Adam K. Technik ekonomista
Temat: O problemach w pracy
Szanowni czytelnicy kwartalnika „epi”.Jestem jego czytelnikiem od pierwszego numeru.
Do tej pory nie udało mi się przeczytać artykułu o problemach jakie dotykają osoby chore na padaczkę w pracy.
Zebrałem się więc na odwagę i napisałem coś o swoich doświadczeniach.
Jestem technikiem ekonomistą, mam ponad 50 lat, rozpoznaną już 37lat temu padaczkę, a za sobą 27 letni staż pracy.
Od pięciu lat jestem na rencie.
Pracowałem przez cały czas w przemyśle cukierniczym w dwu zakładach, w tzw. Normalnym niespełna dwa lata, resztę w zakładzie pracy chronionej.
Praca w zakładzie „normalnym” dla niespełna dwudziestolatka była niezbyt interesująca, polegała na przekładaniu akt w archiwum.
Do czasu gdy nie ujawniła się moja choroba byłem traktowany jak wszyscy pozostali pracownicy.
Atak grand-mal w pracy zmienił podejście do mojej osoby lekarzy zakładowych, jak mi się wydaje nie przygotowanych do leczenia padaczki (oczywiście byli to interniści).
Zaczęli stawiać moim bezpośrednim przełożonym warunki dotyczące przygotowania specjalnego stanowiska pracy dla mnie twierdząc, że ich niespełnienie spowoduje nie przedłużenie ważności mojego badania kontrolnego.
Moja praca nie miała żadnego związku z produkcją, kontaktem z jakimkolwiek urządzeniem niosącym zagrożenie życia w przypadku ataku padaczki.
Praca biurowa jak sama nazwa wskazuje jest wykonywana przy biurku.
Atak padaczki może w tej sytuacji przynieść takie same urazy dla chorego jak np. Przy jedzeniu śniadania w domu.
Moi przełożeni zdawali sobie z tego sprawę, ale lekarze byli nieugięci w swych decyzjach.
Osoby z którymi dane mi było pracować po wyjaśnieniu przeze mnie jak postępować w sytuacji ataku padaczki przestali się mnie bać.
Odnosiłem wrażenie, że do czasu tej rozmowy byli przerażeni samą wiadomością o przypadłości współpracownika.
Inni pracownicy patrzyli na mnie z dużym zakłopotaniem i zdziwieniem.
Musiałem im udowadniać, że nie mam garbu i po przejściu ataku mogę wykonywać swa pracę bez uszczerbku dla niej.
Lekarze byli jednak nie ugięci
Znalazłem sobie firmę o podobnym profilu a będącą zakładem pracy chronionej czyli zatrudniającym inwalidów.
Wtedy uważałem trudno jeśli nie mogę pracować w „normalnym” zakładzie będę pracował w zpch.
Napewno tam lepiej rozumieją inwalidów i moja choroba nikogo tam nie będzie dziwić.
Nic bardziej mylnego.
Byłem raczej pierwszym pracownikiem z tą przypadłością, a był to rok 1973 i nikt nie wiedział jak postępować w przypadku ataku.
Pracę swą rozpocząłem od biura na jednym z wydziałów produkcyjnych.
Z początku nie szło mi najlepiej ale z upływem czasu dawałem sobie radę.
Pracowałem w nim ok. Roku.
Potem nie wiem czy w uznaniu mojej pracy czy z chęci udowodnienia zwierzchnikom mojej nieprzydatności, kierownictwo powierzyło mi stanowisko brygadzisty czyli kierowanie grupą ok. 20 osób i tak pozostało na 24lata.
Grupa osób której pracę przyszło mi organizować to w przeważającej liczbie, ludzie z rożnego rodzaju dolegliwościami psychicznymi.
Ja na początku pełnienia moich obowiązków nic nie wiedziałem o ich dolegliwościach, a oni o moich.<BR>
nbsp; nbsp; nbsp; nbsp; Szukając właściwego sposobu postępowania z „podwładnymi”, liczyłem na pomoc przełożonych, której zresztą nie otrzymałem.
Widać uważali oni, niech sobie radzi sam, może problemy jakie ma zniechęcą go do pracy.
Praca moja musiała jednak zadawalać zwierzchników gdyż po jakimś czasie powierzono mi dodatkowo funkcję prowadzącego maszyny pakującej i dodatkowy zespół w ilości 10 osób.
Praca ta odbywała się w systemie zmianowym.
Druga zmiana nie miała opieki medycznej dopiero po kilku latach zapewniono opiekę pielęgniarki.
Pracownicy i brygadziści z nielicznymi wyjątkami po poznaniu mojej choroby odnosili się do niej z rezerwą acz życzliwie.
Inaczej działo się ze zwierzchnikami i służbą zdrowia.
Lekarze zakładowi nie ułatwiali mi życia za wszelką cenę chcąc przekonać do przejścia na rentę.
Wiedząc, że przebywanie w domu może pogorszyć mój stan psychiczny broniłem się jak długo się dało.
Nie mogłem sobie wyobrazić aby w końcu w zakładzie zatrudniającym inwalidów nie zdawano sobie sprawy jaką rolę dla nich spełnia praca.
Praca to najlepszy sposób na rehabilitację zarówno psychiczną, społeczną.
I społeczną.
Szukano cały czas powodu aby mnie się pozbyć.
Zmusiło mnie to do ukrywania prawdy o ilości i ciężkości ataków.
Chęć pracy i bycia wśród ludzi była silniejsza niż wydanie się prawdy o mojej chorobie.
Stan mojego zdrowia pogorszył się tak, że zacząłem intensywnie poszukiwać pomocy.
Znalazłem ją w klinice neurologii i epileptologii centrum medycznego kształcenia podyplomowego warszawskiego szpitala akademii medycznej im. W Orłowskiego kierowanej przez pana profesora Jerzego Majkowskiego.
Nie uprzedzając nikogo w pracy załatwiłem sobie konsultacje w klinice, w której zatrzymano mnie na kilka dni.<BR>
nbsp; nbsp; nbsp; nbs; Nieobecność moja była tak długa, że wymagała decyzji lekarza zakładowego.
O dopuszczeniu do pracy, w karcie wypisowej nie było nic co pozwalałoby na decyzję odmowną.
Informacja o hospitalizacji wzbudziła w moim odbiorze w lekarzu zakładowym radość.
Znalazł się powód aby bez większych kłopotów można byłoby mnie zwolnić.
Gdy jednak odpowiedziałem negatywnie, na pytanie czy zawiozło mnie tam pogotowie mina mu zrzedła.
Nie powiem sprawiło mi to radość.
Nadgorliwa pielęgniarka zapisała mnie bez mojej wiedzy na wizytę do lekarza neurologa.
Wezwany byłem do niego znienacka, lekarz pytając co mi dolega usłyszał, że nic.
Powiedziałem że niedawno wypisano mnie z kliniki epileptologii.
Zażyczył sobie przedstawienia karty wypisowej, którą otrzymał
Na następnej wizycie.
Zapis w karcie brzmiał „nie podawać żadnych leków”, czytając go lekarz bardzo się zdenerwował wręcz wzbudziło to w nim niezadowolenie.
Ktoś odważył się za niego decydować o losie jak mu się wydawało jego pacjenta.
W karcie lekarskiej zakładowej służby zdrowia miałem wpisane leki jakie dawno temu zostały mi zaordynowane, gdy tymczasem brałem je nieregularnie bo nie przynosiły oczekiwanego złagodzenia choroby.
Przez lekarzy leki te były przepisywane automatycznie, prosiłem o nie dla uprawdopodobnienia kuracji.
Nigdy nie pytano jak się czuję, kiedy był ostatni atak, zupełnie ich to nie interesowało.
Wychodzono widać z założenia, że przychodzę po leki dla kontynuacji leczenia.
Nie próbowano zaproponować mi żadnych badań kontrolnych, aby ocenić skuteczność leczenia.
Ukrywałem ataki bo bałem się że zostanę zwolniony z pracy, aż do czasu gdy stan zdrowia zmusił mnie wizyty w klinice.
W zakładzie który zatrudniał inwalidów i miał ich rehabilitować, zamiast pomocy szukano powodu aby mnie zwolnić rozwiązując problem chorego pracownika, z którym nie wiedziano co począć.
W końcu jednak z przyczyn zakładu pracy musiałem z niego odejść.
Po wielkich problemach w ZUS-ie otrzymałem rentę.<BR>
nbsp; nbsp; nbsp; nbsp Siedzenie w domu jednak mnie nie zadowalało.
Szukałem pracy.
W urzędzie pracy miłe panie zaproponowały mi kurs komputerowy sugerując, że jego ukończenie ułatwi znalezienie pracy.
Zostałem skierowany po opinie czy mój stan zdrowia pozwoli na uczęszczanie na kurs i późniejszą pracę do lekarza medycyny pracy.
Ten widząc moje okular skierował mnie na konsultacje do okulisty i neurologa.
Po badaniach i rozmowach obaj specjaliści nie wyrazili żadnych zastrzeżeń.
Zadowolony wracam z opiniami a tu niespodzianka lekarz medycyny pracy, zaczyna piętrzyć przede mną trudności, zastanawiając się czy wyrazić, pozytywną opinię dla urzędu pracy.
W końcu ją otrzymuje.
Lekarz ten na pewno był fachowcem ale po co wysyłał mnie na konsultacje skoro próbował, podważyć opinie, nie prościej było powiedzieć delikwentowi nie wyrażam zgody.
Nie absorbować moją osobą specjalistów.<BR>
Kurs ukończyłem z pozytywnym wynikiem, ale pracy i tak nie znalazłem.
nbsp; nbsp; nbsp; nbsp; Nie wiem czy to choroba, czy może nie chęć do nawiązania kontaktów koleżeńskich z mojej strony, doprowadziła do tego, że są one nieliczne.
Możliwe, że wynika to z niechęci do osoby, która nie pije, nie pali (bo co to za kompan)i stara się własną chorobą żyć tak aby nie pogarszać jej stanu.
Taki jest mój los.
Szukam odważnego pracodawcy, który dałby mi zatrudnienie zgodne z kwalifikacjami ale nie znalazłem jeszcze takiego.
Przyznanie się do padaczki zamyka na ogół wszystkie możliwości.
Wynika z tego, że moje nielekkie doświadczenia opisane powyżej były lepsze niż odsunięcie na margines społeczeństwa.