Temat: Programy pomocy prawnej - co sądzicie?
Jest wiele dobrych pomysłów które przestają być dobre gdy się je realizuje :-)
Znałam kiedyś firmę consultingową, w której na stronie internetowej klient przechodził testowo serię pytań o dotacje unijne (etap bezpłatny), które wstępnie go kwalifikowały. Później umawiał się na spotkanie z konsultantem i nadal na etapie bezpłatnym określał zapotrzebowanie klienta i wyceniał realizację wniosku. Idea była nawet szlachetna - klient płacił w przeważającej części za sukces, a opłata wstępna była swojego rodzaju zaliczką. Stosunkowo niska opłata wstępna (około 300 - 1000 zł) w proporcji do dużej opłaty za sukces pozwalała klientowi wierzyć, że jego wniosek ma duże szanse.
No ale konsultant dostawał premię od ilości pozyskanych klientów. Efektem stało się kilkadziesiąt poprawnych formalnie wniosków z których tylko kilka uzyskało przyznane dotacje (i od początku tylko tych kilka miało realne na te dotacje szanse). Pozostałych kilkudziesięciu klientów straciło pieniądze wierząc opcjonalnie: a)że system przyznawania dotacji unijnych jest niesprawiedliwy i krzywdzący, b) że konsultanci to świnie i naciągacze.
Przyponę także instytucję doradców inwestycyjnych (konsultantów bankowych d.s. funduszy inwestycyjnych).
Jak to się ma do przedstawionego problemu? Otóż bezwględnie wierzę we wszelkie uczelniane bezpłatne poradnie, porady "pro bono" w które każdy z odpowiedzialnych społecznie prawników powinien się angażować, tak samo jak wierzę w tańsze usługi świadczone przez małe kancelarie czy nawet jednoosobowych prawników.
Na razie jednak w w tzw. masowe porady prawne wierzę średnio. Chodzi mi o to, że żadna firma nie jest instytucją dobroczynną i musi zarabiać. Ktoś tam musi ponieść nakłady na prawniczy call center, na konsultantów, stronę internetową - więc prawniczy call center będzie musiał mieć określoną moc przerobową na godzinę. A już wiem, że pewnych rzeczy nie da się załatwić i dobrze i w godzinę :-)
Niech weryfikuje rynek, to jest jasne i jestem za wolnością wyboru pomiędzy "jajkami z homologacją" a wyrobem jajkopodobnym. Ale troszkę boję się, że potem ktoś, kto na własnej skórze doświadczył tej rynkowej weryfikacji, bo miły pan w słuchawce naobiecywała mu złotych gór, albo zapomniał o tym, że w prawie obowiązują terminy, będzie pluł za mną na ulicy jako za reprezentantką zawodu z którym miał się okazję nieprzyjemnie zetknąć :-)
Ale - jak już powiedziałam - to już kwestia nie idei, ale sposobu jej realizacji. Jeżeli będzie się dało zrobić i dużo, i tanio, i dobrze - jestem całkowicie za :-)