Monika K.

Monika K. kadry, płace, HR,
rękodzieło

Temat: Boże Narodzenie w Afryce

Cytuję fragment listu z zeszłego roku marianina Ks. Ryszarda Kusego z Nyakinamy w Rwandzie (http://dzieciafryki.org)

Adwent i Wigilia w Nyakinama/Rwanda (2008)
Już przed 7.00 rano w kościele harmider i szuranie butami. Jest i Pan Jezus, który to lubi. Prawie osiemset dzieci ze szkoły podstawowej przychodzi codziennie na poranne msze adwentowe – roraty. Listopad i grudzień to dla uczniów rwandyjskich szkół czas wakacji. Siódma rano dla tutejszych dzieci, mimo wakacji, to nie jest za wcześnie. Wstały o świcie (przed 6.00) bo muszą przynieść wody. Spać nad ranem nie można – jest za zimno. Tak, w Rwandzie, tuż pod równikiem, poranki w porze deszczowej są chłodne. A chaty z gliny i patyków lub suszonych na słońcu glinianych cegieł są często dziurawe i przewiewne. Za bardzo przewiewne. Do tego wysokość (1600 m n.p.m.) i bliskość dobrze widocznych wulkanów robią swoje.

Po roratach dzieci otrzymują karteczki, na których napisane jest jedno lub dwa słowa z tekstu ewangelii mówiącego o narodzeniu Pana Jezusa. Każde dziecko chce w dzień Wigilii mieć komplet kartek – całe zdanie. Nie do końca jest to spowodowane ciekawością co ten ewangeliczny wers w sobie zawiera, jaką Bożą tajemnicę ukrywa. Całe zdanie jest „biletem wstępu” na wigilijną wieczerzę. Tak sądzą dzieci. I przez cały Adwent co rano szurają butami przed Panem Jezusem. Dlaczego to wleczenie klapek po kościelnej posadzce jest tak ważne? Bo dzieci pokazują Panu Jezusowi (i innym dzieciom przy okazji, tym bosonogim), że mają buty. Jest to, co by nie mówić, powód do dumy.

24 grudnia, dzień Wigilii. Oczekiwanie na narodzenie Akana ka Yezu (Dzieciątka Jezus) dosięga szczytu. Oczekiwanie na „pasterkę” – którą dla dzieci sprawujemy w południe – też. Zwłaszcza na wieczerzę wigilijną. Po południowej pasterce dzieci z „biletem” czyli całym tekstem uzbieranym na mszach adwentowych ustawiają się przed bramą parafialnego Centrum Pastoralnego. Wchodzą. Jest ich jakieś trzysta, czterysta. Druga grupa to dzieci z brakującym jednym wyrazem z ewangelicznego tekstu. One też wchodzą. Trzeciej grupie brakuje dwóch wyrazów, czwartej – trzech. Trochę czekania w niepewności… w końcu wchodzą. Przed bramą pokorne baranki, po wejściu na podwórze Centrum wybuchają potokami radości, głośnym nawoływaniem kolegów i koleżanek.

Dzieci z większą liczbą „dziur” w tekście patrzą smutnie i zazdrośnie na szczęśliwców, którzy za chwilę spożyją wigilijną wieczerzę. Starsze z nich, które już zdążyły przejąć sposób zachowania dorosłych, udają obojętność: co mi tam jakiś ryż z mięsem. Wpatrują się jednak uważnie w każdy gest księdza. Najpierw niedowierzają słowom misjonarza, że też mogą wejść, potem – po kilku sekundach, wpadają radośnie w kilkusetosobowy tłumek i mieszają się z innymi. Przed bramą, nieco na uboczu, pozostało jeszcze kilkadziesiąt dzieci. Brudne, obdarte. Wielkie, smutne oczy wpatrzone są w kuchnię, a właściwie w dym unoszący się znad trzech kamieni, na których gotowane są potrawy – mięso i ryż. Niektóre z tych dzieci trzymają w ręce kije. To mali pasterze z najbiedniejszych rodzin pasący stadka kóz, baranów, czasami krów bogatszych mieszkańców wioski. Biedni, prości i z reguły niepiśmienni rodzice wolą ten mizerny zarobek niż posłanie dziecka do szkoły podstawowej. Przecież rysowanie szlaczków i pagórków, które wtajemniczeni nazywają „literami”, dzisiaj pełnego garnka nie da. A w Afryce często myśli się „na dzisiaj”… Przyszłość jest zbyt odległa. I niepewna. Przy pustym żołądku naprawdę niepewna. Ta ostatnia grupka na zachętę ksiedza: nimuze (chodźcie) reaguje niepewnie: czy to aby do nas? Tak do was, chodźcie i dla was znajdzie się miejsce i pełny talerz. Wszystkie dzieci jedzą rękami. Tak jest im wygodniej. Często kawałki mięsa zostawiają sobie na koniec, żeby dłużej nacieszyć nimi oczy. Tu przeciętna rodzina je mięso raz w roku. Na Boże Narodzenie właśnie. Lub na Nowy Rok