konto usunięte
Temat: Wszyscy ludzie Dża
Grupa Izrael przerywa milczenie. Legenda polskiego reggae i jedna z najważniejszych formacji w historii polskiej sceny niezależnej po 11 latach przerwy wraca z nową płytą.- Zespół był konsekwencją wygasania Brygady Kryzys - wspomina na oficjalnej stronie Izraela początki grupy Robert Brylewski. I już to jedno zdanie daje wyobrażenie o historii, jaka stoi za tą grupą. Brygada to przecież inny, kto wie, czy nie jeszcze większy mit. Swoista undergroundowa supergrupa, twórca otoczonej kultem "czarnej płyty", bez wątpienia jednego z kamieni milowych w historii polskiej muzyki rockowej. - To był koniec 1982 roku, ciężkie czasy. Spędzałem wtedy wiele czasu z Vivian, "Kelnerem", Milo Kurtisem, Tomkiem Świtalskim i Jarkiem "Gruszką". No i to był właściwie pierwszy skład Izraela - opowiada Brylewski. Vivian to wieloletnia partnerka Roberta, a także kobiecy głos Izraela. Kelner to Paweł Rozwadowski, wokalista Deutera. Świtalski grał z Brylewskim jeszcze w grupie Kryzys, Milo Kurtis dał się poznać przede wszystkim jako perkusista grupy Osjan i współzałożyciel Maanamu, a Gruszka, czyli Jarek Ptasiński, to muzyk Brygady Kryzys.
Izrael też był supergrupą. W przeciwieństwie jednak do Brygady, która balansowała gdzieś na pograniczu punk rocka i nowej fali, postawił konsekwentnie na reggae, stając się niemal natychmiast niekwestionowaną gwiazdą polskiej odmiany tego stylu. Już w 1983 roku, po zaledwie kilku miesiącach istnienia, grupa nagrała pierwszą płytę "Biada, biada, biada". Album wprawił w sporą konsternację zarówno krytyków, jak i dużą część fanów. Nie chodziło nawet o samo reggae i to, że nad Wisłą było to zjawisko względnie nowe, ale także o konsekwencję, z jaką Izrael importował do Polski nie tylko samą muzykę, ale też całą jej kulturową otoczkę włącznie z rastafariańską ideologią. Reggae powstało na Jamajce na styku anglosaskiej popkultury i muzycznej tradycji czarnoskórych potomków afrykańskich niewolników. Było - przynajmniej na początku - zjawiskiem na poły ludowym. Izrael tej ludowości nie unikał. W tekstach grupy - na wzór jamajskich klasyków reggae - zaroiło się od rozbrajająco naiwnych biblijnych nawiązań i odniesień do religii rastafariańskiej. Nawet okładki płyt i cała oprawa graficzna Izraela miały właśnie ten nieco naiwny ludowy sznyt.
Według legendy z Izraelem problem miała także komunistyczna cenzura. Przyzwyczajona do atakujących system piosenek grup punkowych podobno kompletnie zgłupiała wobec tekstów, w których roiło się od Babilonów, gór Synaj i zawołań skierowanych do jakiegoś Jah. I rzeczywiście chwilami trudno było się zorientować, czy zespół jest genialną podróbką, czy też do bólu autentyczną próbą adaptacji obcych wzorców kulturowych. Chyba najciekawszym przykładem tej dwoistości Izraela jest kapitalny występ grupy w zrealizowanym w Polsce w 1985 roku filmie "My Blood, Your Blood" (fragment można znaleźć w serwisie YouTube), w którym Robert Brylewski przemawia do kamery po angielsku z akcentem, którego nie powstydziłby się rodowity Jamajczyk.
Reggae ze swoimi tekstami o wolności i nadziei na sprawiedliwość i lepsze jutro bardzo dobrze przyjęło się w Polsce lat 80. Izrael zamienił się w muzyczną instytucję. Przez zespół przewinęło się około stu osób. Na długie lata podporą formacji został Darek "Maleo" Malejonek. Grali w niej też Wojciech Konikiewicz, Aleksander Korecki, Włodek Kiniorski. Choć ukazywały się kolejne płyty grupy, najważniejszą Izrael miał jednak nagrać dopiero w kolejnej dekadzie. W 1990 roku zespół wyjechał do Wielkiej Brytanii, zagrał kilka koncertów, a przede wszystkim trafił do studia słynnego producenta reggae Mad Professora. Tam powstało jedno z najciekawszych dzieł polskiej muzyki rozrywkowej - płyta "1991", która do dziś zadziwia energią, nowatorstwem i oryginalnością brzmienia oraz kapitalnymi kompozycjami (z płyty pochodzą takie przeboje Izraela jak "Live to Love" czy "See I&I").
Izrael nigdy później nie zbliżył się do tego poziomu. Dwa następne wydawnictwa grupy to album koncertowy oraz płyta z remiksami. Po tej ostatniej, która ukazała się w 1997 roku, formacja zamilkła na długie lata. Aż do teraz, gdy ukazują się "Dża ludzie".
To Izrael w bardzo silnym składzie. Są tu Brylewski, Kelner, Maleo, Kiniorski. I jest duch dawnych płyt Izraela. W promującym album "Brotherhood of Man" zaskakują nieco brzmienia imitowanych przez klawisze instrumentów smyczkowych. W "Niebajce" frapują zupełnie nietypowe dla reggae harmonie. "Dża ludzie" to plątanina rasowych tematów, których nie powstydziliby się jamajscy klasycy ("Universal Love", "Politricks"), które niekiedy bardzo ochoczo wpadają w ucho ("No No", "Dusza w podróży", "Jah ludzie") wspierane przez dostojnie toczące się rytmy kontrapunktowane melodiami wygrywanymi na flecie, melodyce czy saksofonie. Izrael pozostaje też wierny dawnej tematyce i formie swoich tekstów.
Po powrocie takiej legendy spodziewaliśmy się więcej. Tymczasem Izrael nie nawołuje już do kolejnej duchowej czy muzycznej rewolucji. Trochę szkoda, ale z drugiej strony wielu fanów dawnego Izraela z pewnością zadowoli się bezpretensjonalnym zaproszeniem do wspólnej zabawy, jakie zespół wystosował w piosence "Rootz Party": "Z serca do serca przez głośniki / tańczymy do roots muzyki".
''Dża ludzie'', Izrael, Lemon Records
Źródło>>