Temat: Berlin Festival 9-10/09/2011
Świetny był gig the Battles przed Primal Scream w piątek. Perkusista był tam absolutną gwiazdą kapeli, po prostu skradł innym cały szoł. Numer z Garym Numanem - prześwietny. Szkoda tylko, że bez Gary'ego...
Ciekawe odkrycie to Dry the River. James Blake dziwny był, gig nie na main stage i nie na 14.00 godzine. Chętniej bym go widziała na mniejszej scenie i po zmierzchu. Podobnie jak Beirut, też na mniejszą scene, a nie na główną. Trochę pokołysali, ale ja tam wolę jak cisną w gitary i walą w perkusję, Beirut jak dla mnie dobry jest na dobranocke.
Boys Noize - dla fanów, dla mnie osobiście na ciekawszym elektro wylądowałam na Dourze, ale nie pamiętam co grało, bo niespecjalnie ten gatunek mnie porywa.
dEUS chyba juz pisałam - przeswietny gig w sobote
Poza tym: świetna miejscówka, Tempelhof Flughafen to taka powierzchnia, że z czasem można tam zorganizowac fest i na 100 tysięcy ludzi. Przy założeniu, że sceny będą inaczej ustawione, nie pod hangarami, ale na otwartej przestrzeni. Umiejscowienie scen pod dachem hangarów daje ogromna korzyśc jednak - nie pada nikomu na głowe. Minus jednak jest taki, że dźwięk wariuje i odbija sie od dachu i ograniczających scian wykonanych w konstrukcji stalowej. Nagłośnienie to dośc problematyczna sprawa tego festu była, na Suede i dEUS potwornie głośno grały gitary. Nawet nie wiem czy nie za głośno, przegłuszały wokal. Być może dźwięk odbijając sie od stalowych konstrukcji coś zniekształcał, akustyk musiałby sie wypowiedzieć.
Foof courty były najlepsze z dotychczasowych festów, na których byłam. Nawet nie spróbowałam Warsteinera, od razu poszliśmy na margueritke ;) najlepsza byłą z mango.
Poza tym pełna jazda rozrywkowa, piłkarzyki, samochodziki, karuzele... wesołe miasteczko prawie. Cuda wianki. Taki miejski piknik/festyn na lotnisku. Wybetonowane podłoże uniemozliwiło powstanie błota, generalnie można było na tą impreze pójść nawet w szpilkach ;) Publika przyjemna, mili, porządni, usłuchani ludzie, tzw. "klient nie awanturujący się". Jak to Niemcy, troche tam brakowało mimo wszystko elementu szaleństwa i spontanu, ale tego nalezy szukać po drugiej stronie Odry. Jednak po gigu Suede, którzy grali jako ostatni w piątek i tak wszyscy sprawiali wrażenie nieźle wyrąbanych, kapela wykończyła ludzi, margueritki i Warsteinery też zrobiły swoje.
Ogólnie jednak organizacja perfectos, zadnych kolejek, przepychanek, elegancko czyste i pachnące toalety - rzecz niebywała na festiwalach organizowanych w szczerym polu. Jednym słowem - ordnung must sein.
Szkoda tylko, że tak krótko, tylko 2 dni...