Temat: Kluby Motocyklowe
Michał Frankowski:
Aniu, ale nikt Ci sie nie karze bratac z tym samozwanczym kongresem...
Nie chcesz, nie musisz.
Ja i moi koledzy zrobilismy to co uwazalismy za stosowne i juz.
Wszelkie komentarze dozwolone, ale to byla Nasza decyzja i nic nikomu do tego.
Michał, mam wrażenie, że przystąpienie do kongresu przysłoniło ci racjonalne myślenie (sorry) i sam sobie przeczysz - najpierw piszesz, że raz dostałeś w papę i ktoś kongresowy kazał ci pruć naszywki, teraz śpiewasz inaczej mówiąc, że nikt mi nie każe się bratać. Ja się NIE CHCĘ z nikim bratać poza osobami, które lubię i z którymi jeżdżę. Obecnie jeżdżę nakedem, ale mam też choppera i lubię "amerykańskie" klimaty drogi, więc nie wykluczone, że jeśli uzbiera się nas większa grupka, zafundujemy sobie kamizelki z własnymi naszywkami rodem z amerykańskich filmów drogi. I właśnie o to chodzi, że nas ani kongres, ani uczestniczenie w jego imprezach, zlotach NIE interesuje. Ale jeśli zjawimy się np. na imprezie Motoserce, którego organizatorem, jak się okazuje jest kongres, to nie chcemy mieć nieprzyjemności.
Tylko ze to legalne panstwo ma tyle z legalnosci ze .... ech, szkoda gadac
Celowo dałam przykład państwa kontra kongres, bo: jeżeli państwo nakłada na mnie obowiązek jeżdżenia cały rok na światłach, to chcąc nie chcąc muszę się temu podporządkować, ponieważ grozi mi mandat. I tu nie ma co dyskutować - można próbować zmienić prawo, ale dopóki to prawo działa, kara mnie nie ominie.
Drugi przykład - mamy grupę (powiedzmy, że naszą "na rybkę") i co środę robimy ustawki, by następnie przeparadować kilkudziesięcioma motocyklami przez Wawę do jakiejś podmiejskiej knajpy - wiesz, o czym mówię, bo czasem z nami jeździsz. Prawo stanowi, że kolumna motocykli nie może wynosić powyżej 10 maszyn, dlatego dzielimy się na mniejsze grupy, żeby nie otrzymać mandatu - efekt? Panowie policjancie nie tylko nas nie zatrzymują, ale jeszcze nam radośnie machają (bez lizaka).
Czy nam się podoba czy nie jesteśmy obywatelami tego państwa, płacimy (znienawidzone) podatki, które idą na szkolnictwo, służbę zdrowia (jaka by nie była), budowę i remonty dróg, etc.
Jak - twoim zdaniem - do powyższej roli państwa ma się kongres?
Poza tym, że jeśli cię "dorwie" na łamaniu ich wewnętrznego regulaminu, to możesz mieć nieprzyjemności?
Czy ja, jako motocyklista:
a) mam ustawowy obowiązek wiedzieć o istnieniu czegoś takiego jak kongres?
- nie, bo nie jest to instytucja państwowa. Gdyby była, uczyli by nas o kongresie na kursie na prawo jazdy kat. A
b) mam obowiązek znać regulamin kongresu i wiedzieć czy moja grupa fundując sobie kamizelki z naszywkami w stylu SONS OF ANARCHY czy Easy Rider nie narusza któregoś punktu kongresu?
- nie, bo nie jest to instytucja państwowa, taka jak wojsko czy policja i nie ma wyłączności do pewnych wzorów. Owszem, nie wolno plagiatować zastrzeżonych wzorów, ale już układu naszywek NIKT nie może mi zabronić. Takim przykładem może być stosowanie przez niektórych (w tym przeze mnie) odblaskowych naszywek "POLSKA", kojarzących się z napisem "POLICJA". W moim przypadku skojarzenie jest celowe, chodzi o względy bezpieczeństwa przed świrami w 4oo, którzy mają tendencję do "nie widzenia" motocyklistów. Jak dotąd żaden policjant mnie nie zatrzymał i nie kazał pruć naszywek. Ale jak kiedyś w dawnych latach PRL-owskich założyłam czapkę milicyjną z orzełkiem i wyszłam na ulicę, znajomi szybko zdjęli mi czapkę, bo groziło to poważnymi konsekwencjami.
Tak więc ponawiam pytanie, jaką podstawę prawną ma kongres, by decydować o legalności bądź nie danej grupy/organizacji motocyklowej?
Proszę o rzeczowe odpowiedzi, nie w stylu "bo tak już jest".