konto usunięte

Temat: O psychoterapii w sposób przystępny i zrozumiały

http://www.psychoterapia.nwd.pl/index.php

O PSYCHOTERAPII PSYCHOANALITYCZNEJ W SPOSÓB PRZYSTEPNY
I ZROZUMIALY.
Przytoczę państwu pewną historię:
Pewnego razu przyszła na świat dziewczynka. Nie była dzieckiem chcianym. Ojciec porzucił jej matkę zanim ona pojawiła się na świecie. Matka, cierpiąca na chorobę psychiczną, niezdolna do macierzyństwa oddała córeczkę siostrze. Niestety tam również dziewczynka nie zagrzała miejsca. Oddawana kolejno do kilku rodzin zastępczych w końcu trafiła do sierocińca. W wieku pięciu lat była absolutnie pewna, że musi być z nią coś nie tak skoro nikt nie chce jej pokochać. Myślała, że zapewne jest zła, brzydka, niegrzeczna i dlatego nikt jej nie chce. Znienawidziła siebie, bo nie znała ani jednego powodu, dla którego mogłaby siebie pokochać. Ta właśnie dziewczynka wyrosła na najpiękniejszą kobietę w swoim kraju. Była obiektem westchnień nieomal wszystkich mężczyzn. Choć była sławna, pożądana przez tłumy, na każdym kroku otaczana adoracją i podziwem, to jednak nigdy nie opuścił ją ból bycia niekochaną i niechcianą. Spośród wielu adoratorów nieomylnie wybierała takich, którzy nie potrafili jej kochać i nawet wtedy gdy związki te okazywały się niedobre nie potrafiła ich przerwać. Wówczas znowu myślała, że to z nią jest coś nie tak, że to ona nie zasługuje na miłość. Żyjąc w tak nieznośny, pozbawiony miłości sposób uzależniła się od alkoholu i leków. Każdego dnia patrzyła z nienawiścią w lustro i każdego dnia niszczyła samą siebie. W wieku 36 lat popełniła samobójstwo. Nazywała się Marylin Monroe.
Smutna historia, do której scenariusz napisało życie - tak zapewne mógłby powiedzieć nie jeden z nas. Myślę jednak, że ująć to można inaczej, a mianowicie, że scenariusz do historii życia Marylin w dużej mierze napisało jej dzieciństwo. W istocie jest tak, że każdy z nas przychodzi na świat w jakiś szczególnych okolicznościach, rodzi się w jakiejś rodzinie i doświadcza jakiegoś specyficznego klimatu emocjonalnego. Miłość, nienawiść, zazdrość, złość są w nas obecne od najwcześniejszego dzieciństwa. Uczucia, które przeżywaliśmy w dzieciństwie stanowią pewnego rodzaju matrycę, schemat. Ten schemat nosimy już zawsze w sobie i będziemy mieli skłonność by organizować sobie dorosłe życie na jego podobieństwo. Niestety zazwyczaj nie jesteśmy tego świadomi. Częstokroć nawet nie pamiętamy naszych przeżyć z okresu dzieciństwa. Wszystko to zepchnięte jest do nieświadomości.
O nieświadomości można powiedzieć, że to taka psychiczna piwnica czy psychiczny fundament i podobnie jak fundament budynku wpływa na jego stabilność, tak i ten nasz psychiczny fundament kształtuje jakość naszego dorosłego życia. Jak to się dzieje, że dorosłe życie a szczególnie uczucia, które w nim doświadczamy są w niezwykły sposób podobne do tego, co przyszło nam przeżywać w dzieciństwie? Dzieje się tak ponieważ pomimo tego, że w dużej mierze nie pamiętamy tego co wtedy przeżywaliśmy to doświadczenia te nie znikły i są w nas już na zawsze w postaci scenariusza, wg którego postępujemy w naszym życiu. Innymi słowy pamięć tego okresu zawarta jest w naszym działaniu, w tzw. przymusie odtwarzania. Działając pamiętamy. To pamiętanie przez działanie dzieje się na kilka sposobów.
Po pierwsze mamy skłonność by ciążyć ku środowiskom i ludziom, przy których doświadczamy podobnego klimatu emocjonalnego, jaki panował w naszym dzieciństwie. Dramat zaczyna się wówczas, gdy klimat ten nie był zdrowy. Możemy na moment powrócić do Marylin, która wzrastała w poczuciu bycia niekochaną i niechcianą. W dorosłym życiu, pomimo że miała warunki i możliwości wyboru jak niewiele kobiet, to jednak szczególnie ciągnęło ją w kierunku mężczyzn niedostępnych, niezdolnych do miłości, przy których ponownie odczuwała ten przykry, ale dla niej swojski, znany klimat bycia niechcianą. Paradoksalnie całe jej życie i ona sama - niezwykle uwodząca i kusząca - wszystko było podporządkowane jednemu celowi - znaleźć miłość. Niewątpliwie coś dramatycznego było w jej miłosnych wyborach. Im bardziej ktoś ją odrzucał, im bardziej ktoś podważał jej wartość tym bardziej go pragnęła. Myślę, że wchodziła w takie związki głęboko wierząc, że tym razem uda się jej przełamać zły los i że wreszcie ktoś ją pokocha. Pragnienie się nie spełniało, bo wybierała mężczyzn niedostępnych, nieosiągalnych a odrzucała mężczyzn wartościowych, którzy chcieli obdarzyć ją miłością.
Oprócz ciążenia w stronę klimatów podobnych do naszego dzieciństwa - które pokazałam na przykładzie Marylin jest jeszcze inny sposób powtarzania. Mianowicie, matryca, którą w sobie nosimy powoduje pewne przekłamania rzeczywistości. Innymi słowy nasza wewnętrzna rzeczywistość zapełniona uczuciami z dzieciństwa powoduje, że przeżywamy innych ludzi oraz rzeczywistość zewnętrzną zniekształconą tym wewnętrznym pryzmatem. Mamy skłonność by przeżywać innych zgodnie z tymi pierwszymi uczuciami, które żywiliśmy do naszych rodziców czy rodzeństwa. Nieomal w każdym naszym dorosłym związku odnajdziemy pozostałości naszego wczesnego stosunku do rodziców. Ten proces nazywa się przeniesieniem. Termin ten ludziom obeznanym z psychoterapią może przywodzić na myśl zjawisko, które ma miejsce w gabinecie. W istocie jest tak, że pacjent przenosi swój dziecięcy stosunek do rodziców na terapeutę, a terapeuta dzięki temu może go zrozumieć i uświadomić jego obecność pacjentowi. Jednakże przeniesienie nie ogranicza się tylko do gabinetu. Przeniesienie spotykamy na każdym kroku w życiu. Może posłużę się kilkoma przykładami, aby jaśniej zilustrować to zjawisko. Wyobraźmy sobie chłopca i jego relacje z matką. Matka oprócz tego, że kocha swojego syna jest również osobą, która wychowuje. To wychowanie może być oparte o różne zakazy, kary, ograniczenia. Im bardziej chłopiec przeżywał matkę jako surową, karzącą i krytyczną tym większą w dorosłym życiu przejawi skłonność to przeżywania innych kobiet w podobny sposób - właśnie jako ograniczających i krytycznych. Może to rodzić różnej natury konsekwencje np. że wiążąc się z kobietą od razu będzie przeżywał uczucie zniewolenia i będzie miał potrzebę uciekania od niej, będzie się buntował przeciw czemuś, co nie konieczne jest realnym wyposażeniem żony, co właśnie takim nieświadomym wspomnieniem po matce.
Inny przykład: wyobraźmy sobie dziewczynkę, która wzrastała w poczuciu, że nie może ufać swojej mamie, doświadczyła wielokrotnie, iż powierzanie mamie własnych spraw kończy się krytyką, bądź nie dochowaniem tajemnicy. Taka dziewczynką może mieć trudność w relacjach z kobietami, może przeżywać koleżanki jako chcące jej tylko zaszkodzić i unikać bliskich relacji w obawie przed rozczarowaniem. Czyli krótko mówiąc, mylimy czas przeszły z teraźniejszym nie będąc tego świadomymi.
Jest jeszcze jedna forma pamiętania czy powtarzania schematu. Wyczerpująco podjęła ten temat psycholog Alice Miller, która w swojej książce "Zniewolone dzieciństwo" analizuje między innymi dzieciństwo Adolfa Hitlera. Ten sposób pamiętania ujęty jest następująco:
" Dziecko, które maltretowano od samego zarania życia, musi znaleźć sposób, by opowiedzieć o doznanej krzywdzie. Jeśli nie znajdzie nikogo, komu mogłoby opowiedzieć o tym słowami to musi opowiedzieć o tym, co mu wyrządzono tylko czynami".
Oczywiście jest to również proces nieświadomy, będący formą odwrócenia ról - a mianowicie dziecko bite będzie biło, upokarzane będzie upokarzało natomiast dziecko, które żyło w poczuciu zagrożenia, innym zafunduje taki zagrażający klimat. Jeśli nie można opowiedzieć o doznanym okrucieństwie, czy to psychicznym czy fizycznym, trzeba je zademonstrować. Całym swoim życiem "opowiemy", co się nam przydarzyło, czego doświadczyliśmy. Czasem niszczymy samych siebie - traktując siebie samych tak jak odczuwaliśmy, że rodzice traktowali nas w dzieciństwie. Czasem ofiarami padają własne dzieci, które są w zasięgu ręki i pod płaszczykiem metod wychowawczych będą doznawały przemocy.
Adolf Hitler nie miał dzieci. Nagromadzoną w sobie nienawiść przelał na miliony ludzi. Zatrzymajmy się na tym przykładzie, choć nie wątpię, że zapewne trudno jest empatyzować z dzieckiem, które później wymordowało miliony ludzi.
Hitler będąc już u władzy wprowadził tzw. ustawę rasową, która nakładała na każdego obywatela nakaz udokumentowania swojego pochodzenia od trzech pokoleń. Złe albo niejasne pochodzenie oznaczało dla obywatela hańbę i poniżenie a potem śmierć. Hitler wzrastał właśnie w takiej atmosferze niepewności, co do własnego pochodzenia. Ta niepewność dotyczyła właściwie jego ojca - Aloisa, który był dzieckiem nieślubnym, a pewien Żyd z Grazu wypłacał jego matce przez 14 lat alimenty. Była to niewątpliwie kłopotliwa tajemnica ciążąca na rodzinie małego Adolfa, tajemnica objęta nakazem milczenia. Pomimo, że ojciec Adolfa dokonał aktu zmiany nazwiska to jednak nie wystarczyło by pozbył się konfliktu wewnętrznego w sprawie własnego pochodzenia. Ojciec wyładowywał na małym Adolfie ślepą złość za poniżenia swojego dzieciństwa, za owo nieślubne pochodzenie oraz biedę i przemoc, których sam wcześniej doświadczył. Czy przypadkiem jest, że Hitler później zechciał dokładnie wiedzieć o każdym obywatelu aż do trzeciego pokolenia wstecz, czy nie kryje się gdzieś tam żydowski przodek? Czy przypadkiem jest los, który Hitler zgotował Żydom, gdy weźmiemy pod uwagę, że jego dzieciństwo upływało w podobnym klimacie jak sytuacja Żyda w nazistowskich Niemczech? Myślę o tym rodzaju niepewności i ciągłego zagrożenia, które doświadczał Adolf od najwcześniejszego dzieciństwa. Ojciec bił go od jego najmłodszych lat, a gdy miał on 11 lat i spróbował ucieczki by uratować się od ojcowskiej przemocy, to został za to nieomal skatowany na śmierć. Zastanawiamy się po dziś dzień skąd mogła wywodzić się tak nienasycona nienawiść, która owładnęła Hitlerem. Alice Miller uważa, że Hitlerowi udało się pod naciskiem nieświadomego powtórzenia przenieść swoje rodzinne urazy na cały naród niemiecki.
Czy jest możliwość uwolnienia się od schematu własnego dzieciństwa - to pytanie niewątpliwie nasuwa się każdemu z nas zwłaszcza po przykładach wcześniej przytoczonych, w których ów determinizm rysuje się wyraźnie. Spróbuje na to pytanie odpowiedzieć odwołując się do jeszcze jednego przykładu.
Chciałabym jednak zaznaczyć, że żadne dzieciństwo nie jest wolne od frustracji. Czasem spotykają nas realne krzywdy w postaci przemocy ze strony dorosłych bądź realnych okoliczności, które zaburzają spokój jak wojny czy bieda. Innym razem jest tak, że ze względu na ekstremalną wrażliwość i wrodzone komponenty dziecko przeżywa rzeczywistość jako wyjątkowo frustrującą. Właściwie to nie cierpienie prowadzi do schorzeń psychicznych, tylko zakaz przeżywania i wyrażania bólu z powodu przeżywanej frustracji i niedostępność kogoś, kto empatyzowałby z uczuciami dziecka. Zauważmy pewną prawidłowość. Dorośli na różne sposoby mogą wyrażać swoje niezadowolenie, nawet jeśli nie wprost, to przecież mogą walczyć symbolicznie - wadzą się z władzą, systemem, szefem itd. Dziecko natomiast, nie może walczyć, ani z rodzicami, ani nauczycielami. Nie wolno mu wyrazić swojego sfrustrowania. Z większością trudnych emocji pozostaje sam na sam, aż wreszcie musi zaprzeczyć ich istnieniu, wyprzeć je głęboko skoro nie maja prawa istnieć. W ten sposób zostaje utracony kontakt z własnym wnętrzem. Czyż może być coś dramatyczniejszego niż nie czuć siebie samego? Znów odwołam się do Alice Miller, która pisze, że "zdrowe poczucie siebie to niekwestionowana pewność, że uczucia i pragnienia, których człowiek doświadcza są częścią jego JA. Ten automatyczny, naturalny kontakt z własnymi emocjami daje indywidualna siłę pewności siebie." Dodałabym, że to właśnie ów kontakt z własnymi uczuciami, które są doświadczane w pełni i świadomie, a także rozumiane stanowi podstawę zdrowia psychicznego.
Sylwia Plath była bardzo wrażliwym dzieckiem i prawdopodobnie przez tę wrażliwość cierpiała bardziej niż inne dzieci. Jednakże powodem jej największej rozpaczy nie było to cierpienie tylko niemożność podzielenia się tym wewnętrznym bólem z bliskimi. Po jej samobójczej śmierci jej matka Aurelia Plath opublikowała listy córki. Listy miały służyć jako dowód, że nie jest ona winna śmierci córki. We wszystkich listach do matki Sylwia zapewnia ją, że dobrze się jej wiedzie. Być może na tym polegał dramat Sylwii i powód jej samobójczej śmierci. Sylwia nie mogła pisać innych listów do matki, bo czuła, że mama może przyjąć tylko pomyślne wieści a że ze swoim cierpieniem musi pozostać sama. Sylwia nie zwracała się ze swoim wewnętrznym bólem do matki. Być może myślała, że matka nie życzyłaby sobie wiedzieć o jej cierpieniu a może bo bała się, że matka zezłościłaby się na nią. Matka zawsze chciała widzieć Sylwię uśmiechniętą i zadowoloną, w innym przypadku gdyby musiała oglądać Sylwię nieszczęśliwą czułaby się źle jako matka. Sylwia wiedziała o tym dlatego ból, złość, smutek tłumiła w sobie. Lecz pewnego dnia te uczucia stały się nie do wytrzymania...
Tak więc nie tyle doznane frustracje w dzieciństwie, co właśnie beznadziejna rozpacz, że nie wolno ich ujawnić, czyli niemożność odczuwania złości, gniewu, bezsiły czy smutku to właśnie jest największą przyczyną tragedii. Często dopiero w gabinecie terapeuty przychodzi taki moment na przypomnienie, przeżycie tych trudnych emocji, na odzyskanie kontaktu ze sobą samym. Z emocjami jest tak, że tłumione nie giną nigdy, zostają w nas na zawsze i zmuszają do odgrywania ich w działaniu - wyżywamy złość zamiast się z nią spotkać i ją przeżyć. Przeżywanie uczuć jest istotą ludzkiej natury i podstawą dobrej kondycji psychicznej. Nie rzadko dzieje się tak, że kiedy odczujemy coś co tłumiliśmy to przychodzi pogodzenie, żałoba, a my uwalniamy się od ciężaru, który determinował jakość naszego dorosłego życia.
Psychoterapia psychoanalityczna daje możliwość odkrycia tego, co nieświadome, pozwala odkryć scenariusz, według którego nieświadomie organizujemy swoje życie. Często pomimo dobrej woli i starań nie udaje nam się zmienić naszego życia. Zmieniamy partnera a wciąż czujemy się niespełnieni i nieszczęśliwi. Zmieniamy pracę i znowu czujemy się niedoceniani i mało ważni. Często nasze starania nie przynoszą oczekiwanych efektów. Powodem takiej sytuacji jest brak dostępu do nieświadomych sił, które determinują nasze życie. To, że większość ludzi nie zmienia tych wzorców, wynika z faktu, iż w naszej kulturze rzadko zwracamy uwagę na ów determinizm, który polega na tym, że wzorce naszego postępowania powstają w dzieciństwie i nie ulegają samoistnym zmianom. Zostawiamy przeszłość za sobą w nadziei, że to jedyny sposób by uwolnić się od przykrych wspomnień. Czasem dzieje się tak, że idealizujemy nasze dzieciństwo, nie chcemy pamiętać uczuć, które nam wówczas towarzyszyły i dlatego nie możemy połączyć ich z obecnymi niepowodzeniami. Rzadko posiadamy taką wiedzę, że zajmowanie się problemami wczesnego rozwoju może zwiększyć nasze możliwości bycia szczęśliwym i uwolnić nas od powtarzających się niepowodzeń. Psychoterapia psychoanalityczna jest zaproszeniem do rozpoznania swojej wewnętrznej rzeczywistości, która powstała w dzieciństwie i do rozpoznania wzorów kontaktowania się z ludźmi, które powstały w toku relacji z rodzicami. Psychoterapia psychoanalityczna pozwala wyrosnąć z tej starej matrycy, przez którą mylimy czas teraźniejszy z przeszłością. Ten sposób leczenia pomaga nie tylko usunąć uciążliwe dla nas objawy, ale też, a może przede wszystkim dotrzeć do przyczyny naszych problemów, a tym samym uwolnić się od wzorów dysfunkcji we własnym życiu.
Joanna Chmarzyńska