Temat: Pacyfizm - droga rozwoju czy zgubna ideologia?
Mikołaj Gołembiowski:
Proszę mi podać jakiekolwiek skutecznej przykłady współpracy tej materii. Nie idealistyczne mrzonki, tylko konkrety - co udało się wspólnymi siłami zrobić.
To nie jest kwestia tego co się udało, a tego czego nie da się zrobić, jeśli nie osiągnie się współpracy. Bez współpracy prawdopodobnie za lat kilkaset no może kilka tysięcy albo nas tu już nie będzie, albo cofniemy się do epoki kamienia łupanego.
Science fiction. I kolejne niebezpieczeństwo wykorzystania naiwności rządów/społeczeństw w stylu Climategate.
Żadne science fiction. Takie historie zdarzały się już w historii naszej planety i będą się zdarzać. Chyba między innymi po to się rozwijamy jako cywilizacja, by móc nas przed powtórkami uchronić. Czytałam, że w 202x roku do Ziemi zbliży się jakaś planetoida. Nie powinna nam zagrozić, ale już co najmniej trzy państwa zadeklarowały uruchomienie niezależnych programów, które mają ją od nas odepchnąć. Jak dla mnie to żałosne. Trzy, niezależne, nieskoordynowane programy. Potencjalnie więcej szkody niż pożytku.
Chyba, że pacyfiści znaleźliby się po dwóch stronach.
Tego się nie da zapewnić.
Warto próbować. Uważam, że błędnym założeniem jest że my jesteśmy ci dobrzy, a wokół nas są ci źli, którzy tylko czyhają by wypowiedzieć nam wojnę. Obecnie każdy agresor (albo przynajmniej taka jest opinia narodowa) atakuje w imię obrony (pomijając płatne bojówki w krajach afrykańskich). Wystarczy poczytać sobie opinie szarych obywateli nt. konfliktu Izraela ze światem Islamu po dwóch stronach barykady. Niezależnie kto pierwszy by zaatakował, zaatakował by w przekonaniu, że jest to atak wyprzedzający i robi to w imię obrony życia swoich obywateli. Czasem to co nam się wydaje obroną może być atakiem. Poczytaj sobie też fora kiboli na temat wydarzeń z 11 listopada. To przerażające, ale oni naprawdę zyskali poczucie misji i tego, że demolują w imię obrony dobra narodowego.
No ale czy to dziwne? Teorie gier to teorie racjonalnego wyboru, a nie teorie wyjaśniające rzeczywiste działanie ludzi. Do wyjaśnienia zachowań potrzebna jest interpretacja ewolucjonistyczna, a nie racjonalistyczna. Głosi ona, że dylemat więźnia ma przełożenie nie na każdorazowe planowanie działań, tylko na emocjonalne dyspozycje działania, czyli cechy charakteru takie jak uprzejmość, wdzięczność, resentyment, wspaniałomyślność etc. Ludzie postępują w pojedynczych dylematach więźnia tak, jakby to były dylematy powtórzone z prostego powodu - bo do tego skłaniają ich emocjonalne dyspozycje, ukształtowane w warunkach powtarzanego kontaktu. Są obszerne wywody poświęcone walorom emocjonalnego zakorzenienia postaw wobec innych ludzi i korzyściom, jakie czerpiemy z tego, że to uczucia decydują zamiast bezdusznej kalkulacji.
Nie, to absolutnie nie jest dziwne. Skoro jednak odwołałeś się do wyników dylematu więźnia przewidywanych przez klasyczną teorię gier, nadmieniłam że nie jest to zgodne z rzeczywistością.
Teorii wyjaśniających zachowania ludzkie w tym kontekście jest sporo, nie tylko ewolucjonizm i behawioralizm, do których się odwołujesz. W kontekście gier niekooperacyjnych dodałabym jeszcze jeden kluczowy mechanizm - zaufanie i skłonność do jego odwzajemniania.
Dobrze załóżmy, np. że Chiny zdecydują się zażądać od USA spłatę papierów dłużnych. Pytanie za 100 punktów: Co może powstrzymać Chińczyków przed agresją na swojego dłużnika? Wizja świetlanej kooperacji z bankrutem, czy głowice nuklearne? Do przemyślenia.
Chińczykom agresja na swojego dłużnika nie opłacałaby się w żaden sposób. Atakować swój największy rynek zbytu? Po kiego? Chiny akurat są na najlepszej drodze do wykańczania wszystkich gospodarczo, co też jest nieciekawą opcją, ale to inna bajka. Jeśli komuś by się ewentualnie mógł opłacać atak, to właśnie temu co bankrutuje. Wojna bywa dobrą siłą napędową gospodarki.
Obecnie ja się najbardziej boję rewolucji i wojen domowych wewnątrz krajów rozwiniętych i wojen pomiędzy krajami rozwijającymi się i rozwiniętymi. Tak w perspektywie dajmy na to 20 lat.
A mnie się wydaje, że więcej w tym zasługi Oppenheimera niż pacyfistów. Paradoksalnie...
>
Trochę się tu niestety muszę zgodzić. Groźba użycia broni jądrowej i zniesienia naszej cywilizacji z powierzchni globu była ważną przesłanką, która uchroniła nas przed konfliktem globalnym w szczególności w okresie zimnej wojny (chociaż byliśmy od tego parę razy o włos). Co nie znaczy, że realne użycie tej groźby przyniosłoby jakikolwiek pozytywny skutek. Wręcz przeciwnie.
Na podobnej zasadzie można zauważyć zasługi Hitlera dla względnego pokoju w XX w. Tyle tylko, że te zasługi opierają się na wzroście świadomości możliwych skutków wojen, wzroście ich przeciwników i przeciwników wykorzystania broni masowego rażenia.
Jednak czy naprawdę musiało dojść do użycia broni jądrowej i zagazowania 6 milionów ludzi i czy potrzebna jest nam powtórka z rozrywki?
Wiadomo, że lepiej jest skazać ludziom danego kraju na zdychanie z głodu niż zrobić mały najazd i obalić tyrana. Przynajmniej rączki mamy czyste.
Problem dyktatury jest dużo szerszy i poważniejszy niż rozważania najechać czy nie. Jakbyś teraz najechał np. na taki Iran, gdzie opozycja od lat bezskutecznie walczy z bardzo opresyjnym reżimem (który swoją drogą powstał po obaleniu poprzedniej dyktatury), to byś tam dyktaturę tylko umocnił. Jak obalono Saddama, to co mamy w Iraku każdy widzi. W Tunezji już islamiści rączki zacierają. Demokratyzacja to jest bardzo trudny problem. Przyznam szczerze, że nie znam na to zagadnienie dobrej odpowiedzi. Chyba nikt nie zna.
Natomiast zauważam, że ta skłonność do pomocy w obalaniu reżimów raczej nie wynika z troski o dobro uciśnionych społeczeństw, a raczej z dbałości o interesy własne. Taki Robert Mugabe w Zimbabwe od lat uskutecznia swoje rządy, za których kraj mu umiera z głodu i pies z kulawą nogą go nie ruszy. A naprawdę nie wymagałoby to szczególnych działań wojennych. No, ale Zimbabwe nie ma żadnych bogactw naturalnych, co nie?
Przede wszystkim nagrody pełnią inną funkcję niż kary. Nagrody dotyczą zwiększenia efektywności współpracy, natomiast kary - zwalczaniu tzw. "gapowiczów", czyli tych, co wybierają opcję "zdrady" w dylemacie. Nie można więc zastąpić kar nagrodami, bo to inne mechanizmy.
Eliminacja gapowiczów prowadzi do zwiększenia efektywności - czy to zrobisz za pomocą kar czy nagród. Badania do których się odwołuję wykazały, że skutki karania i nagradzania (właśnie w grze w dobra publiczne) są identyczne. Swoją drogą akurat w grze w dobra publiczne, czyli w wieloosobowym dylemacie więźnia, stosowanie strategii tit-for-tat, prowadzi nie do wzrostu współpracy, ale do stopniowego jej zaniku aż do sytuacji, w której wszyscy stają się gapowiczami. Skuteczną karą dla gapowicza w takiej sytuacji nie może być to, że wszyscy inni postąpią jak on, ale że inni nałożą na niego jakąś inną sankcję (które to sankcje swoją drogą wymagają zachowań nieegoistycznych).
Przypominam, że skoro o historii mowa, w wyniku Rzeczpospolita została "rozebrana przez sąsiadów" bez większego oporu ze strony mieszkańców. Ucząc się z historii nie powinniśmy pomijać takich momentów.
Bo mieszkańcy byli zajęci pasieniem własnych brzuchów i walkami między sobą zamiast dbałością o dobro kraju. To nie był pacyfizm. To był egoizm przeniesiony na niższy, szlachecki poziom. Natomiast państwa neutralne raczej na swojej neutralności dobrze wychodziły.