Temat: Dużo pracujemy, mało zarabiamy...

Witam

Pozwolę sobie przytoczyć ciekawy tekst poniżej...

Co o tym myślicie?

"Dużo pracujemy, mało zarabiamy

Harujemy coraz wydajniej za małe pieniądze. Kapitaliści nie chcą się dzielić z nami zyskami - wynika z badań związków zawodowych.
Solidarność i OPZZ rozpoczęły wielkie kampanie na rzecz podwyżek wynagrodzeń. Związkowcy upomnieli się o pracowników najemnych, bo bez ich pracy nie byłoby w Polsce wzrostu produkcji i rosnących zysków właścicieli. Większość z nich - wynika z badań - dostaje na rękę pensję, która wystarcza na życie poniżej minimum socjalnego. Dlatego masowo wyjeżdżają do pracy za granicę.

Kto ukradł twoje pieniądze?
W ciągu roku nasze pensje wzrosły prawie o 10 procent. Ale to za mało - twierdzą związkowcy. Zarobki nie rekompensują pracownikom najemnym ich wkładu we wzrost wydajności pracy i zyski firm. Ekonomiści z kolei biją na alarm, że wynagrodzenia rosną za szybko i za dużo. Kto ma rację? Wszyscy po trochu.

"Niskie płace barierą rozwoju Polski" - raport pod takim tytułem opracowała na zlecenie "Solidarności" francuska firma badawcza S. Partner. Wynika z niego, że polscy pracownicy harują coraz wydajniej za skrajnie niskie pieniądze.

Według wyliczeń S. Partner w latach 1995-2005 wydajność pracy wzrosła w naszym kraju o 58,3 proc., a wynagrodzenia - o 19,5 proc. Od 2000 do 2005 wzrost wydajności wyniósł 19,5 proc., a wynagrodzenia podniosły się o 1,8 proc. To najgorszy wskaźnik w Europie mówiący o relacji wydajności do zarobków.

Wyniki raportu wskazują, że pensje Polaków powinny wzrosnąć niemalże dwukrotnie (1,94 raza), aby "zapewnić godziwe życie". Wyniki badań szokują niektórymi wnioskami: z powodu zbyt niskich wynagrodzeń 32 proc. gospodarstw domowych zaniechało opieki dentystycznej, 25,5 proc. nie wykupuje leków, a 17,8 proc. zmuszone było znacznie ograniczyć spożycie mięsa.

Obliczono także, że przeciętny Polak, aby pozwolić sobie na zakup jednego Big Maca, musi pracować aż 43 minuty (czyli tyle samo co Chińczyk i Turek, podczas gdy w Europie Zachodniej czas ten wynosi 15-20 minut). Znak to, że szybka kanapka jest u nas jeszcze towarem luksusowym.

W raporcie grupy doradczej S. Partner podkreśla się, że przeciętnie w polskiej rodzinie na osobę przypada 600 zł, a aż 12 proc. społeczeństwa zadeklarowało wydatki poniżej minimum socjalnego. Od stycznia 2007 wynosi ono 936 zł; to zaledwie 1/3 średniego wynagrodzenia w sektorze przemysłu i usług. Niższe kwoty w płacy minimalnej otrzymują jedynie pracownicy w Rumunii, Bułgarii, Estonii i na Litwie.

Na początku marca także OPZZ rozpoczęło akcję pod wymowną nazwą "Kto ukradł twoje 36 procent?". Plakaty informują, że wydajność pracy w przemyśle (czyli wartość produkcji na jednego pracownika) wzrosła w latach 2000-2005 o 43 proc., a realne płace (czyli płace po uwzględnieniu wzrostu cen) zaledwie o 7 proc. Arytmetyka jest prosta: pracownikom zabrano 36 punktów procentowych.

Dlaczego te apele i żądania padają właśnie teraz, a nie dwa albo pięć lat temu? Dzisiejsza sytuacja na rynku pracy różni się tym od tej sprzed trzech lat, że pracownicy nie są już skazani na pracodawców w kraju i mogą legalnie sięgać po lepiej płatne zajęcia w dziesięciu krajach zjednoczonej Europy. I robią to. W rezultacie pracodawcy, chcąc zatrzymać wykwalifikowanych i dobrych pracowników, muszą podnosić im pensje. Z tym, że robią to niechętnie i, oczywiście, nie wszystkim. A dużych podwyżek chcą wszyscy.

Klimat na wyższe płace jest tym lepszy, że gospodarka w Polsce rozhulała się jak w najlepszych czasach (podobnie było do połowy lat 90.). Pracodawcy mówią, że nie mogą jednak radykalnie podnosić pensji, bo zwiększą się przez to koszty produkcji, towary i usługi staną się droższe i przestaną być konkurencyjne na rynkach zachodnich. Obroty i zyski spadną i znów wrócimy do punktu wyjścia, czyli dekoniunktury z czasów przedakcesyjnych.

Tego nikt nie chce. Ale... żeby nie odwoływać się wyłącznie do związkowych wyliczeń: badania OECD potwierdzają dramatyczny spadek siły nabywczej realnego wynagrodzenia w Polsce, przypadający właśnie na ostatnie lata, kiedy notujemy potężny wzrost gospodarczy: ogólny wzrost siły nabywczej na przestrzeni lat 1995-2000 wyniósł 28,3 proc., podczas gdy w latach 2000-2006 wyhamował do 1,8 proc.

Dlaczego nie możemy żyć tak jak na Zachodzie?
Możemy, ale jeszcze nie teraz. Za jakieś 15-20 lat - tak - mówią ekonomiści. Zróżnicowanie wynagrodzeń w Polsce i w UE jest naturalną konsekwencją poziomu rozwoju gospodarczego, którego najlepszym wskaźnikiem jest wielkość dochodu narodowego przypadająca na jednego mieszkańca. Polski dochód na osobę wynosi ok. 25 proc. tego osiąganego w UE.

Polacy nie chcą czekać na lepsze wynagrodzenia aż 20 lat, dlatego zdążają do dobrobytu na skróty - podejmując pracę na Zachodzie. I będą tak robić do momentu, aż przestanie się to nam opłacać. Jaka jest granica naszych aspiracji płacowych?

- Z moich badań wynika, że niektórzy ludzie, którzy mają w Polsce stałe zatrudnienie, byliby skłonni zostać w kraju, jeśli dostaliby 300-500 złotych podwyżki - mówi prof. Romuald Jończy z Uniwersytetu Opolskiego, ekspert z zakresu migracji zarobkowych. - Dotyczy to szczególnie osób, które mają w Polsce rodziny, domy, mieszkania. Wyjazdy zarobkowe wiążą się bowiem z kosztami emocjonalnymi, z rozłąką, z pokonywaniem różnych trudnych sytuacji, gromadzeniem uciążliwych doświadczeń za granicą. Jeśli dostaliby takie podwyżki, najchętniej nigdzie by nie wyjeżdżali.

Jednak, jak zastrzega profesor, podniesienie płac minimalnych o kilkaset złotych nie zatrzyma w kraju wszystkich. Dotyczy to szczególnie młodych ludzi, którym proponuje się najniższe stawki. Taka osoba, czy zarobi 1000 czy 1200 zł brutto, robi jej to niewielką różnicę. Nawet jeśli pensja skoczy jej z 900 do 1200 zł, a pojawi się okazja, żeby pojechać za granicę, by zarobić 4000 zł, to taka osoba i tak wyjedzie.

Wydawałoby się, że 300-500 złotych podwyżki to dla pracodawców niedużo, a dla pojedynczego człowieka - spory przypływ gotówki do budżetu domowego. Taka kwota może wystarczyć np. na opłacenie czynszu. Dlaczego pracodawcy nie chcą tego robić?

- Niezbędne jest zmniejszenie pozapłacowych kosztów pracy, aby umożliwić szybszy wzrost wynagrodzeń netto i w efekcie zmniejszyć skłonność do emigracji zarobkowej - odpowiada Jeremi Mordasewicz, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan.

Według pracodawców przeciętna wydajność pracy wzrasta w Polsce średnio rocznie o 4 proc. - I o tyle możemy podnosić wynagrodzenia - deklaruje Jeremi Mordasewicz. I dodaje: - Oczekujemy, że rząd o tyle samo obniży w dwóch kolejnych latach obciążenie pracy podatkami i składkami. W efekcie wynagrodzenia netto będą rosnąć blisko o 10 proc. rocznie, a więc na tyle odczuwalnie, aby zmniejszyć skłonność do emigracji zarobkowej, stanowiącej poważne zagrożenie rozwoju Polski.

Rząd powoli zaczyna doceniać problem: resort finansów zapowiada, że od lipca tego roku obniży składkę rentową o 3 punkty procentowe, a od początku 2008 roku o kolejne 4 punkty. Według wyliczeń Ministerstwa Finansów osoba zarabiająca 2,5 tys. zł zyska na takim rozwiązaniu już od lipca 60 zł netto.

Gdzie te podwyżki?
Dane GUS o wzroście wynagrodzeń o 9,1 proc. mocno zdenerwowały część Polaków. Mówią oni, że od lat nie widzieli na oczy żadnej podwyżki.

- Ciągle słyszę o jakichś podwyżkach płac - irytuje się pani Monika z Kędzierzyna-Koźla, która pracuje jako laborantka w dużej firmie branży chemicznej. - Tylko że ani ja, ani nikt z moich znajomych żadnej podwyżki na oczy nie widział od lat. Skąd oni biorą takie dane?

- Nie było żadnego ruchu w górę - mówi pracownica Starostwa Powiatowego w Oleśnie. - W społeczeństwie pokutuje przeświadczenie, że budżetówka ma podwyżki z automatu, ale to nieprawda. Prędzej już w urzędach gmin ludzie je dostają, bo samorządy mają w tej sferze więcej swobody.

- Pensje są dopasowane do poziomu rozwoju gospodarczego w Polsce - komentuje prof. Romuald Jończy. - Co dziwne i niekorzystne, są u nas duże rozpiętości płacowe i duża asymetria między tymi, którzy zarabiają mało i dużo. W rezultacie przeciętną płacę, którą wylicza GUS, mało kto zarabia. Znacznie więcej jest osób osiągających dochody poniżej średniej krajowej. Pewna niewielka część zaś zarabia bardzo dużo. Polska pod względem tych asymetrii różni się mocno od innych państw Europy Środkowo-Wschodniej.

Potwierdzają to wyniki badań firmy Sedlak&Sedlak specjalizującej się w badaniach wynagrodzeń: w 2004 roku średnie wynagrodzenie brutto polskiego członka kadry zarządzającej było 8,6 raza wyższe niż szeregowego pracownika, a stosunek zarobków najlepiej zarabiających menedżerów do najgorzej zarabiających szeregowych pracowników wynosił aż 26.

Oczekiwania płacowe wśród najmniej zarabiających są bardzo wywindowane także z powodu wzrostu gospodarczego. Niewiele osób potrafi zrozumieć, że pomimo rozkwitu gospodarki nie wszystkim można podnieść pensje o taki sam procent. W wielu branżach ludzie muszą porzucić marzenia o większej pensji. Zasada jest taka, że gdy w danym sektorze występuje nadwyżka rąk do pracy, to pracodawca nie ma motywacji do podwyższania wynagrodzeń. Ale są też takie gałęzie gospodarki, np. budownictwo, w których płace rosną, bo fachowców brakuje.

Kiedy pracodawcy są skłonni dorzucić załodze więcej do pensji?
- Pierwszy czynnik, który skłania pracodawcę do zmiany wynagrodzeń, to monitorowanie rynku pracy i zachodzących na nim zmian - mówi Wojciech Gątkiewicz, prezes spółki Braas, produkującej dachówki. - Jeśli okazałoby się, że pensje w mojej firmie odstają od średniej w branży, że zostaliśmy w tyle, jest to już powód do zastanowienia się nad podwyżkami. Po drugie, gdy przychodzi lepsza koniunktura, to pojawia się możliwość dania ludziom więcej. Wtedy pracodawca chętniej dzieli się z tymi, którzy wytwarzają zysk dla spółki. To się firmie opłaca, bo pracownicy czują wtedy bardziej związani z firmą, wiążą z nią swoją przyszłość, bardziej się starają, np. rzadziej chodzą na L-4. Pracownikom nie można tylko mówić, że mają zapieprzać, bo jest kapitalizm.

- Takie zachowania w skrajnych przypadkach prowadzą do rewolucji - przypomina prezes Gątkiewicz. - Wystarczy przywołać ostatni przykład z fabryki LG pod Wrocławiem, kiedy zbuntowani ludzie zeszli z taśmy, bo zarząd kazał im pracować dziesięć godzin, a w umowach mieli osiem. Firma, która źle opłaca pracowników, w konsekwencji może zostać bez załogi. Na przykład wtedy, gdy jest dekoniunktura, a trzeba zwiększyć wydajność bez podnoszenia płac. Ludzie, którzy nie są wystarczająco zmo.tywowani, nie będą skłonni do poświęceń dla firmy. Nie może być tak, że zyski firmy rosną, z czego ja mam więcej, właściciel ma więcej, a pracownik nie. Dlatego od 1 kwietnia podniosłem wynagrodzenia w naszej firmie o 8 procent.
Związkowcy biją na alarm: z powodu wyjazdów niedługo zabraknie w Polsce rąk do pracy. Wiadomo, że nie wszyscy doczekają się wyższych pensji i ci będą wyjeżdżać.

Jak temu zaradzić? Nie zawsze są konieczne rozwiązania systemowe. Wystarczy czasem zdrowy rozsądek i trzeźwy osąd sytuacji przez pracodawców.

- Są możliwości, żeby ograniczyć wyjazdy albo spowodować, że będą one tylko okresowe - przekonuje Romuald Jończy. - Można na wiele sposobów lepiej związać pracowników z firmą. Jest pewna grupa osób, która ma już w kraju mieszkania, dzieci, pewien życiowy dorobek. Im wystarczy dać stabilne warunki zatrudnienia, bo często mają oni umowy na czas określony lub przymuszeni są do samozatrudnienia. Wystarczyłoby dać im umowę na czas nieokreślony, powiedzieć im "póki ta firma będzie istniała, będziemy mieli obroty, będziecie u nas pracowali".

W niektórych firmach nie można podnieść wynagrodzeń, bo nie ma na to wystarczających zysków, ale co można zrobić? Na ogół jest jakaś zmienność wydajności produkcji w czasie roku, więc można dawać pracownikom bezpłatne urlopy bez zrywania umowy o pracę na trzy-cztery miesiące, żeby ci ludzie pojechali sobie popracować i potem wrócili. To nic nie kosztuje. Badania wskazują, że jest wielu ludzi, którzy nie chcą pracować na Zachodzie na stałe, oni chcą tam pojechać, gdy potrzebują kupić sobie nowy telewizor albo samochód.

Po 17 latach kapitalizmu w Polsce widać wyraźnie, że "niewidzialna ręka rynku" nie załatwi wszystkich problemów, które piętrzą się przed obywatelami państwa, które jest ciągle na dorobku. Nadrabiamy zaległości z pięćdziesięciu lat i musimy pogodzić się z tym, że zanim dogonimy Zachód z jego wysoką stopą życiową, czeka nas wiele pracy, w tym także tej za granicą, zmiana mentalności, a także wytrwałość i cierpliwość w dążeniu do dobrobytu."


Źródło:
Joanna Jakubowska
http://nto.pl
http://www.gp24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20070516...
Sławomir Kurek

Sławomir Kurek Wspieranie, promocja
i wdrażanie idei
wolnorynkowej
przed...

Temat: Dużo pracujemy, mało zarabiamy...

Ja tu nie widze nic ciekawego. Ani to odkrywcze ani mądre
Autorka chciała zarobić na tekscie i napisała co jej slina na język przyniosła.

Następna dyskusja:

za mało zarabiasz kobieto




Wyślij zaproszenie do