Temat: Nowa plyta
Recenzja Boomboxa
Recenzja Boomboxa na onet.pl
Właśnie teraz, gdy cała Polska świętuje oficjalne ogłoszenie terminu koncertu Madonny w Warszawie, warto przypomnieć sobie kto naprawdę jest królową muzyki pop. Choć akurat "Boombox" nie jest najlepszym dowodem panowania Kylie Minogue.
Podtytuł "The Remix Album 2000-2008" z góry nastawił mnie do tego wydawnictwa na "nie". Nie lubię reinterpretacyjnych kompilacji – remiks to dla mnie raczej ciekawostka, świetne na stronę B singla, ale rzadko kiedy przebijające oryginał. Choć oczywiście są wyjątki, które potwierdzają regułę. Jeśli już ktoś decyduje się na taki ruch wydawniczy to oczekiwałbym, żeby za samym zabiegiem stała jakaś myśl przewodnia. Dla "Boombox" widziałbym dwie, proste drogi. Jedna to stworzenie spójnego, połączonego w całość zestawu utworów na kształt didżejskiego setu, coś w stylu "Confessions On A Dance Floor" Madonny. Druga to wzięcie na warsztat właśnie starszych utworów Kylie (przypominam, że debiut to 1988 rok) i nadanie im nowoczesnego sznytu.
Nie zdecydowano się jednak na kreatywne podejście do tematu i "Boombox" to po prostu zbiór remiksów. Na szczęście Kylie jest postacią kultową i wpływową, zatem reprezentacja przerabiających imponuje i każdy słuchacz znajdzie pewnie na tym krążku swoje ulubione momenty. Moje to "Slow", czyli genialny kawałek w genialnym remiksie Chemical Brothers oraz "Come Into My World" Fisherspooner. Najcześciej jest jednak tak, że zaczynamy lubić te przeróbki z uwagi na sentyment do oryginałów. I tak na przykład mash-up "Can't Get Blue Monday Out Of My Head" (Kylie versus New Order) wciąga, ale człowiek najchętniej puściłby sobie oryginał z czystem, hipnotyzującym beatem bez irytujących, choć ciekawych z punktu widzenia polisemiczności popkultury, wtrętów.
Niby jest tu uchwycony taneczny duch czasów, ale wpychanie Minogue na siłę w dehumanizującą, klubową formę nie wychodzi artystce na dobre. Po drodze gubi się ta charakterystyczna seksowność oraz wytracana jest przebojowa esencja znana z wersji oryginalnych. Za bardzo to wszystko chaotyczne, niepoukładane, ale jednocześnie (o dziwo, jest możliwe osiągnięcie obu tych efektów naraz) monotonne.
"Boombox" to rzecz do słuchania selektywnego. Mająca na zasadzie kija i marchewki doprowadzić nas do półki z płytami i odkurzenia czegoś z przedziału "Light Years" – "X". Ewentualnie do zagrania tego w centrum imprezowego huraganu. O Kylie Minogue bardzo dobrze świadczy, że jej utworów praktycznie nie da się zepsuć, ale chyba unikanie klęsk nie było celem twórców "Boombox"...
Marek Fall, onet.pl