Temat: Chodź do mnie :)
Ten tekst powstał w 2000 roku tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Teraz mój Syn ma 12 lat i właśnie wraca z harcerskiego biwaku.
Próby "naciągactwa" wciąż są jego silną stroną ;) Ale jest świadom wyborów jakich dokonuje w życiu, które niezbyt laskawie się z nim obchodzi.
- Mamo, kup mi taki samochond dobze – prosi mój czterolatek oglądając reklamę telewizyjną.
Na ekranie telewizora widać efektowny samochodzik z możliwością ustawiania trasy jazdy. Czerwona karoseria, dynamiczna linia, no i ta możliwość programowania - są w stanie skusić każdego faceta.
Nie wiem co odpowiedzieć. Z jednej strony chciałoby się gwiazdkę z nieba dać dziecku, z drugiej zaś diabli wiedzą ile toto kosztuje. Pewnie majątek. Milczę więc wymijająco. Ale dzieciak nie daje za wygraną.
- Mamo pjosę kup mi takie autko. Bajdzo chciałbym je mieć, mamo. Błagam cię...
- Synku ... – zaczynam, ale właściwie nie wiem co powiedzieć. – Przemyślę sprawę – kończę, a jest nad czym myśleć.
Nie chodzi tu tylko o tę bajońską, dla przeciętnego zjadacza chleba, sumę, ale i o cały proces wychowania dziecka. Jeśli kupię autko za - bagatela – sześćdziesiąt kilka złotych (odrobiłam lekcje - byłam w sklepie dowiedzieć się o cenę i obejrzeć sobie to cacko) - spełnię marzenie swego dziecka, dam mu radość, wiarę w moc sprawczą rodziców lub Świętego Mikołaja, dam mu solidną zabawkę, która nie powinna rozlecieć się na pierwszych metrach jazdy, a nauczy przewidywania wydarzeń, planowania, rozwinie wyobraźnię przestrzenną i abstrakcyjne myślenie dziecka.
Z drugiej strony, czy nie rozpuszczę dzieciaka dając mu to o co tylko poprosi. Czasem może lepiej nie spełnić marzenia. Nie zawsze był grzeczny, może wytłumaczyć mu, że nie zasłużył, a może zasłonić się brakiem pieniędzy, pokazać, że są na świecie rzeczy, na które nas nie stać. Może nauczy to go szanować posiadane przedmioty.
Chociaż... Nie jest niszczycielem zabawek, chyba, że są wyjątkowo tandetnie wykonane i rozlatują się na skutek normalnej eksploatacji. A z innej strony - mały poddawany w ostatnich dniach nieprzyjemnym badaniom lekarskim – może jednak zasłużył sobie na tak wspaniały prezent.
To chyba częste przemyślenia rodziców.
Wracając jednak do marzeń. Skąd biorą się one dzieciom?
To marzenie wykreowała reklama. Bardzo agresywna w przedświątecznym okresie. Częsta. Naprawdę kusząca. Pokazująca inne dziecko, które JUŻ TO MA, już się tym bawi.
I teraz problem zasadniczy : czy pozwolić dziecku na poddanie się presji reklamy? Czy pozwolić mu chcieć posiadać reklamowane towary?
Jeśli tak, to mamy wielką szansę wychować kolejnego konsumenta. Ale cokolwiek bym nie zrobiła - moje dziecko będzie i JEST konsumentem. Taki jest już ten świat. I nie jest w mojej mocy go zmienić.
Mogę walczyć przez odpowiednie wychowanie by syn nie dał się sterroryzować reklamie.
Tylko jak, skoro w oczach dziecka sama nie potrafię jej się oprzeć? Bo czy my – dorośli - nie wyglądamy na sterroryzowanych? Kupujemy różne produkty, które widać w reklamach – proszki, kawę, margarynę, słodkości - między innymi dla dzieci, pieluszki, podpaski, środki czystości, produkty spożywcze i inne rzeczy bez których trudno się obejść w gospodarstwie domowym, a które znane są dziecku z telewizyjnego ekranu.
Jak dziecko może odebrać odmowę realizacji jego marzenia, jeśli rodzice spełniają tyle swoich. Przecież opakowania od powyższych towarów widoczne są w domu na każdym kroku.
Jak dziecko – zwłaszcza małe – ma pojąć różnicę wartości między samochodem, a czekoladką skoro obydwie rzeczy są reklamowane w ten sam nęcący sposób. I obydwóch tak samo serdecznie pragnie. Reklama porusza emocje dziecka. Cena i pieniądze są dla malucha taką samą abstrakcją jak dla nas np.budżet państwa na rok 2000 lub malarstwo Kandyjskiego. A może i większą. Dla nas zaś emocje dziecka stanowią tajemnicę, której często nawet nie próbujemy odkryć.
Maleńkie dziecko zwraca uwagę na powtarzające się sekwencje – uwielbia słuchać tych samych wierszyków, piosenek, opowiadań o tych samych obrazkach – do znudzenia. Osoby zajmujące się maluchami wiedzą o tym doskonale. Reklama to dla maleństwa – mówię tu o kilkunastomiesięcznych dzieciach – właśnie taki krótki, powtarzalna bajka. W domach, gdzie żyje się przy włączonym telewizorze reklama zwraca uwagę dziecka - maleństwo zmierza w kierunku odbiornika i z wielkim zainteresowaniem patrzy, słucha. Tak reklama bierze udział w procesie wychowywania dziecka. Czyż nie?
Bądź co bądź sami łapiemy się na wędkę reklamy. „Jestem tego warta” – mówię sobie i kupuję tusz do rzęs za sporą sumkę. I wszystko jest w porządku. Mam tusz – dorabiam sobie urodę, pieniądze przecież zarobiłam - czasem mogę sobie pozwolić na szaleństwo.
Dziecko swoich pieniędzy nie ma, jest całkowicie zależne od nas. Może tylko prosić. Im bardziej prosi, tym bardziej pragnie danej rzeczy. To taka samonakręcająca się maszynka.
Przypomnijmy sobie jak prosiliśmy rodziców o coś co nam się szalenie podobało, a oni z jakichś powodów nie kupowali nam tego. Spróbujmy być znów - przez chwilę – dzieciakiem, przypomnijmy sobie własne uczucia. Może one pomogą nam znaleźć rozwiązanie.
Patrząc na sprawę z jeszcze innej strony trzeba zauważyć dwie rzeczy. Po pierwsze nasze pokolenie nie ma własnych doświadczeń z reklamą. Nie widzieliśmy jak nasi rodzice chronili nas przed jej wpływem, więc nie mamy wzorca do naśladowania. Po drugie dziecko potrafi jak nikt inny wykorzystać precedens. Jeśli ulegniemy jego namowom raz, będziemy mieli potężne kłopoty. Z wiekiem potrzeby juniora mogą wzrastać, a argument, że wszyscy w przedszkolu, szkole mają „a ja nie” może stać się sztandarowym argumentem wymiennym z „bo mnie nie kochasz”.
Nie chcę tego!
Może wobec tego odpowiem sobie na pytanie czego chcę.
Chcę, aby moje dziecko umiało oprzeć się pokusie, ocenić stopień przydatności towaru, odróżnić chłam od rzeczy wartościowych, umiało nie poddawać się modom, a przez to potrafiło zachować swoją indywidualność.
O! O to chodzi! O indywidualność, o świadomość swojego odrębnego „ja”. Z tą świadomością można dokonywać WYBORU. Tan umiejętność może być najważniejsza w świecie jaki czeka nasze dzieci. Nic tak naprawdę o nim nie wiemy – bo jest przyszłością, ale możemy pewne sprawy przewidzieć. Podejmowanie wyboru – czyli rezygnacja z jednych rzeczy na rzecz innych to będzie jedyna skuteczna broń przeciwko niebezpieczeństwom potopu konsumpcyjnego jaki nas już spotkał i jaki nas jeszcze czeka.
Nie wiem jeszcze czy kupię ten wymarzony „samochond”, ale wiem jak pokierować rozmową o nim z moim synkiem.