Wojciech R. mgr prawa
Temat: "Elodia"
Widżę, że jeśli sam tego tematu nie poruszę, to nikt tego za mnie nie zrobi.Wiele osób lubi ten album i czasem ktoś doda, że za jego symfoniczność. Czy tylko za to? To pytanie do Was.
Jest to opera o miłości. Miłości zabójczej, nieszczęśliwej i tragicznej, a nawet przerażającej w dwóch pierwszych aktach, ale... Ale "Na końcu jesteśmy we dwoje", więc rozpala się promień nadziei na przyszłość.
Nie wiem, czy ktoś z Was nadał tytuły poszczególnym aktom. Nie ma w świecie takiej tradycji, by nazywać akty, ale ja to uczyniłem, bo nazwy same wepchnęły się pod moje palce, gdy tłumaczyłem album tuż przed wyjazdem na Castle Party w 1999 roku. Nazwy aktów to: I - "Kryzys", II - "Koniec", III - "Nadzieja". Za każdym razem zapominałem zapytać Tila, jak mu się to podoba i czy potwierdza właściwość tych tytułów. Nie są one poetyckie, są niemieckokonkretne. Może macie własne?
Dla mnie to album o miłości, która się wypaliła, wyciszyła, która
doprowadziła dwoje ludzi do uczucia samotności i pchnęła do wołania o pomoc. Jakaż destrukcyjna siła musiała rozpierać tę miłość, skoro w drugim akcie rozdzieliła ona dwa serca i pchnęła jedno z nich do zbrodni?! I kiedy oszołomieni siedzimy przy głośniku, zastanawiając się – Co może nastąpić dalej? W jakie kręgi piekielne zstąpimy w następnej piosence? – otwiera się akt trzeci. Orkiestra wprowadza nas na prawie piętnastominutową mszę. Chór śpiewa po łacinie modlitwę „Święty Pan Bóg Zastępów…”. W tę mszę wdziera
się nagle – przy wsparciu ciężkich gitar i perkusji – Tilo, który ogłasza pojednanie: „i będziemy w końcu jednością”. Chór, pełniąc rolę kapłana, błogosławi odrodzenie związku. A po chwili ten sam anielski chór wprowadza nas do ostatniego utworu, w którym oboje wokaliści zapewniają, że podbudowani nadzieją, wzmocnieni miłością bez granic, darują sobie drugą szansę i nic jej nie zniweczy, bo są razem, we dwoje.
A, co Wy czujecie, słuchając "Elodii"?