Piotr B. :)
Temat: warunki współpracy dla Agentów
Wielu menedżerów i wielu agentów się zapewne ze mną nie zgodzi ale pozwolę sobie wyrazić własną opinię na temat warunków, jakie są oferowane w tym zawodzie.Moim skromnym zdaniem ogłoszenia Towarzystw Ubezpieczeniowych na portalach pracowych pojawiają się bardzo często bo nie są to wcale takie super oferty.
Moim zdaniem sytuacja, w której firma chce podjąć współpracę na podstawie umowy agencyjnej, jednocześnie wymagając wyłączności to nieporozumienie. W taki oto prosty sposób firma pozyskuje prawie bezkosztowego pracownika, który tak na prawdę nie jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem (jak powinno być przy własnej działalności), a jedynie trybem w korporacji nie posiadającym nawet statusu jej członka (pracownika), a co za tym idzie pozbawiony jest wielu praw i przywilejów. Osoba taka jest całkowicie ograniczona decyzjami zarządu towarzystwa, z którym współpracuje. Gdy firma przykładowo polegnie produktowo, PRowo itd taki agent ma problem z zapewnieniem sobie takiej produkcji, która nie tylko pokryje mu koszty, ale która da jeść jego rodzinie. Niestety mimo, że agent jest sam firmą nie ma żadnej możliwości ruchu, np sprzedaży innych produktów (zakaz konkurencji), czy wpływu na to co sprzedaje.
Co innego gdyby taka osoba była pracownikiem etatowym, nawet na najniższej możliwej krajowej plus prowizja. Taka osoba nie martwi się o ZUSy czy inne Zakłady Usług Satyrycznych, ale robi swoje i ma gwarancje, że w kiepskim miesiącu nie będzie mieć problemu z płynnością finansową, bo pewna kwota jest gwarantowana.
Z tego co wiem (mogę się mylić) tak to działa właśnie u naszego zachodniego sąsiada, gdzie osoba pracująca dla jednej firmy jest jej pracownikiem, a nie bezkosztowym zdobywaczem przypisu.
Moim zdaniem taki a nie inny model biznesowy Towarzystw Ubezpieczeniowych sprawia, że zarówno trudno jest pozyskać nowego agenta wyłącznego, a jeszcze trudniej jest takiego agenta utrzymać. Byłem na kilku takich rozmowach, na których to menedżerowie obiecują złote góry, zarobki liczone w tysiącach złotych i darmowe szkolenia (co za łaska…). Powiem szczerze, że osoby te są bardzo przekonujące, a ich miękkie kompetencje prowadzenia rozmowy rekrutacyjnej są bardzo dobrze wyrzeźbione. Takie rozmowy różnią się od normalnych rozmów o pracę tym, że to tak na prawdę rekruter przekonuje kandydata do swojej firmy, niż kandydat rekrutera do siebie.
Taki człowiek szukający pracy mamiony tego typu obietnicami jest przekonany niczym Cezary Baryka, że za granicą podpisania umowy agencyjnej czekają go szklane domy, a nawet i złote góry. A co się okazuje?
Początek jest fajny. Firma inwestuje w nasze szkolenie (co jest przedstawiane jako życzliwość firmy a powinno być to standardem), może nawet zaprosi na jakąś integrację, oferuję pomoc doświadczonego menedżera i organizuje egzamin KNF. Człowiek staje się agentem, w lepszych firmach otrzymuje pas startowy i... zderza się z rzeczywistością. Jeśli TU ma oddział w którym taka osoba może czasem pozyskać klienta, który sam przyjdzie to już połowa sukcesu, ale tak nie ma prawie nigdy. Człowiek, któremu mówiono, że wchodzi do elitarnego zawodu staje się nikim innym jak akwizytorem. Tysiące telefonów na zimno od rana do wieczora każdego dnia (dobrze, że większość TU oferuje chociaż telefon w oddziale), co kreatywniejsi cofają się do licealnego dorabiania czyli roznoszą ulotki, a co odważniejsi chodzą od drzwi do drzwi jak sprzedawcy cudownych ściereczek z mikrofibry czy wyznawcy pewnej religii wciskający na siłę swoje gazetki.
Stąd rotacja. Nie każdego stać na tyranie po 15 godzin na dobę każdego dnia i budowanie portfela opartego na produktach jednej firmy (częstsze odmowy klientów z uwagi na brak produktu substytucyjnego, bardziej odpowiedniego do danego klienta). Okazuje się, że nie ma szklanych domów, kończy się pas startowy przed zbudowaniem bazy zapewniającej pokrycie kosztów działalności i utrzymania. Bańka marzeń pęka a taka osoba zwyczajnie odchodzi bo zżerają ją koszty. Owszem, najlepsi zostają i przynoszą imponujące zyski, ale ile ich jest? 1%? A i tak ponieśli oni nadzwyczajny nakład sił budując co śmieszniejsze bazę klientów danej firmy a nie swoją.
Podkreślam, że to tylko moje zdanie, z którym zapewne nie zgodzi się wiele osób, szczególnie związanych z wyłącznymi sieciami dystrybucji, ale cóż. Prawo do opinii ma każdy :)