Temat: TO SIĘ NIE MIEŚCI W GŁOWIE!!!!!
Ewa Andrychiewicz:
od jakiegos czasu widze wklejane linki z opisami sk.............
Bo człowiek chce to z siebie wyrzucić... a wkleja tu wśród ludzi pomagającym zwierzakom bo inni to ani patrzeć ani słuchać nie chcą.
Dziś zanlazłam artukuł w internecie o znęcaniu się nad pasami... połamane, skatowane psy a jeden to miał 23 śruty w głowie...
I ciągle zadaję sobie pytanie dlaczego?
Dlaczego Ci ludzie katują psy?
Dlaczego kary za znęcanie się nad zwierzętami są takie małe?
Co można zrobic aby to zjawisko ograniczyć?
... ja nie wiem... myślę i myślę i nie wiem co mogę zrobić....
Pieskie życie, pieska śmierć
Kawowo umaszczona kupka psiego nieszczęścia trafiła do przychodni dla zwierząt w czwartek. Mieszaniec z wyraźną dominantą bulteriera najwyraźniej starł się z innym psem – i został pokąsany tak dotkliwie, że w ranach obu tylnich łap wyraźnie widać było kości udowe.
– Porażający przypadek, ale bynajmniej nie odosobniony – ocenia David Grant, kierujący na północnych przedmieściach Londynu szpitalikiem Harmsworth Memorial Hospital, utrzymywanym z funduszy Królewskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami (Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals, RSPCA). – Pracuję jako weterynarz od ponad 40 lat, ale nigdy nie spotykałem się z tyloma przykładami ludzkiego okrucieństwa bądź obojętności.
Dr Grant w ostatnich latach miał okazję dowiedzieć się niejednego o ludzkich obyczajach. Kiedy przechodzi przez „salę rekonwalescentów”, wąskim chodnikiem między tuzinami boksów, z każdego podnosi się na niego smutne spojrzenie doświadczonego życiem psa. W ogromnej większości są to „mieszańce bojowe”, bulteriery krzyżowane z większymi i cięższymi rasami, by przychówek o nafaszerowanej klatce piersiowej i masywnych łapach należycie nobilitował właściciela. – Ten został ciężko pobity przez własnego właściciela – rozpoczyna beznamiętną prezentację szef Harmsworth Hospital. – Ten został niemal zagłodzony, ale i tak najbliższy był śmierci z odwodnienia. Ten po kolejnej walce z innym psem był tak poraniony, że posiadaczowi już nie opłacało się go ratować. A ten został po prostu przywiązany do ogrodzenia i pozostawiony sam sobie, gdy tylko przestał się nadawać na skutecznego reproduktora.
Nikomu nie życzę wędrówki tym krętym korytarzykiem w małej przychodni. Na początku marca, wobec powszechnego wzburzenia na wieść o „psach-wyznacznikach statusu”, rząd JKM zapowiedział nowelizację ustawy o niebezpiecznych rasach psów (Dangerous Dogs Act) i zgłoszenie propozycji nowelizacji ustawy, w myśl której właściciele psów byliby ustawowo zmuszeni do opłacania ubezpieczenia za swoich podopiecznych.
Dr Grant jednak nie sądzi, by działania te zdały się na wiele – lub przynajmniej, by w istotny sposób zmieniły los rosnącej liczby „psów-nośników statusu”, hodowanych w Wielkiej Brytanii z myślą o zysku, ochronie lub walce. Z rezygnacją patrzy, jak jedna z pielęgniarek pomaga wyjść z boksu odwodnionemu, wyniszczonemu psu. Mimo że już od miesiąca korzysta z dobrodziejstw szpitalnego wiktu, psi weteran ledwie stoi na nogach: przez półprzezroczystą, cienką skórę można policzyć wszystkie kręgi grzbietu. – Właściciel przywiózł go tu i powiedział, że pies od miesiąca nie chce jeść. Kiedy postawiliśmy przed tym maluchem pełną miskę, literalnie pochłonął ją w ciągu kilkunastu sekund – wspomina dr Grant. – Jakie ustawy, jakie przepisy o ubezpieczeniu mogą wychować człowieka, który na zimno głodzi swojego psa?
Lata niewesołej praktyki pozwalają doktorowi Grantowi, który niedawno ukończył 65 lat, na nakreślenie swego rodzaju „portretu zbiorowego” osób traktujących swoje psy w okrutny lub wyniszczający sposób. – Najczęściej są to młodzi, słabo wykształceni mężczyźni z ubogich, najczęściej rozbitych rodzin, mieszkający na podupadających osiedlach komunalnych, najczęściej powiązani z lokalnym gangiem, zaangażowani w handel narkotykami lub inne przestępstwa tego typu. Żyją poza prawem i nie spodziewają się niczego dobrego od świata. Nie posiadają żadnego statusu społecznego, w oczach świata zewnętrznego są nikim – usiłują więc „stać się kimś” za sprawą swoich psów. Wiele z tych zwierząt bierze udział w nielegalnych walkach. – Codziennie trafia do nas dwóch lub trzech „czworonożnych gladiatorów” – opowiada Grant. Wczoraj do przychodni trafiło ich trzech, dziś w poczekalni natknąć się można na dwóch młodych ludzi, których psy mają postrzępione uszy, karki i pyski.
– Zakazywanie hodowli jakiejkolwiek rasy mija się z celem – zauważa doktor Grant, kwestionując jedną z recept, które naiwni obrońcy praw zwierząt uważają za idealne rozwiązanie. – Młodzi sięgną po prostu po inne rasy lub ich mieszanki i po dwóch czy trzech pokoleniach hodowli wsobnej dochowają się morderczych mieszańców. Zresztą zarówno bulterier, jak i mastiff, to szlachetne rasy, idealni towarzysze domowego ogniska – na opinię, jaka je otacza, ciężko pracowali ich właściciele.
Większość właścicieli psów potencjalnie agresywnych ras spędza niemało czasu na drażnieniu, prowokowaniu bądź wręcz torturowaniu swoich psów, chcąc wywołać w nich trwale agresywne postawy. Szczują je na inne psy lub prowokują do szczękościsku i zawieszają z kijem w zębach w nadziei na umocnienie mięśni szczęk. Walki toczą się często między psami, których właściciele należą do rywalizujących gangów, nieraz ofiarą „maszynek do zabijania” padają jednak najniewinniejsi w świecie rodzinni ulubieńcy, wędrujący na spacer ze swoim panem. – Nie ma tygodnia, żeby nie trafili do nas zapłakani właściciele psa, który został zaatakowany i ciężko pogryziony przez bulteriera lub amstaffa, podjudzonych do tego z kolei przez swoich panów – relacjonuje Grant.
Zdaniem wielu osób, psy ras bojowych sprawdzają się na niebezpiecznych osiedlach; wielu mieszkających tam rodziców zachęca swoje dzieci – szczególnie córki – by nie wychodziły nigdzie dalej na spacer bez psa przy nodze. W ten sposób jednak spirala przemocy się nakręca – tym bardziej, że policja obserwuje, że osoby zajmujące się rozbojem ulicznym chętniej „posługują się” w roli straszaka psem niż nożem, w przekonaniu, że użycie tego drugiego pociąga za sobą surowszy wyrok. Psy, które noszą takie imiona jak Morderca (Killer), Terror czy Chaos, niejednokrotnie atakują przechodniów na ulicach i w parkach miejskich.
To nie okazjonalna obserwacja: statystyki nie podnoszą na duchu. Dwie trzecie skarg, jakie otrzymuje RSPCA, dotyczy używania przez nastolatków i młodych mężczyzn psów w charakterze „broni zaczepnej”. Ministerstwo Sprawiedliwości zauważa ze swojej strony, że liczba właścicieli psów skazanych za poranienie przez ich podopiecznych osób i psów postronnych tylko w latach 2003-2007 wzrosła przeszło o połowę. Tylko w Londynie w ciągu ostatniego roku na mocy ustawy o niebezpiecznych rasach psów skonfiskowano właścicielom blisko tysiąc zwierząt (w roku 2003 – 43); a przecież problem nie ogranicza się tylko do Londynu.
Zarazem jednak trzeba pamiętać, że „kto psem wojuje, od psa ginie”, a zwierzę, używane na co dzień jako swoista „broń zaczepna”, często pada ofiarą obrony lub kontrataku przy użyciu innych narzędzi. Weterynarze w szpitalu w Harmsworth wspominają niedawny przypadek psa poranionego śrutem; tylko ze skóry głowy udało mu się usunąć 23 śruciny. Psy padają ofiarą gazu łzawiącego, sznurów, maczet; najokrutniej, w sposób, który przechodzi ludzkie pojęcie, postępują z nimi jednak ich dawni właściciele. Wybuch gniewu sprowokować może właściwie wszystko: to, że pies nie jest tak silny, groźny i wytrzymały, na jakiego się zapowiadał; że nie daje sobie rady na zaimprowizowanej arenie; że ze strachu przed kolejnym biciem nie trzyma moczu w mieszkaniu (w tym ostatnim przypadku najłatwiej o „błędne koło” przemocy); albo po prostu dlatego, że właściciel nie ma lepszego pomysłu na rozładowanie swojej wściekłości.
Do szpitaliku w Harmsworth trafiały już psy - ofiary sztyletowania, polewane wrzątkiem, psy, na których skórze gaszono papierosy, oraz – to ostatnie zdarza się najczęściej – kopano je, łamiąc im kości. Cały szpital do dziś wspomina trzymiesięcznego szczeniaka (krzyżówkę bulteriera z jedną z mniej znanych ras), który błąkał się po ulicach ze złamaną silnym kopniakiem żuchwą. Podczas prześwietlenia okazało się, że złamaną ma również nogę i kilka żeber. – Trzymiesięczny szczeniak doświadczył co najmniej kilku przypadków bicia z siłą, od której pękają kości – diagnozuje dr Grant. – Daje to wiele do myślenia o właścicielach tych stworzeń. W niektórych wypadkach byli z pewnością po prostu pijani lub odurzeni narkotykami w stopniu wykluczającym jakąkolwiek poczytalność. Wielu jednak dopuszcza się tortur na trzeźwo: nie rozumieją, na czym polega okrucieństwo, nie uważają swoich czynów za okrutne bądź nie przeszkadza im to.
Zdaniem lekarza, wielu młodych ludzi – nieraz również kobiety – decydują się na posiadanie psa chcąc, by coś w ich życiu zależało od nich bez reszty, w sposób całkowity. To dlatego, jego zdaniem, tak wiele psów agresywnych ras chodzi bez smyczy. – Właściciele chcą się w ten sposób pokazać. Są przekonani, że wystarczy, iż pstrykną palcami, a pies pospieszy do nich i będzie wykonywał wszystkie ich rozkazy. Tak się oczywiście nie dzieje – nie pozostawia złudzeń kynolog.
Doktor Grant zdaje sobie sprawę z różnic, zarówno psychologicznych, jak społecznych, między ludźmi, którym marzą się „psy budzące respekt” a tymi, którzy chcieliby mieć „psy modne”. Pierwsi mają ochotę kontrolować i rodzić strach, drudzy przede wszystkim chcą się pokazać. Jednym i drugim brakuje jednak elementarnej empatii, w związku z czym nie mają pojęcia, jak opiekować się czymś, a tym bardziej – „kimś” – przekonuje. – Zwierzęta w ich rękach są głodzone lub w najlepszym razie – karmione w niewłaściwy sposób, chorują w sytuacji, gdy nikt nie zajmuje się ich leczeniem, kiedy zaś nowa zabawka znudzi się właścicielom, trafia na ulicę – podsumowuje lekarz. Co więcej, niemal każda próba podjęcia działań przeciw nieodpowiedzialnym właścicielom pociąga za sobą fatalne, uderzające w same psy, skutki uboczne.
dalszy ciąg artykułu
http://pies.onet.pl/43345,19,24,pieskie_zycie__pieska_...
zdjęcia z walk psów
http://fakty.interia.pl/galerie/galeria/walki-psow/zdj...
Psy hodowane do walk w Polsce - hodowla zlikwidowana
http://szczecin.gazeta.pl/szczecin/1,34939,5493387.html