konto usunięte
Temat: Lokalny rynek pracy - zachodzące słońce Zielonej Góry?
Będzie elaborat, ale mam nadzieję, że przyjemny w lekturze ;).Od około trzech miesięcy prowadzę mały eksperyment.
Otóż, starając się traktować Zieloną Górę jak miasto z kategorii "tych większych", podchodzę do lokalnego rynku pracy zupełnie tak, jak podszedłbym do niego np. we Wrocławiu. Cel mam prosty, szukam nie tyle co pracy, co raczej zajęcia, które pozwoliłoby mi witać poniedziałek z większą dozą radości, niż dotychczas.
Zaznaczam, że do niczego mi się nie śpieszy, mam w miarę stałe źródła utrzymania, mogę sobie więc pozwolić na patrzenie na pewne zjawiska z perspektywy osoby trzeciej.
Założenia mam proste:
-Inicjalnie, nie oczekuję kokosów. Wziąwszy pod uwagę lokalne realia, odjąłem od cywilizowanych stawek (tj. wrocławskich, poznańskich itd.) w interesujących mnie branżach odrobinę grosza. 2000/2200zł netto na UoP przyjąłem za stawkę satysfakcjonującą. Jeśli pracodawca oferuje mniej, a praca jest ciekawa, jestem się w stanie zgodzić dla samej frajdy pracy w pracy.
-Szanuję pracodawcę, ale szanuję również siebie. Nie wysyłam CV gdzie popadnie, nie przyjmuję też pod rozwagę byle czego. Znam swoje miejsce w szeregu, ale nie dam się traktować jak murzyna (tak, z małej litery).
-Mam ściśle sprecyzowany, dość "wielkomiejski" zestaw umiejętności. Coś typu: biegle poruszam się po strukturach IT, a robię to rzucając aforyzmem Mrożka... po angielsku.
-Jestem młody, konsekwentny i profesjonalny.
-Szukam pracy w Zielonej Górze. Choć mogę wyemigrować w każdej chwili, nie godzę się na to i wybieram budowanie lokalnego rynku, nie zaś wspieranie tych zdalnych.
Teraz pora na wnioski:
-HRowcy z zielonogórskich firm, jeśli już dają ogłoszenie o pracę, to robią to z iście cesarskim drygiem. Większość kierowanych do mnie propozycji współpracy, nacechowana była tak negatywną pewnością siebie, że aż odechciewało mi się to czytać.
Przykład z przedwczoraj. Pani pisze do mnie, abym poprowadził kurs językowy. Mówi, że muszę (sic!) odpisać jej jak najszybciej wraz z załączonym CV, ponieważ ich klient sieciowy ma priorytet, a Ona musi dojechać do ZG z innego miasta, bo kurs musi niebawem startować. NIGDZIE w szeregu maili nie padło w ogóle słowo, czy ja jestem ich ofertą zainteresowany. Pytam o stawkę, Pani mówi, że tyle i tyle. Z kurtuazji przemilczę. Grzecznie i kulturalnie piszę, że Pani się chyba pomyliła, bo nawet gdyby to było netto, to i tak trzeba by było doliczyć z 50%, żeby w ogóle zacząć negocjować. Otrzymuję odpowiedź, że dziękują za odpowiedź. Praca oczywiście na UoD, bo o UoP to nikt tu nie słyszał.
-Zielonogórski rynek cierpi na brak klasy średniej i promuje kłamstwa.
Co mi po tym, że legitymuję się umiejętnością stosowania przebiegłości w praktyce, skoro przebiegłym być po prostu nie lubię. Bynajmniej nie w stosunku do osoby, dla której mam zamiar pracować. O czym mowa? Otóż tutaj albo masz 29 lat i tyleż samo doświadczenia, albo idziesz pracować do Focus Parku. Brak rzeczonej klasy średniej.
Mam dwa dyplomy, umiem o wiele więcej niż przeciętny zjadacz chleba (i wcale nie wynika to li tylko z otrzymanej edukacji, po prostu jestem dobry), ale nikogo to nie interesuje.
Napisałem kim jestem, pora więc napisać kim NIE jestem. Otóż, nie mam 20 lat praktyki w zawodzie, nie znam się na wszystkim, a nawet jeśli jestem się w stanie na wszystkim poznać, to nie będę tego robił za najniższą krajową. Nie urodziłem się z doświadczeniem, którego nie daje mi się zdobyć, a którego w focus parku nie zdobędę. Zostaje mi więc kłamać, czego robić nie chcę.
Dla ludzi takich jak ja (bądź my, bo jest "mnie" więcej, tego jestem pewien) stworzono coś, co nazywa się "middle management". Na wbijanie gwoździ jesteśmy nieco zbyt wykwalifikowani, na prezesurę - zbyt młodzi. Segment na lokalnym rynku niestety nieistniejący. Co z tego, że rozbujam w rok czasu każdy interes, który się rozbujać da, skoro nikt mi ku temu nie chce dać odpowiednich narzędzi.
-Lokalny rynek to jednak rynek pracodawcy, a nie pracownika. Nawet, jeśli usilnie staramy się, aby tak nie było. Brak perspektywicznej orientacji pracodawcy, masa studentów z dumpingu, którzy tak po prawdzie nigdy na studia byli nie powinni trafić oraz symfonia użycia mechanizmów, których nie rozumieją sami ich używający - to mniej więcej obrazek, który kreśli mi się przed oczyma.
WCIĄŻ o wiele większą siłę przebicia ma "wujek" czy "ojciec", którzy kogoś znają, niż faktyczne kompetencje osób, ubiegających się o pracę. A później siedzi sobie taki delikwent i mości się, zamiast dać szansę komuś, kto tak pokierowałby rozwojem przedsiębiorstwa, że po czasie znalazło by się miejsce dla niego i trójki innych.
Ja szczerze i serdecznie nie chcę stąd wyjeżdżać. Chcę się złapać, tylko nic mnie nie chce trzymać.
Tylko ja tak mam?Robert Malinowski edytował(a) ten post dnia 24.02.10 o godzinie 01:41