęło mi wytłumaczenie, no bo jeśli nie na plantację, to po co mi dziecko... Ale kiedy pojął, zaczął rzucać ofertami:
– Chcesz, dam ci mojego chłopca. A ma dwójkę dzieci, każde z inną dziewczyną, obydwoje wychowuje rodzina jego mamy w Ghanie. – Albo możesz wziąć córkę mojej siostry, jeśli wolisz dziewczynkę. Jak chcesz niemowlę, mam znajomą prostytutkę. Będzie wolała sprzedać dziecko tobie. Bo ty nie utniesz mu głowy.
– O czym ty mówisz? – pytam, nie wierząc uszom. – Jak sprzeda komuś innemu, to utną mu pewnie głowę. Z główek dzieci robi się lekarstwa. Lekarstwa czarnej magii. Na wzbogacenie!”.
Malaikę dostrzegła w przydrożnym barze. Obserwowała filigranową, czarnoskórą dziewczynkę, która szorowała gary większe od niej. Jej oczy były przeraźliwie smutne. Była taka samotna, zrezygnowana. Kinga przystąpiła do handlu z właścicielką baru. Wolność Malaiki wyceniono na... 50 dolarów.
Kinga przez Internet poprosiła o pomoc. Jej amerykański przyjaciel Jason natychmiast przysyłał pieniądze i obiecał dalej wspierać rodzinę dziewczynki. Pierwszy krok został zrobiony, jedno dziecko uratowane. Na wyzwolenie czekały jeszcze tysiące. Kinga ruszała im na pomoc! Nie zdążyła...
Tysiące internautów z całego świata od wielu lat śledziło wędrówki Kingi i jej przyjaciela i ukochanego, Chopina, dookoła kuli ziemskiej. Nie była to zwyczajna podróż.
W wydanej wspólnie książce „Prowadził nas los” Kinga pisała: „Nie wyznaczaliśmy trasy, wybraliśmy tylko ogólny kierunek. Nie wczytywaliśmy się w przewodniki, naszymi przewodnikami byli kierowcy, którzy zabierali nas na stopa, ludzie spotkani na górskiej ścieżce, przypadkowo znalezione mapy... Pozwalaliśmy wydarzeniom po prostu się wydarzać, a drodze prowadzić nas przez nowe miejsca, kraje, przygody. Nie wiedzieliśmy wtedy, że zajmie nam to... pięć lat”.
Kinga wróciła do domu z wyprawy dookoła świata, ale nie potrafiła się już zatrzymać. Musiała „dotknąć” jeszcze Afryki, którą ominęła w swojej wędrówce przez świat.
Więc po krótkim odpoczynku znów spakowała plecak i stanęła, by czekać na stopa. Sama, bo Chopin chciał pomedytować w ośrodku buddyjskim koło Warszawy. Nie miała do niego o to najmniejszego żalu, bo wolność i realizacja własnych marzeń były nadrzędną wartością w jej życiu.
Nigdy nie wiesz, co przyjdzie pierwsze: kolejny dzień czy następne życie – mówi buddyjskie przysłowie. Kinga też tego nie wiedziała. Aż do czerwca zeszłego roku... Podczas podróży po Afryce Kingę dopadła malaria. Ta najgorsza odmiana – mózgowa. To ona zabrała Kingę w ostatnią, najdłuższą podróż. W Afryce żegnał ją jej ukochany Chopin. „W krótkim czasie udało mi się dotrzeć do Ghany i przytulić do Kingi... – wspominał potem w Internecie . – Któregoś ranka pani doktor zastąpiła mi drogę, powiedziała: Kindze już nie można pomóc... Ciężar przygniótł mnie, ból w sercu... Rozpacz... Pobiegłem na salę... Jej biedne, opuchnięte ciało... Proszę, by nie martwiła się tym, co zostawia. Wszystkie sprawy załatwię, podomykam. Najważniejsze dla niej są teraz spokój i zaufanie, że to, co teraz nastąpi, to kolejna podróż, a przecież podróże to Kingi specjalność... A potem... Ubrany w odświętne, afrykańskie wdzianko, płacząc, podpalam w wielu miejscach kremacyjny stos. To nasze ostatnie momenty z Kingą... Zbieramy prochy. Część tylko mieści się do urny. Resztę przyjmuje ocean. Kinga od źródeł dotarła do końca podróży... a może do jej pierwotnego początku...? Miałem ogromne szczęście móc być przy niej w tych ostatnich chwilach. Miałem ogromne szczęście móc dzielić z nią kawał wspólnego życia. Jestem jej bardzo wdzięczny, że ofiarowała mi swoją miłość, tak mimo wszystko... Mówi się, że ludzie, którzy są bardzo bliscy, przesiąkają sobą. Kiedy umarła Kinga, umarła też jakaś część mnie. Lecz za to jakaś część Kingi wciąż żyje... we mnie”.
Losy Kingi i małej Malaiki splotły się nierozerwalnie. Prochy Kingi zostały w afrykańskim oceanie. A Murzynka znad afrykańskiego oceanu zamieszkała w... mieszkaniu Kingi, w jej pokoju w Gdańsku.
Sprowadziła ją mama Kingi, Krystyna Choszcz. Na urnie w kształcie złotej piramidy z prochami córki Krystyna napisała: „Obiecuję ci kontynuować to, co zaczęłaś”. Dotrzymała słowa.
– Musiałam pojechać do Afryki
– mówi Krystyna. – Zobaczyć miejsca tak odległe, a zarazem tak bliskie i znajome, bo Kinga zostawiła tam swój wyraźny ślad. Znalazłam podwórko, w którym mieszkała. Wszyscy ją tam wspominają, na ścianie wisi jej fotografia, jej kolega Rasta, który odstąpił jej swój pokój, mówił mi ze łzami w oczach, że Kinga odmieniła jego życie na lepsze. Byłam w Moree, rybackiej miejscowości, gdzie mieszkała z babcią, siostrami, braćmi i kuzynami Malaika. Czekała na mnie. Rzuciła mi się na szyję. „Mama Kristina” – powiedziała. Gdy pokazałam zdjęcie Kingi, płakała. Pojechałyśmy do Akry, gdzie Kinga umarła. Na cmentarz, na którym została skremowana. Nad ocean, gdzie Chopin rozsypał prochy niemieszczące się w urnie. Malaika wbiegła do wody, tańczyła i śpiewała. Bo Afrykańczycy tańczą, gdy człowiek się rodzi i gdy umiera. Tak Malaika opłakała śmierć swojej białej mamy.
– Myślałam jak pomóc dzieciom z Moree. Ponad 2,5 tys. nie chodzi do szkoły. Zobaczyłam opłakany stan szkół, brak podręczników. Byłam w ministerstwie w Akrze. Obiecali dać mi ziemię w Moree, a ja wybuduję szkołę, założę bibliotekę i poślę wszystkie 7-latki do szkół. Jak to zrobię? Założyłam w tym celu fundację Freespirit. – Krystyna ma cichy głos, ale czuje się, że drzemie w niej żelazna wola, jak u córki. – Uda się! Kinga wyzwoliła energię miłości i współczucia dla bezbronnych, zniewolonych, pozbawionych miłości i perspektyw dzieci. Nic nie dzieje się bez powodu. Kinga miała taką misję na tej ziemi – otwierać oczy i umysły ludzi na to, co jest ważne.
– Kinga znów jest w podróży – mówi mama melodyjnie. – Wiemy, że czeka na nas po drugiej stronie. Teraz będzie się z nami komunikowała przez tysiące małych rzeczy... Gdy zobaczymy poruszającą się gwiazdkę na niebie, to może być ona, może znów zmienia stopa.
(materiał z tygodnika Pani domu, autorka Ewa Japał-Pac)
* * *
więcej o Kindze na stronie
http://www.kingafreespirit.pl/