Temat: YES
Yesów próbowałem słuchać wieki temu, zwabiony legendą.
Moim pierwszym zakupionym za własne pieniądze kompaktem był "Talk".
Znam wszystkie studyjne płyty wydane do tego czasu.
I niestety muszę powiedzieć, że była to jednorazowa przygoda *)
Topograficzne oceany i "Big Generator" przepełniły czarę goryczy,
choć w tym przypadku należałoby raczej powiedzieć: słodkości.
Yes to woda na młyn wywrotowców i przeciwników rocka progresywnego.
Ekstremum patosu i perfekcjonizmu warsztatowego.
To dla mnie taki przeciwny biegun do King Crimson (choć oni też są perfekcyjni).
Jeśli już miałbym wybrać jakąś płytę, to byłby to album pod zaskakującym, kontrowersyjnym tytułem "The Yes Album" ;)
Wolę bowiem Yes o cięższym, mniej wymuskanym brzmieniu.
Dlatego dorzucę też zwariowany, re-we-la-cyj-ny "Gates of Delirium".
Ze słodkości wspominam miło "And You and I" (pamiętam, że Piotr Kaczkowski "katował" nim Trójkowiczów).
Dorzucę jeszcze starocerkiewne organy ;) w "Close to the Edge".
*) Nigdy nie mów nigdy...