konto usunięte
Temat: Sąd nad psem. Sara i kara - rzecz o "groźnych" rasach...
Sąd nad psem. Sara i karaTomasz Kwaśniewski
2005-10-10, ostatnia aktualizacja 2005-10-07 00:00
pjok: Natychmiast uśpić bez żadnych obserwacji. s1: To nie psy
są winne, tylko ludzie. obcokrajowiec: To bandyci i mordercy, tak
samo jak ich właściciele. Ania: Niestety, to prawda, te psy są
skrzywione psychicznie i do końca swojego życia będą
niebezpieczne. Im już nie można inaczej pomóc... Maciek: Ciebie
trzeba uśpić! Tam, gdzie nie można znaleźć winowajcy, to od
razu psy!!! (z forum dyskusyjnego portalu Gazeta.pl)
Bullet
Czyn:
Pogryzienie. 10 września 2005 roku Bullet (trzyletni mieszaniec
amstaffa) napadł na Zofię Bąk, 49-letnią mieszkankę Otwocka.
- Usłyszałam ujadanie i wyszłam do ogrodu. Zobaczyłam dwa obce
psy. Piły wodę. Krzyknęłam na nie i uciekły. Kiedy szłam
zamknąć furtkę, wróciły. Jeden z nich rzucił się na mnie i
wbił mi zęby w ramię. Drugi doskoczył do uda - opowiada Zofia
Bąk. Kobietę uratowali sąsiedzi, którzy polali psy wodą.
Karetka zawiozła panią Zofię do szpitala. Lekarz zarządził
kilkudniową obserwację.
Oskarżenie:
Z ustawy o ochronie zwierząt: "Uśmiercanie zwierząt może być
uzasadnione (...) nadmierną agresywnością, powodującą
bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia lub życia ludzkiego".
Obrona:
Izabela Działak, szefowa schroniska w Celestynowie: - To było tak:
na początku września przywieziono nam psy ze zlikwidowanej przez
Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami nielegalnej hodowli psów
trenowanych do walki. Wszystkie powinny trafić do pojedynczych
boksów, ale niestety nie miałam takich i zwierzęta musiały być
razem. Jedna z suk była szczególnie atakowana przez inne.
Krzysztof S., pracownik schroniska i właściciel Bulleta, nie
mógł na to patrzeć i uprosił mnie, żebym pozwoliła mu zabrać
ją do domu. Zgodziłam się, zwłaszcza że suka miała cieczkę, a
ja mam 1620 psów w schronisku. Zabroniłam tylko spuszczać ją ze
smyczy. No i stało się. Strasznie tego żałuję.
Krzysztof S., dwadzieścia parę lat, tatuaże na ramionach w
kształcie oficerskich pagonów: - Musiały się zerwać. Bullet
poleciał za suką. Piły wodę, a ta pani na nich wyskoczyła. Z
tego, co słyszałem, miała kij. Suka się rzuciła pierwsza. Potem
Bullet. Pewnie jej bronił. Nie ma innego wytłumaczenia.
Życiorys:
- Bulleta miałem od małego - opowiada Krzysztof S. - Na wersalce
spał. Z moim rocznym dzieckiem się bawił. Dzieci na podwórku za
uszy go targały. Nawet z innymi psami się nie gryzł. No, chyba
że tamte zaczęły. Bo on jest taki jak inne, tyle że silniejszy,
większy.
Obserwacja:
Bullet przebywa w schronisku w Celestynowie w zakratowanym boksie o
powierzchni metr na metr. Od słońca i deszczu chroni go tektura
ułożona na dachu boksu.
Lekarze obserwują, czy nie zdradza objawów agresji.
Pracownica schroniska: - Ten Bullet to widać, że był cacany i
kochany. Taki pieszczoszek miły. Jak trafił do klatki, to przez
pierwszy dzień nic nie jadł i tylko patrzył, jakby o litość
prosił. Nie chciałabym być tego dnia w schronisku, gdy Bullet
pójdzie na uśpienie.
- A suka? - pytam.
- Ona jest inna. Jakby bardziej mrukliwa, ciągle poddenerwowana.
Niby rękę liże, ale człowiek cały czas jest spięty. Niepewny.
Wyrok:
Oczekuje.
Śledztwo trwa.
- O być albo nie być tych psów zadecyduje powiatowy lekarz
weterynarii. To do niego należy decyzja o uśpieniu - mówi Hanna
Tyboń, szefowa otwockiej prokuratury.
- Jeżeli stwierdzimy, że jest agresywny, zostanie uśpiony.
Najprawdopodobniej jest, skoro pogryzł kobietę - mówi Grzegorz
Kurkowski, powiatowy lekarz weterynarii.
Kara dla właściciela:
Krzysztofowi S. prokuratura postawiła zarzut nieumyślnego
spowodowania obrażeń ciała poprzez niezachowanie środków
ostrożności wymaganych przy trzymaniu psa. Grozi mu za to kara do
roku więzienia. W ramach dozoru policyjnego raz w tygodniu zgłasza
się do komendy w Otwocku.
Prokuratura sprawdza też, jaką rolę w tej sprawie odegrała
dyrektor schroniska.
- Ustalamy, czy miała prawo wydać psa pielęgniarzowi, czy
rzeczywiście nie miała warunków, żeby trzymać go w schronisku,
i czy pielęgniarz mógł zapewnić psu odpowiednie warunki we
własnym domu - mówi Hanna Tyboń, szefowa prokuratury w Otwocku.
Rudek, Black, Arni i 48 innych
Czyn:
Uczestnictwo w walkach psów.
Na przełomie sierpnia i września inspektorzy Towarzystwa Opieki
nad Zwierzętami zlikwidowali w Otwocku hodowlę psów trenowanych
do walki. Uwolnili 51 psów, głównie mieszańców amstaffa.
Oskarżenie:
Krystyna Sroczyńska, prezes specjalistycznego przytuliska Emir: -
Szansę na resocjalizację mają tylko szczenięta do 16. tygodnia.
W przypadku dorosłych zabieg jest z góry skazany na niepowodzenie.
W każdej chwili mogą się odezwać traumy z przeszłości. Jedynym
humanitarnym wyjściem jest uśpienie.
Obrona:
Bogdan Różański, wiceprzewodniczący Klubu Terierów Typu Bull: -
Psy hodowane do walki bardzo trudno od-uczyć tego, do czego były
trenowane, i dlatego przeważnie nie nadają się do adopcji. Jednak
nie można ich od razu skazywać na niebyt, bo każdy przypadek jest
indywidualny.
Diana Malinowska, inspektor TOZ-u: - Za los tych psów
odpowiedzialny jest człowiek i dlatego powinny mieć dożywocie w
schronisku. No i proszę pamiętać, że pies jest zwierzęciem,
które się uczy, i tak jak może uczyć się złego, tak może i
dobrego. Amstaffy dorastają późno, mniej więcej koło trzeciego
roku życia, i do tego czasu można je kształtować. Trzeba tylko
chcieć.
Wanda Dejnarowicz, szefowa schroniska Na Paluchu: - Myślę, że
przed tymi psami jest długa droga, ale mam nadzieję, że kiedyś
będą mogły trafić do adopcji. Amstaffy i bulteriery lubią
samotność. To nie są psy z gruntu niedobre, niebezpieczne. Sama
mam bulteriera ze schroniska. Śpi ze mną, po głowie mi chodzi.
Wcielenie łagodności. A mam też 15-letniego jamnika, któremu jak
coś się nie podoba, to mnie gryzie.
Życiorys:
- Gdy je znaleźliśmy, były bez wody i bez jedzenia. Przywiązane
wielkimi łańcuchami wbetonowanymi w ziemię, stały przy
prowizorycznych budach skleconych z byle czego. Większość z nich
manifestowała syndrom psa maltretowanego. Jak się nad nimi
nachylaliśmy, to się kuliły i próbowały się chować. Głaskane
zaczynały się cieszyć. Gdyby miały ogony, pewnie by nimi
merdały [psom hodowanym do walki odcina się ogony i uszy - red.].
Kilka było agresywnych. Ale nie więcej niż siedem. Warczały,
pokazywały kły, chciały gryźć - opowiada Diana Malinowska,
inspektor Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Obserwacja:
27 psów trafiło do Przytuliska przy Instytucie Parazytologii w
Łomnej (jeden od razu został uśpiony - miał gronkowca, uraz
miednicy i nie był w stanie chodzić).
18 (w tym cztery szczeniaki) umieszczono w schronisku w
Celestynowie,
3 - w Milanówku, 3 - Na Paluchu.
- Imion im nie nadawałam, bo pewnie i tak wszystkie poza
szczeniakami zostaną zabite - Izabella Działak, szefowa schroniska
w Celestynowie, ociera łzy i wystawia referencje. - Psy są
spokojne, do ludzi dobre. Tylko z kijem nie warto podchodzić, bo
się denerwują. Suki są miłe, wesołe i lekko pobudzone. Moim
zdaniem hodowano je do rozmnażania, nie do walki.
No, ale to wszystko mylne jest, bo one do ludzi fantastyczne, a do
innych zwierząt straszne.
I ja już sama nie wiem, co dla nich lepsze: igła czy dożywocie w
klatce. Bo widzi pan, jakie one tu warunki mają (smród, boks metr
na metr, klepisko). A jeszcze kosztują. 20 złotych dziennie.
Wanda Dejnarowicz, dyrektor schroniska Na Paluchu, swoich nowych
podopiecznych kolejno nazwała: Rudek, Black i Arni: - Są łagodne,
sympatyczne, pełne energii. Lekko nadpobudliwe.
Wyrok:
Oczekują.
Śledztwo trwa
Andrzej Szaciłło, prezydent Otwocka: - To ja zdecydowałem o
odebraniu psów właścicielom i w tej chwili są one własnością
gminy. Zgodzę się na eutanazję, jeśli nie będzie innego
wyjścia.
Grzegorz Kurkowski, powiatowy lekarz weterynarii: - Zgodnie z
ustawą o ochronie zwierząt po wyroku w sprawie właścicieli sąd
zdecyduje o przepadku zwierząt na rzecz organizacji charytatywnej,
w tym przypadku TOZ-u. Ten powiadomi powiatowego lekarza
weterynarii, czyli mnie, o tym, że wszedł w posiadanie zwierząt,
i zleci ich badanie. Jeżeli uznam, że psy są agresywne i
stanowią zagrożenie, zostaną uśpione. Jeśli zdecyduję, że
nadają się do adopcji, oddam je TOZ-owi, a on umieści zwierzęta
w schronisku.
Kara dla właściciela:
Tomaszowi S. i Markowi S., właścicielom hodowli psów
przeznaczonych do walki, prokurator zarzuca:
- znęcanie się nad zwierzętami (z art. 35 ustawy o ochronie
zwierząt). Kara do roku pozbawienia wolności;
- narażenie człowieka na niebezpieczeństwo utraty życia lub
bezpośredniego uszczerbku na zdrowiu (z art. 160 par. 1 kodeksu
karnego). Kara do trzech lat pozbawienia wolności.
Sara
Czyn:
Zabójstwo. 9 sierpnia 2005 o godz. 10.30 Sara, czteroletnia suka
rasy amstaff, zagryzła swoją panią, 15-letnią Elę.
Dramat rozegrał się w mieszkaniu przy ul. Małej na Pradze
Północ. Ela rano zadzwoniła do koleżanki, 18-letniej Żanety.
Powiedziała, że źle się czuje. Żaneta przyszła jej pomóc. Ela
zemdlała, Żaneta próbowała ją ocucić, kilkakrotnie uderzając
w policzki. Wtedy na Żanetę skoczył pies. Dziewczyna odgoniła
zwierzę i uciekła do pokoju. Wtedy pies rzucił się na Elę. Po
kilku godzinach od tragedii na Małą przyjechali pracownicy ze
schroniska Na Paluchu. Weszli do mieszkania uzbrojeni w specjalne
narzędzia do obezwładniania agresywnych zwierząt. Nie były
potrzebne. Zwierzę zostało wyprowadzone na smyczy, nawet bez
kagańca. Jedna z krewnych dziewczynki, szlochając, krzyczała: -
Zabijcie tego psa, zabijcie go! - relacjonował zdarzenie stołeczny
dodatek "Gazety Wyborczej".
Oskarżenie:
Prokurator Hubert Podolak: - Nie wiemy dokładnie, co się stało,
bo nikt nie widział momentu, gdy pies rzucił się na dziewczynkę.
Prawdopodobnie na początku ciągnął ją za włosy. Świadek,
który zawiadomił policję, twierdzi, że widział psa wczepionego
w gardło.
Obrona:
Wanda Dejnarowicz, szefowa schroniska Na Paluchu: - Jak ją
zobaczyłam, to miałam wrażenie, że jest ogłuszona. Wkoło
biegali fotoreporterzy, błyskały flesze, ktoś krzyczał "pies
morderca". Posłusznie dała się wyprowadzić z klatki i założyć
obrożę. Pamiętam, że nie miała na sobie kropli krwi, a
przecież przegryzła tętnicę i nikt jej przed przywiezieniem do
nas nie mył. To było dziwne.
Andrzej Beuth, naczelnik wydziału ds. zwierząt w Biurze Ochrony
Środowiska Urzędu Miasta Stołecznego Warszawa i lekarz
weterynarii zajmujący się m.in. psychologią zwierząt: -
Widziałem Sarę, znam sprawę i myślę, że tu będzie trudno o
dobrą decyzję. Z punktu widzenia psychologii zwierząt są dwa
wytłumaczenia tego, co się stało. Pierwsze jest proste: Sara
miała atak agresji. Drugie jest bardziej skomplikowane. Psy
instynktownie ratują nienaturalnie zachowujących się członków
swojego stada. Z punktu widzenia Sary Ela zachowywała się dziwnie
- dziewczynka zemdlała. Jest więc możliwość, że pies chciał
pomóc. Najpierw ciągnął ją za włosy, dopiero potem skoczył do
gardła - takim chwytem suki przenoszą szczeniaki. Zresztą podobny
scenariusz zdarzył się ostatnio w Krakowie, dziewczynka miała
atak padaczki, a pies skręcił jej kark. Problem w tym, że nigdy
nie będziemy wiedzieć, jak naprawdę było.
Życiorys:
- Była jak członek rodziny. Rozpieszczana, karmiona czekoladkami,
nazywana "kotkiem".
Spała w jednym łóżku z 15-letnią Elą. Na spacery wychodziła
bez kagańca. Nie okazywała agresji w stosunku do ludzi. Tylko koty
goniła i czasem miała zatargi z psami - prokurator Hubert Podolak
zdaje relacje ze swojego śledztwa.
- Zdarzało się, że była agresywna. Szczególnie w sytuacjach,
gdy ktoś okazywał skrajne emocje: krzyczał lub płakał - mówią
sąsiedzi.
Obserwacja:
9 sierpnia 2005 Sara trafiła na 15-
-dniową obserwację do schroniska Na Paluchu.
Wanda Dejnarowicz, szefowa schroniska, założyła wtedy specjalny
dziennik:
9 sierpnia: O godz.15 dała założyć sobie obrożę i została
odprowadzona do boksu. Przyjazna i lekko wystraszona. Nie chciała
jeść i pić. Przytula się do ręki.
10 sierpnia: Bardzo żywo reaguje na mój widok. Macha ogonem,
przytula się do krat. Jest głaskana i chętnie poddaje się tym
zabiegom.
11 sierpnia: Mam wrażenie, jakby na kogoś czekała.
12 sierpnia: Bardzo się cieszy na mój widok. Przytuliła się do
ręki i nie chciała puścić, ale nie warczała. Przestraszyłam
się i zaszeleściłam herbatnikiem, który miałam w kieszeni.
Puściła.
13 sierpnia: Radosny pisk. Wyraźnie potrzebuje kontaktu z
człowiekiem.
14 sierpnia: Po raz pierwszy ma bezpośredni kontakt ze swoim
opiekunem. Macha ogonem.
15 sierpnia: Je bardzo łagodnie i delikatnie. Najbardziej lubi
pokarm podawany z ręki.
17 sierpnia: Jest chętna do zabawy.
18 sierpnia: Przytula się i liże rękę.
19 sierpnia: Jest bardzo smutna, gdy odchodzi się od klatki.
Pomrukuje i pojękuje.
24 sierpnia: Pozytywnie przeszła obserwację pod kątem
wścieklizny. Dodatkowo nasz weterynarz dr Krzysztof Bonicki
stwierdził na piśmie, że pies nie wykazuje objawów agresji.
25 sierpnia: Sara została zaszczepiona i zaczęła spacery.
Wychodzi w kagańcu i dla bezpieczeństwa zapięta na dwie smycze.
Na łące chętnie bawi się piłeczką. Nie reaguje na komendy
"siadaj" i "waruj".
Wyrok:
Oczekuje. Zapadnie w tym tygodniu.
30 sierpnia właściciele Sary zrzekli się praw do suki na rzecz
schroniska.
Prokurator Podolak twierdzi, że rodzina nie ma pretensji do psa. Po
prostu nie chce jej widzieć, bo suka przypominałaby im o stracie
dziecka. Dwa dni później Podolak zamknął sprawę i
poinformował, że o losie psa zdecyduje powiatowy lekarz
weterynarii.
19 września Andrzej Majcher, powiatowy lekarz weterynarii,
odwiedził Sarę.
- Powiedział, że idzie na urlop i jak wróci w połowie
października, podejmie decyzję - mówi szefowa schroniska. - Ale
ja czuję, że ona już zapadła. Zresztą jest presja. Znów
czytałam w jakiejś gazecie, że Sarę trzeba uśpić, bo raz, że
morderczyni, dwa, że żyje na koszt schroniska. Ale to jest tylko
10 złotych dziennie.
Kara dla właściciela:
Właściciel Sary i ojciec zagryzionej przez nią Eli obecnie
przebywa w więzieniu. Odsiaduje wyrok niezwiązany ze sprawą.
Fleks
Czyn:
Pogryzienie dyrektorki schroniska.
- Zaraz po tym, jak podpisałam papiery, w których właściciel
zrzeka się psa na rzecz schroniska, zobaczyłam, jak mój pracownik
beztrosko przywiązuje go do drzewa. Schyliłam się, żeby
założyć mu kaganiec, i... pies skoczył mi do gardła. Z
poważnymi obrażeniami trafiłam do szpitala. To był jedyny raz,
gdy zostałam zaatakowana przez zwierzę - opowiada Wanda
Dejnarowicz, dyrektor schroniska Na Paluchu. To było 10 czerwca
2004.
Oskarżenie:
Nie zostało wniesione przez poszkodowaną.
Obrona:
Wanda Dejnarowicz: - Na Paluchu jestem od dwóch lat i w tym czasie
uśpiliśmy tylko jedno zwierzę: psa, u którego stwierdziliśmy
psychozę maniakalno-depresyjną. Bo, proszę pana, jeśli pies nie
jest chory, to za jego agresję i strach odpowiedzialny jest
człowiek. Ten, który go bił, głodził, maltretował.
Życiorys:
O Fleksie wiadomo, że ma mniej więcej cztery lata i były
właściciel trenował go do obrony przed ludźmi, a gdy przestał
sobie z nim radzić, oddał go do schroniska. Pies ma sierść
szarego koloru, średni wzrost, smukłe, ale mocno umięśnione
ciało oraz wielkie i silne łapy z mocno rozczapierzonymi pazurami.
Jak u strusia.
Obserwacja:
Fleks został zaszczepiony przeciw wściekliźnie, wykastrowany i
trafił do specjalnej dwudzielnej klatki. Opiekun, który ją
sprząta, może zamknąć psa w jednej komorze i w tym czasie
sprzątać drugą. W podobnych klatkach trzyma się dzikie
zwierzęta w zoo.
- Socjalizacja i kastracja to jedyny sposób na to, by wpłynąć na
charakter agresywnego psa. Wyniki kastracji widoczne są po okresie
mniej więcej dwóch lat - mówi Andrzej Beuth, lekarz weterynarii
zajmujący się m.in. psychologią zwierząt.
- Po Fleksie już widać efekty. Kiedyś jak się wściekał, to
skakał pod sufit. Dziś jest łagodniejszy i spokojniejszy, ale i
tak wciąż bardzo niebezpieczny - opiniuje Wanda Dejnarowicz.
Wyrok:
Dożywocie w klatce.
- Wątpię, by kiedykolwiek mógł trafić do adopcji - uważa
szefowa schroniska.
Kara dla właściciela:
Brak właściciela.
Szarik
Czyn:
W połowie września pogryzł człowieka. Rozpoznany przez
świadków zdarzenia, złapany przez straż miejską został
odstawiony do schroniska i poddany obserwacji.
Oskarżenie:
Nie zostało wniesione.
Obrona:
- Często się zdarza, że właściciel porzuca psa po tym, jak ten
pogryzie człowieka - mówi Wanda Dejnarowicz, dyrektor schroniska
Na Paluchu. - W ten sposób ludzie unikają odpowiedzialności.
Żeby temu zapobiec, od 1 lipca czipujemy psy. Czip to taki psi
dowód osobisty. Dzięki niemu wiemy, ile pies ma lat, co się z nim
działo i kto jest jego właścicielem. Gdyby wszystkie psy miały
czipy, właściciele musieliby o nie dbać, bo inaczej to oni, a nie
ich pod-opieczni, ponosiliby konsekwencje. Był nawet projekt
ustawy, która wprowadzała obowiązkowe czipowanie i rejestrowanie
psów oraz badania psychologiczne właścicieli psów ras
agresywnych, ale zawetował ją prezydent Kwaśniewski.
Życiorys:
Nieznany. Ogromny kaukaz, wiek - około dwóch lat. Bezpański.
Obserwacja:
Spokojny, nie sprawia kłopotów. Łagodny jak baranek.
Wyrok:
Dożywocie lub adopcja.
Jeśli pozytywnie przejdzie obserwację pod kątem wścieklizny, to
zostanie zaszczepiony, wykastrowany i oddany do adopcji.
Kara dla właściciela:
Uniknął odpowiedzialności, porzucając psa.
Burki dwa
Czyn:
Zabójstwo. 28 stycznia 2005 w Janówku dwa wilkowate kundle
należące do Kazimierza Z. zagryzły jego sąsiadkę 66-letnią
Barbarę G.
Było ok. 16.30, gdy Barbara G. wybrała się na spacer polną
drogą. Nagle z jednej z posesji wybiegły dwa psy i zaatakowały.
Gryzły po całym ciele, rozszarpały ubranie. Większy z nich,
wielkości owczarka niemieckiego, wygryzł ogromny kawałek łydki.
Krzyki kobiety usłyszał jej mąż. Kiedy wybiegł na zewnątrz,
psy stały nad drgającym ciałem. Wrócił do domu po syna i razem
udało im się je odgonić. Ciężko pogryziona kobieta trafiła do
szpitala. Dwie godziny później zmarła - pisaliśmy wtedy w
stołecznym dodatku "Gazety Wyborczej".
Oskarżenie:
Wnuk Barbary G.: - Tu jest wieś. Tu nikt nic nie powie, bo ludzie
muszą w zgodzie żyć. Ale prawda jest taka, że te psy zawsze
były niebezpieczne. Atakowały! Gryzły!
Obrona:
Sąsiad I: - Musiała pójść szukać swojego psa. Znalazła go, a
tamte się na niego rzuciły. Zaczęła go bronić i wtedy one
skoczyły na nią. Tak to na mój chłopski rozum było.
Kazimierz Z., właściciel psów (32 lata, rolnik, żona i małe
dziecko): - Do dziś nie mam pojęcia, dlaczego psy zaatakowały.
Spokojne były. No i znały tę kobietę. Przychodziła do żony
firanki szyć, bo krawcową była. Pamiętam, jak sąsiad krzyczy,
że moje ją zagryzły, a one obok mnie stoją i patrzą sobie jak
gdyby nigdy nic. Uwierzyć w to nie mogłem. Śladu krwi nie
miały.
Życiorys:
Kazimierz Z., właściciel psów: - Od małego je miałem. Spokojne
do ludzi, agresywne tylko do zwierząt. Czasem aż się dziwiłem,
jak na widok innego psa szaleją na łańcuchu.
Sąsiad II: - To były psy jak psy. Zwyczajne burki.
Weterynarz Cezary Witaszczyk: - To były normalne, zwykłe wiejskie
psy. Tyle że młode i silne.
Obserwacja:
Prokurator Marek Nowak: - Psy potraktowano jako dowód rzeczowy.
Zabito je, żeby przeprowadzić sekcję i ustalić, czy to one
rzeczywiście zagryzły Barbarę G. Nie mieliśmy takiej pewności.
Dr Cezary Witaszczyk z Serocka: - Ściągnięto mnie, bo tylko ja
byłem wtedy w pracy. To był piątek wieczór. Przyjechałem do
Janówka, no i powstał problem natury prawnej: bo z jednej strony
psy powinny być poddane 15-dniowej obserwacji pod kątem
wścieklizny, a z drugiej prokuratura potrzebowała dowodu na to,
że to one zagryzły kobietę. Sprawa była gardłowa, bo pies trawi
dwie godziny. Nie było już czasu na płukanie żołądka, a przy
podejrzeniu wścieklizny nie można robić krwawych operacji.
Prokurator nakazał uśpienie, więc wkłułem się do opłucnej i
po pięciu sekundach psy były martwe. Potem zrobiłem sekcję.
W raporcie z sekcji dr Witaszczyk napisał: "w treści żołądkowej
jednego z psów znaleziono fragment tkanki ludzkiej. Treść
żołądkową zabezpieczono".
Wyrok:
Śmierć przez uśpienie.
Kara dla właściciela:
Kazimierzowi Z. za nieumyślne spowodowanie śmierci grozi kara do
pięciu lat pozbawienia wolności.
- I pomyśleć, że to wszystko z odruchu serca się wzięło. Bo
wtedy strasznie zimno było. Szedłem napalić w kominie i przy
okazji psy z łańcucha spuściłem, żeby sobie pobiegały, żeby
się rozgrzały - mówi ciężko Kazimierz Z., a kot ociera mu się
o nogi. - Już nigdy psów nie będę miał. Strasznie to się
zdarzyło. I teraz ta sprawa przed sądem. Jak pomyślę, że mnie
wsadzą do więzienia, to aż strach mnie bierze.
* Współpraca Karolina Kowalska
Źródło: Duży Format