Temat: klauzule zbójeckie
To ja może najpierw odkręcę to, co napisałam wcześniej, bo już jestem mądrzejsza :) Umowa z przeniesieniem praw jest owszem niekorzystna, bo definitywna, to znaczy sprzedajemy prawa i koniec (choć zdarza się dziwna forma hybrydowa z przeniesieniem praw na czas określony, po którym prawa wracają do nas). To tak jak sprzedać komuś rzeźbę - więcej jej nie zobaczymy.
Lepsza jest umowa licencyjna, w której tylko zezwalamy na korzystanie z utworu przez określony czas, typu 5-7 lat, a prawa zostają przy nas. To jest podobne do udostępniania np. programu komputerowego. Wtedy mamy prawo być w nocie copyright na przekład. Licencja może też być na czas nieokreślony, ale to nie znaczy, że jest na zawsze - można ją rozwiązać z rocznym wypowiedzeniem.
Co do terminu wypłaty: moim zdaniem termin typu miesiąc po przyjęciu tekstu jest ok, bo to jest konkretne - tłumacz przecież może się spóźnić, trudno więc sztywno określać datę. Po złożeniu wydawca ma określony czas na przyjęcie (typu 14-30 dni), a potem kolejne np. 30 dni na wypłatę - wszystko jest jasne. Nie zgadzałabym się za to na wypłatę po wydaniu, ponieważ możemy wtedy czekać np. dwa lata, jeśli książka się spóźni. Ewentualnie można się zgodzić z zastrzeżeniem, że po wydaniu, ale nie później niż do określonego terminu.
Jedną z najczęstszych klauzul niezgodnych z prawem autorskim jest zapis o tym, że jeśli wydawca wypłacił zaliczkę poniżej 25%, a potem nie przyjął utworu z powodu usterek, to tłumacz musi tę zaliczkę zwrócić. To jest sprzeczne z art. 55.1 prawa autorskiego, zgodnie z którym zaliczka w takim przypadku zostaje przy nas. Tracimy ją za to, jeśli tekstu nie dostarczymy albo spóźnimy się skandalicznie.
Inna niefajna klauzula to zapis o tym, że tłumacz upoważnia wydawcę do wykonywania w jego imieniu osobistych praw autorskich. To jest zgodne z prawem, praw osobistych nie można zbyć, ale można właśnie upoważnić wydawcę, tylko że wtedy nie mamy już nic do gadania w sprawie poprawek w tekście, brzmienia tytułu, a nawet podpisania tekstu naszym nazwiskiem. Absolutnie więc nie należy się na to zgadzać.
Nie zgadzałabym się też na umowę typu niewielka zaliczka niezależna od objętości, bez honorarium podstawowego, a za to iluzoryczne tantiemy od sprzedaży - może się okazać, że zostaliśmy tylko z tą marną zaliczką w garści.
Ech, długo by wyliczać :(