Temat: Kinezjologia edukacyjna/integracja...
Marzena J.:
jednak pomimo tego terapia czaszkowo-krzyzowa wydaje się być dobrym wyborem dla dzieci z zaburzeniami przetwarzania sensorycznego.
No i teraz musi paść nieśmiertelne pytanie o dowody, że
a) w ogóle jakkolwiek na cokolwiek wpływa
b) w szczególności o efektywność terapeutyczną w zaburzeniach SI
c) jest jakkolwiek teoretycznie uzasadniona (nawet wstępnie).
Nie wiedziałem co to za wynalazek, wiec trochę pogooglałem. No i co tu mamy? ZERO jakiegokolwiek potwierdzenia wpływu i skuteczności + założenia teoretyczne jawnie magiczne, np. mikroruchy czaszki (jak ktoś widział jak wygląda chirurgia twarzowo-czaszkowa to zrozumie bez tłumaczenia), tudzież "rytmy mózgu" (które jak nic akurat potrafimy dokładnie zmierzyć, zobrazować i to run-time) - chyba że odbywają się na płaszczyźnie astralnej :]
Niesamowite jest to, że dziecko potrafi zasnąć podczas takich zajęć!
Mój prywatny syn #2 urodził się z kręczem. Zanim trafił na rehabilitację robiliśmy wszystko co teoretycznie było zalecane (ale w ramach terapii, a nie samodzielnie). Gdy dostał sie w ręce rehabilitanta pracującego w prawdziwym ośrodku miał już płaską czaszkę z jednej strony i lekko zdeformowane rysy twarzy (miał 3 mies.), nie wspominając oczywiście o kwestiach motorycznych. Pan zrobił swoje: za pomocą dziwnych ruchów, przyciśnięć, naciągnięć itp. w kilkanaście krótkich sesji usunął temat w niebyt zupełnie (wszystko wróciło do normy po kilku miesiącach). Ale nie było w tym żadnej magii tylko po prostu
* wiedza (tak, ta zła akademicka wiedza - pan po AWF),
* fachowe techniki diagnostyczne (bez wyczuwania aury i ustawiania przodków),
* udowodnione empirycznie techniki rehabilitacji,
* doświadczenie (jak się później dowiedziałem to w ogóle był wybitny spec, zaprawiony na niwie poważnych zaburzeń genetycznych i wad rozwojowych),
Ale oprócz "magii" efektów zadziwiło mnie szczególnie zachowanie mojego synka: wielki nieznajomy facet ewidentnie robił mu coś czasami lekko bolesnego, a w każdym razie wymuszającego inne niż domyśle ułożenie, ruchy - ogólnie "cisnął". A młody na początku się bał (zresztą głównie tłumu dzieci i hałasu, bo bok była sala w której był jakieś grupowe zajęcia sportowe), ale za trzecim razem się uspokoił, a za 4 zasnął. I tak ogólnie przesypiał, albo wodził sennym wzrokiem resztę zajęć - polegających na niecałkiem delikatnych zabiegach.
Czego to dowodzi? Niczego. No właśnie. Żeby ocenić prawdopodobieństwo zaśnięcia dziecka, musisz wiedzieć jaki jest rozkład zasypiania w ogóle (np. też w innych procedurach), a to dopiero początek - bo jeszcze musisz wskazać, że to w ogóle jakkolwiek się łączy z działaniem terapeutycznym,
Piszesz dalej "słyszałam o obserwacjach", "widziałam dzieci wyciszone" (jak mój młody - też był, zupełnie nie wiem czemu) itp. To wszystko niestety jest
anegdotyczne (i dobrze, że wspominasz, że to nie jest dowód).
Gdy popatrzyć na dane z procedur kontrolujących efekty
* niespecyficzne (np. wyciszenie po zmęczeniu jest mało zaskakujące, tak samo jak zadowolenie z ruchu którego się nie ma - ja to ze swoimi dziećmi osiągam tłukąc się poduszkami)
* placebo i błędy poznawcze (np. rodzice oceniający zajęcia za które płacą z natury będą "widzieć" ich skuteczność)
* spontaniczne wyleczenia/fluktuacje + oczywiście - co często pomijane - wzięte z powietrza diagnozy (każdy umie uleczyć chorobę której nie było)
... to co mamy? Zero.
Jeśli się mylę i przegapiłem jakieś wyniki, to chętnie je zobaczę.