Temat: Co szczególnie wpłynęło na nasz styl jazdy?
Mam taką historię sprzed kilku lat, którą chciałbym się podzielić. Mogła zakończyć się fatalnie, choć zupełnie beze mnie i mojego bezpośredniego udziału. Szczęśliwie Św. Krzysztof był w pobliżu.
Otóż zdarza się nam wielokrotnie na trasach spotykać taką sytuację: ciężarówka z przyczepą, zaprzęg o długości kilkunastu metrów, jedzie sobie spokojnie. Znaczy 70-80 kmh. Za składem ustawia się ogonek, grupa pościgowa paru osobówek usiłujących przebić się do przodu i podróżować nieco szybciej. Z wyprzedzaniem jest kiepsko, wszyscy jadą blisko siebie, chyba głównie po to, by niewiele widzieć, nie mieć szansy na nabranie rozpędu, gdy pas przeciwległy będzie wolny, aby przeszkodzić innym. Sytuacja patowa, marnowane co chwilę okazje, aby wykonać manewr. Tak bywa, polska rzeczywistość. Nawet miłośnicy wyprzedzania na trzeciego są bezradni, bo brakuje pobocza.
Jadę przyczajony w bezpiecznej odległości, pozwalającej spokojnie obserwować długą prostą bez wychylania się poza linię środkową. W końcu sznur z naprzeciwka kończy się za jakieś 400 m. Redukuję bieg, włączam kierunek, zaczynam rozpędzanie. Gdy mija mnie ostatni jadący z naprzeciwka pojazd, jestem już o ok. 20 kmh szybszy od całego konwoju i dalej się rozpędzam. Wyprzedzanie trwa 10-12 sekund. Łagodnym skrętem wracam na właściwy pas ruchu, pozostawiając za sobą TIRa i jego 'eskortę'. Po paru chwilach zza ciężarówki wychyla się passat, wyprzedza ją a potem mnie i tnie mocno do przodu.
Po kilku minutach sytuacja się powtarza, passat znów jedzie pięć metrów za jakimś wolnym zaprzęgiem, wyprzedzam wszystko na raz. Zwykła, benzynowa corolla 1,4 a jedzie. Zabodło. Kierowca passata wziął się do roboty, po wyprzedzeniu mnie utrzymał tempo jakieś 140 i zaczął się oddalać. Będzie wreszcie spokój - pomyślałem. Za wcześnie, bo ponownie trzeba było zwolnić, ale tym razem passat był czujny i wyprzedził... całkiem poprawnie. Powtórzyłem jego manewr parę sekund później.
Tymczasem zbliżało się skrzyżowanie z drogą podporządkowaną i jadący dość daleko z przodu opel dał sygnał skrętu w lewo. Rozpoczął hamowanie. Kierowca passata ani myślał zwalniać i... rozpoczął wyprzedzanie! Podejrzewam, że gdy tnąc lewym pasem mijał opla miał ponad 150 kmh! Gdyby opel zaczął skręt, miałby passata w boku. To by była kompletna masakra, nikt by tego nie przeżył! Zszokowany kierowca, który pewnie zobaczył film z całego życia, stał tak na tym skrzyżowaniu jeszcze parę chwil, chyba nie wierząc, że nic się nie stało. Zanim dojechałem, skręcił.
Cokolwiek się wydarzyło, cokolwiek mogło się wydarzyć - mnie tam nie było. Byłem z tyłu bezpieczny i z moralnego punktu widzenia czysty jak łza. A jednak o tym pamiętam. Co sobie pomyślałem? Może to, że jadąc zbyt sprawnie, że operując przełożeniami i dystansem najlepiej jak można, budzę niezdrowe, niezaspokojone rajdowe ambicje?
Kiedy dziś widzę jak posiadacz lepszego od mojego auta spina się, kombinuje, próbuje sobie i całemu światu udowodnić, że 200 albo 300 koni czyni z niego dobrego kierowcę - odpuszczam. Po co taki ktoś, taki 'mistrz prostej' ma gnać
na złamanie karku i narażać wszystkich wokół siebie? Mnie tylko interesuje dojechanie na miejsce bez zbędnego toczenia się za ciężarówkami.